Recenzja

Recenzja Fight Night Champion

Boks, zwany szermierką na pięści jest jednym z najstarszych, znanych ludzkości sportów. Przez jednych postrzegany jako krwawe widowisko przepełnione przemocą, zwykłe obijanie się po twarzach przez bezmózgich, dopakowanych mężczyzn, a dla drugich ten sport to piękno samo w sobie, dyscyplina olimpijska. Technika, szybkość, cwaniactwo czy serce do walki, a przede wszystkim historia i nazwiska.

To właśnie te czynniki stanowią o tym, że (według mnie) żadna gala MMA nigdy nie będzie w stanie dorównać epickim bataliom legendarnych pięściarzy.

Fight Night Champion jest piątą częścią serii gier sportowych traktujących o boksie wydawanych wyłącznie na konsole. Po idealnej trójce, według wielu opinii, oraz słabiutkiej czwórce nadchodzi nowa jakość nieoznaczona podtytułem „Round …”. Już na początku zaznaczam, że Champion w żadnym wypadku nie jest jakimkolwiek dodatkiem czy usprawnieniem, ale kolejną, pełnoprawną częścią. Gra stworzona została na silniku napisanym pod Fight Night Round 4, ale tak naprawdę dopiero teraz jego potencjał zostaje należycie uwolniony. Poprzednie części, które ukazały się w obecnej generacji były skrajnie różne. „Round 3” olśniewała kosmiczną grafiką przy świetnym feelingu. „Round 4” stała się arcade`owa, mało realistyczna i nużąca po kilku godzinach grania. Na szczęście seria Fight Night powraca do dawnej świetności. Tym razem z podtytułem „Champion”.

Ocenę najnowszej części należy zacząć od tego, że po raz pierwszy w historii w grze o sporcie zaimplementowano tryb fabularny (tutaj pod nazwą „Champion Mode”). Wcielamy się w nim w fikcyjnego boksera – Andre Bishopa, który pnie się po drabinie popularności od boksu amatorskiego, po walkę o tytuł mistrza świata. Powiem szczerze, że historia jest dokładnie taka, jakiej się spodziewałem. Jest to jednak gra sportowa, dlatego nie należy spodziewać się tu dramatycznych zwrotów akcji czy moralnych dylematów. Jednym słowem coś w stylu Rocky’ego, ale nie do końca. Nie mam zamiaru psuć wam przyjemności z grania opowiadając wam całą historię, odkryjecie ją sami kupując gierkę. Co najważniejsze tryb ten wciąga i bardzo prawdopodobne, że jeśli ktoś przysiądzie to spokojnie skończy go za jednym podejściem (wymaga to około 3 godzin). Do stworzenia trybu fabularnego zaangażowano nie tylko prawdziwych aktorów, ale również pisarza, który napisał stosowny scenariusz. Całość wypada dobrze i przyznam, że jest to mała rewolucja w serii.

Udostępniono nam oczywiście również tryb „Fight Now” czyli zwykły pojedynek z konsolą lub kumplem. Gra może pochwalić się ponad 50 w pełni licencjonowanymi pięściarzami, w tym obecnymi gwiazdami (Pacquaio, Haye, Cotto a nawet… Butterbean) oraz legendami (Ali, Tyson, LaMotta, Robinson). Jest naprawdę z czego wybierać, a bokserzy zrobieni są po prostu FENOMENALNIE. David Haye czy Chris Arreola wyglądają jak żywi! (niedoskonałości na twarzy Amerykanina pozostawiają wątpliwości czy to jeszcze postać komputerowa czy już transmisja TV). Jest to zasługą zarówno sesji zdjęciowych oraz przerobieniu ich efektów na modele 3D, jak i wielu sesji motion capture (o Haye’u nawet nie wspominam, ale że Shane Mosley podskakuje jak w rzeczywistości?!). Widać, że programiści skupili się nie na 2-3 modelach ruchów postaci, ale stworzyli ich naprawdę sporo. Tak jak w poprzedniej części grę możemy wzbogacić o bokserów stworzonych przez nas poprzez edytor, który, swoją drogą, jest dość ubogi, zdjęcia zrobione kamerką lub zdjęcia ściągnięte z Internetu. Możemy też pobrać pięściarza udostępnionego przez innych za pomocą opcji „Boxer Share”. Gra stała się bardziej brutalna, ale przez to i bardziej realistyczna za sprawą nowego systemu „damage” czyli: rozcięć, opuchlizn i uszkodzeń twarzy. Krew z ran kapie na spodenki i ciała zawodników, co dobitnie ukazuje tę mniej przyjemną stronę szermierki na pięści.

Do użytku oddano nam kilka licencjonowanych aren (MGM Grand, Boardwalk Hall, Thomas & Mack Center) i mnóstwo gymów na całym świecie (Berlin, Londyn czy Puerto Rico). Wszystkie są klimatyczne i wyglądają bardzo dobrze, a widownia nie jest zrobiona z kartonu. Modele postaci siedzących na trybunach są naprawdę przyzwoite i nie ma się tu do czego przyczepić. Ogólnie graficznie jest bardzo, bardzo dobrze. Tak jak w częściach poprzednich gra wygląda identycznie na X360 i PS3. Dźwięk również stoi na wysokim poziomie. Komentatorem znów jest Teddy Atlas (były trener Mike’a Tysona, obecny Aleksandra Powietkina). Odgłosy ciosów są zostały dobrze nagrane, a soundtrack nie drażni jak w części czwartej. Kawałki dobrano dobrze, nie mam zastrzeżeń. W grze niestety nie znalazł się Tomek Adamek, który we wrześniu ma walczyć z jednym z braci Kliczko. Jest to dosyć dziwne, szczególnie dlatego, że teraz jest znacznie bardziej znany niż 2 lata temu, (przed wygranymi z Estradą, Arreolą i Grantem) kiedy to w grze się znalazł… Próżno też szukać innych polskich pięściarzy, w tym jedynego obecnie polskiego mistrza świata – Krzysztofa „Diablo” Włodarczyka. Kategoria, w której walczy posiadacz pasa WBC (cruiserweight – nazywana też wagą junior ciężką) w ogóle nie została zawarta w grze ze względu na małą popularność w Stanach Zjednoczonych. Cóż miejmy nadzieję, że Adamek pojawi się w formie DLC tak jak Hopkins, Liston i Holyfield w „czwórce”.

Tryb kariery został usprawniony i urozmaicony, ale tak jak w części czwartej z czasem staje się nudnawy. Nie potrafię zrozumieć dlaczego zrezygnowano z patentu z części trzeciej, czyli ze sponsorowanych eventów Everlasta, Burger Kinga czy Dodge’a. Fakt faktem w grze są eventy, na które można się przejść rezygnując tym samym z treningu, ale nie widzimy ich, są po prostu odhaczane z kalendarza i podbijają nasza popularność. Jeśli mowa o kalendarzu, to trzeba wspomnieć, że zmienił się całkowicie tryb treningu. Planujemy sobie obóz treningowy (4 tygodnie), wybieramy sobie gym (od darmowego w Filadelfii, do bajońsko drogiego Big Bear), a potem wybieramy ćwiczenia umiejętności (mamy tutaj mini-gierki jak sparing czy worek) lub trening atletyczny (w nim udziału czynnie nie bierzemy). W treningu umiejętności zdobywamy punkty XP, za które potem można sobie wzmocnić dane uderzenie, odporność czy serce do walki. Nowością są wiadomości od sponsorów, aby za pieniądze wystąpić w jednej, bądź kilku walkach w stroju z ich znaczkiem. Bez zmian pozostało to, że będąc już na szczycie mamy możliwość zunifikowania tytułów lub przejścia do wyższej wagi. Co ciekawe w przy planowaniu obozu należy wygospodarować tydzień przed walką na odpoczynek, bo w przeciwnym wypadku podczas walki nasza stamina będzie odpowiednio zmniejszona.

Zrewolucjonizowano całkowicie model uderzeń „Total Punch Control”, który stał się bardzo podobny do tego z FNR3. Mowa tu o systemie, w którym wszystkie ciosy wyprowadzamy jedną gałką analogową, jednak w porównaniu do „czwórki” system został uproszczony i udoskonalony. Oczywiście można przerzucić sterowanie na guziki, ale tracimy wtedy jeden z większych atutów, jakie gra ma do zaproponowania. W kodzie pozostał świetny system fizyki, który spisuje się rewelacyjnie (rolę grają zasięg rąk i wzrost pięściarzy, a cios może trafić np. za głowę lub w ramię oponenta). Znacznie poprawiono też kulejące w poprzedniej części paski staminy i zdrowia (zrezygnowano z paska bloku), dzięki czemu całość bardzo zyskuje na realizmie.

FNC proponuje trzy formy rozgrywki sieciowej. Pierwsza z nich to typowy match z losowym przeciwnikiem. Druga to walki rankingowe, które z czasem (jeśli jest się prawdziwym kozakiem) doprowadzają nas do walki z mistrzem świata w danym okręgu. Nowością jest trzeci tryb, a mianowicie internetowe gym’y.

Champion jest (wyłączając pudełko) całkowicie po angielsku, jednak w niczym to nie powinno przeszkadzać, gdyż nawet osoba całkowicie nie znająca tego języka spokojnie zorientuje się o co chodzi w trybie fabularnym. Sumując czas spędzony na trybie Champion, karierze, rozgrywkach sieciowych i graniu z kumplami spokojnie wyjdzie ponad 20 godzin – na tyle właśnie starcza ten tytuł. Warto wspomnieć, że gra jest pierwszą produkcją EA, która instrukcję do gry zawartą ma na płycie, a nie w pudełku (tak już od tej pory będzie, przynajmniej w produkcjach Electronic Arts). Do gry standardowo dostajemy „sieciowy paszport”, który dopuszcza nas do rozgrywek sieciowych i w swoich założeniach ma zapobiegać kupowaniu używanych gier na rynku wtórnym. Nowy Fight Night jest moim zdaniem grą dla każdego. Ktoś, kto boks zna tylko z nazwy popyka przy piwie z kolegami, przejdzie tryb fabularny i pogra w sieci. Pasjonat sportów walki natomiast zauważy liczne smaczki jak różnice w poruszaniu się pięściarzy. Zdecydowanie polecam, jest to jedna z najlepszych gier sportowych w jakie grałem.

Nasza ocena: 9/10

Platformy:
Czas czytania: 8 minut, 12 sekund
Komentarze
...
#1
~HAHAHA
4778 dni temu

- Brak Goloty

- i Diablo Włodarczyk

odpowiedz
...
4753 dni temu

"Technika, szybkość, cwaniactwo czy serce do walki, a przede wszystkim historia i nazwiska. To właśnie te czynniki stanowią o tym, że (według mnie) żadna gala MMA nigdy nie będzie w stanie dorównać epickim bataliom legendarnych pięściarzy."

Ze co? Ogladales kiedys gale mma? Ty se jaja robisz?

odpowiedz
...
#3
~HAHAHA
4751 dni temu

HAHAH chyba kto tu nie ogladal gal WEC, UFC czy Strikforce jepierdole amen.

odpowiedz
Dodaj nowy komentarz:
...
Twój nick:
Twój komentarz:
zaloguj się

Ta strona korzysta z reCAPTCHA od Google - Prywatność, Warunki.


Treści sponsorowane / popularne wpisy: