Nie dość, że stacja jest w głębinach, to pod koniec schodzimy jeszcze niżej, gdzie już nie sięga światło, pływają dziwne gatunki stworzeń, zmutowane przez WAU. Prądy morskie tworzą jakby zamieć śnieżną, nic nie widać, lekkie przebłyski lampek, idziemy lekko na ślepo, światło przygasa, słychać odgłosy stworzeń, tąpnięcia głębinowe i czekamy, aż w końcu zobaczymy czerwone światła stacji, gdzieś rozmyte daleko. Genialne.
Przenoszenie człowieka do maszyny, kopiowanie osobowości (The Swapper się kłania, którego też uwielbiam), apokalipsa oraz tworzenie nieba. Moment jak pierwszy raz patrzymy w lustro i widzimy, że jesteśmy robotem o czerwonych oczach w ciele dupeczki - wow. Jeszcze większy schiz by był, jakby bohater był niemy i nie było w ogóle Catherine, a wszystkiego o grze dowiadywalibyśmy się z trupów, czytając maile itd. Tak to w pewnym momencie zrobiła się gra przygodowa, wyrywając lekko z klimatu horror/thriller. Ale i tak jest bywa ciężko na bani.
Wszelakie momenty jak w korytarzach chodzi przeciwnik, a my instalujemy przycisk do odpalenia windy, ręce się trzęsą, na szybko człowiek rozkminia jak to zrobić, żeby działo - piękne części mózgu to u mnie uaktywnia. To samo z drzwiami na stacji Thau, które kur** otwierają się "pół godziny", a w tym czasie stoisz i lookasz nerwowo po korytarzach, czy szybki przeciwnik zaraz nie wyjdzie zza winkla, bo go kur** cały czas słyszysz obok. Tak samo wiele zagrywek typu "już jest spoko, mamy ratunek", a tu je*, niestety.
Odpalanie kompów, czytanie maili, również tych niewysłanych, audiologi, notatki, rysunki, zdjęcia Ziemi na powierzchni, lasy, miasta, żywi ludzie - genialnie to wpływa na psychę podczas grania, jak sobie uświadomimy, że jesteśmy na dnie oceanu, nie wiadomo czy ktoś jeszcze żyje z ludzi, bo przecież kometa zmiotła wszystko z powierzchni (tu też fajna zagrywka, bo Simon w pewnym momencie rzuca, ze nie wiadomo co jest na powierzchni, tak jakby dając pod wątpliwość, czy rzeczywiście to prawda z kometą; jak sobie pomyślałem, że przecież może ludzie na ziemi normalnie żyją, nie mając pojęcia co się odpierdala pod woda, to jeszcze większy mętlik i mindfuck; zakończenie jednak pokazuje jak jest).
Do tego wybory czy kogoś zabić (poprzednią wersję siebie, jak słyszysz jak oddycha na krześle...), czy też ostatnią osobę, człowieka na ziemi, która prosi o odłączenie od maszyny podtrzymującej życie... no, mocno wpisuje się w pamięć. Zryło mi też beret, jak właśnie ta kobieta, chyba Sarah jak dobrze pamiętam, wykazuje normalne ludzkie odruchy, typu rzuca żartem, że mogła posprzątać jakby wiedziała, że przyjdziesz, albo jak wychodzimy zostawiając ją żywą, żebyśmy uważali na siebie. Pozamiatało mną.
Co do zakończenia to w sumie mogło nie być sceny po napisach, a my zostajemy na dnie, sami, zastanawiając się czy Arka to prawda, czy jednak ściema.