Przed gmachem amerykańskiego senatu zgromadził się ogromny tłum. Niezliczona ilość ludzi próbowała szczęścia, by dostać się na salę, gdzie będzie miało miejsce dzisiejsze przesłuchanie, choć tylko garstce się powiodło. Reszta zabezpieczona na przykrą ewentualność pozostania na zewnątrz wzniosła nad głowami liczne transparenty, zarówno pochwalne, jak i bardziej krytyczne wobec dzisiejszej gwiazdy, której przyjazd nie został przeoczony przez żadnego z zebranych. Kiedy biały packard zajechał pod budynek senacki, nieśmiałe pomruki zgromadzonych przemieniły się w istną wrzawę, gdyż wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, kto wreszcie dotarł na miejsce. Gwizdy mieszały się z oklaskami, pełne niechęci buczenie przyplątywało się z entuzjastycznym wiwatowaniem, w rezultacie czego zapanował kompletny chaos. Kiedy tylko drzwi samochodu otworzyły się i ubrany w elegancki garnitur pięćdziesięcioletni mężczyzna położył nogę na chodniku, rozbłysła się chmara fleszy, których błyski z pewnością raziłyby owego dżentelmena gdyby nie przygotował się na nie, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
Wolnym krokiem przeszedł przez chodnik i w ogłuszającym harmidrze zaczął wchodzić po schodach nie zwracając uwagi na nikogo. Reporterzy z mizernym skutkiem próbowali przebić się swoimi pytaniami przez panujący hałas, choć czasami udawało się mu usłyszeć fragmenty ich wrzasków i odpowiedziałby na nie, gdyby tylko chciał. Niemal wszyscy ci ludzie wcale go nie obchodzili, byli tylko tymczasowym tłem, które już wkrótce będzie mógł zmienić na zawsze. Nie mógł jednak poskromić odczuwanej satysfakcji, na widok skrajnie pałających nienawiścią afiszów skierowanych ku jego osobie. 'Wracaj do własnego piekła diable!', 'Bóg osądzi cię za brak wiary!' - rozbrzmiewały transparenty. Ten ostatni slogan bardzo przypadł mu do gustu, gdyż paradoksalnie, to właśnie wiara pchnęła go do wprowadzenia w życie swojego kontrowersyjnego projektu, wiara w nieograniczony postęp i lepszy świat, mówiąc wzniośle. Chodziło tylko o to, że nie była to wiara, jaką wedle ogółu powinno się wyznawać w tych trudnych czasach, gdzie strach o walczących chłopców na Pacyfiku już od roku dominował w nastrojach narodu amerykańskiego. Niewiedza kazała snuć społeczeństwu niesamowite teorie na temat działań ekscentrycznego milionera. I właśnie ten brak ludzkiej świadomości sprowadził tutaj Andrew Ryana, jak na jakieś piep.rzone kazanie.
Kiedy Ryan wszedł do środka gmachu, gwar wreszcie ucichł. Skierowany przez ochronę dotarł do sali, na której końcu zasiadywała już komisja senacka ds. przesłuchań. Wszyscy wyglądali na zaniepokojonych, mimo, że niektórzy starali się to ukryć. Andrew nie widział wbitego w siebie wzroku ponad dwustu obecnych na sali osób, bo też nie miał żadnego interesu w zwracaniu na nich uwagi. Usiadł naprzeciw senatorów w towarzystwie swojego prawnika, który znajdował się tam właściwie dla formalności. Przewodniczący komisji poprosił zebranych o ciszę i rozpoczął obrady.
- Rozpoczynamy obrady komisji w sprawie nieścisłości i niedomówień powstałych wokół przedsięwzięcia pana Andrew Ryana. Jednak pierwsza rzecz, czy mógłbym pana prosić o zdjęcie okularów?
- Oczywiście - odparł krótko Ryan, po czym nie zrzucając wzroku z obserwujących go urzędników schował okulary do kieszeni w marynarce.
- Cztery lata temu uzyskał pan od rządu Stanów Zjednoczonych zezwolenie na rozpoczęcie budowy infrastruktury wydobywczej na oceanie atlantyckim. Stanowiło to dobrą perspektywę dla ekonomii kraju, i rząd starał się przez jakiś czas nie wtrącać w budowę, gdyż wydatkował pan wyłącznie swoje środki, nie raniąc tym samym naszego budżetu. Pominę już fakt, że z pewnością nie uzyskałby pan zgody, gdyby wojna wybuchła rok wcześniej ? zauważył niby mimochodem senator.
- Do rzeczy proszę - wtrącił Ryan, powodując lekkie zmieszanie u przewodniczącego.
- Niech będzie. Jak już wspomniałem, minęły już okrągłe cztery lata, odkąd rozpoczął pan realizację swojego projektu i wciąż nie widać żadnych efektów. No chyba, że za doniosłe osiągnięcie uznamy budowę latarni morskiej?
- Proszę więc zbudować latarnię morską pośrodku oceanu, panie senatorze.
Senatorowi ewidentnie puściły nerwy. Poprawiając okulary na nosie wrzasnął:
- Nie jesteśmy tutaj po to, by dyskutować nad technologią wytwórczą panie Ryan! Jesteśmy tutaj po to, by dowiedzieć się, cóż do cholery powstaje na tamtych wodach! Trudno nie zauważyć wypływających w morze dziesiątek statków pełnych ładunków, nie mówiąc już o łodziach podwodnych! Czy pod przykrywką platformy wiertniczej nie buduje pan jakiegoś bunkra? Chcielibyśmy to wiedzieć - ostatnie zdanie wypowiedział starając się uspokoić.
- Bunkra? Och nie, w żadnym wypadku nie jest to bunkier ? jego i tak doniosły głos przez mikrofon rozbrzmiał niezwykle mocno pomiędzy ścianami olbrzymiego pomieszczenia.
- Więc co, skoro wedle naszych informatorów wszystkie kontenery, których zawartości nie udało się nam poznać, znikają w wodach Atlantyku? Chcemy wiedzieć, czy powinniśmy się przygotować na interwencję w tamtych rejonach?
- Pozwolicie panowie, że sobie zapalę - i nie czekając na odpowiedź zniecierpliwionych komisarzy wyciągnął z kieszeni wąskie, pokryte złotą powłoką pudełeczko i wyjął z niego papierosa, którego zapalił równie wytworną jak pudełko ozdobną zapalniczką. - Od razu lepiej - odparł z uśmiechem Ryan.
- Bardzo nam wesoło z tego powodu, ale czy zechciałby pan łaskawie odpowiedzieć na nasze pytanie? Nie usłyszeliśmy jeszcze nic konkretnego z pana ust.
Zdając się nie słyszeć ostatniej wypowiedzi, Ryan odparł:
- Nie oszukujmy się, nie macie co marzyć o interwencji na tamtych wodach. Wasze fundusze są zżerane przez trwającą od trzech lat wojnę, której koniec trudno przewidzieć. Interweniować może będziecie, ale w Europie, nie u mnie.
- Proszę nie mówić, jakby tamte wody należały do Pana, bo tak nie jest. Co pan tam buduje panie Ryan? Proszę odpowiedzieć na to pytanie.
- Miasto.
- Słucham?
- Miasto - wyrzucił kilka ton głośniej nachylając się nad mikrofonem.
Kilka sekund później, zdających się o wiele dłużej, rozbłysły flesze fotografów, w akompaniamencie zduszonych śmiechów niedowierzających świadków tego zdarzenia.
- Nie bardzo rozumiem?
- Nie ma tutaj nic do rozumienia. Pod wodą 'wypożyczoną' przez państwo mojej osobie powstaje miasto. Lepsze od wszystkich istniejących.
- To jest jakiś dowcip - odparł senator wzruszając ramionami i porozumiewawczo spoglądając na swoich kolegów.
Niektórzy uśmiechali się pod nosem, niektórzy kiwali tylko głowami, potwierdzając w myślach swoją tezę o szaleństwie siedzącego przed nimi człowieka. On, póki co, wcale nie starał się wyciągnąć ich z dobrego humoru. Niech się śmieją, głupcy - pomyślał.
Po krótkiej pauzie przewodniczący przemówił tonem brzmiącym, jakby zwracał się do osoby upośledzonej:
- To jak powstało to pana miasto?
- Sam pan powiedział na wstępie, że nie będziemy tutaj omawiać szczegółów technologicznych, one w tym momencie nie są ważne. Wystarczy wam wiedzieć, że kraj nasz jest pełen wspaniałych naukowców, inżynierów, których wizje często są wyśmiewane lub poddawane ostrej krytyce religijnych i moralnych idiotyzmów i niedorzeczności! Ja postanowiłem stworzyć środowisko, w którym żaden z nich nie będzie ograniczany waszymi sztucznymi barierami!
Teraz już nikt się nie śmiał. Andrew skutecznie dotknął drażliwego tematu i z sali dochodziły gniewne pomruki obserwujących. Jedynie fotografowie pozostali aktywni, starając się zdobyć jak najlepsze zdjęcia do jutrzejszej prasy. Senator prowadzący wciąż nie mógł otrząsnąć się z niedawno usłyszanych, fantastycznych, jego zdaniem, wieści.
- No dobrze, załóżmy, że jest to prawda. Chociaż dalej ciężko mi w to uwierzyć?
- Zatem zapraszam na plac budowy.
- Nie potrzebujemy pana zaproszenia, by wstąpić do środka tego, miasta, jak je pan nazywa.
- Nazywam to miastem, bo w istocie nim będzie. Jednak z wchodzeniem do środka, to zupełnie inna sprawa.
- Co pan przez to rozumie? ? spytał senator wytężając swoją czujność.
- Pan, i inni pana pokroju, nie będą mieć czego szukać w moim mieście.
- Czy my dobrze słyszymy? Czy pan kategoryzuje ludzi? Wszyscy dobrze wiemy, kto posiada takie zapędy i czym one się skończyły!
- O nie, ja nie zamierzam wywoływać żadnej wojny.
- Nie mam na myśli wyłącznie wojny, ale selekcję ludności! - krzyczał poczerwieniały na twarzy senator - Pan widocznie sugeruje podział na lepszych i gorszych!
Ryan siedział niewzruszony i zaciągał się swoim papierosem, nie dostrzegając w słowach senatora niczego odkrywczego. Po chwili odparł:
- Panie senatorze, w istocie świat jest podzielony na lepszych i gorszych. Popatrzmy na nasze społeczeństwo, popadające od skrajności w skrajność. Trudno się zgodzić z tym, jakoby byle pijak żebrzący na ulicy, stał na równi z Rockefellerem! Świat dzieli się na ludzi małych i wielkich, i właśnie tych ostatnich chcę skupić w swoim mieście, gdzie nie będą ograniczani przez socjalistyczne ustawy wynagradzające lenistwo i pijaństwo, ale będą wynagradzani, za owoce swojej pracy, które będą się należeć wyłącznie im!
- Ale...
- Proszę mi nie przerywać! Powiedział pan już dosyć, teraz moja kolej. - mimo, że głos jego grzmiał, wcale nie wyglądał na wyprowadzonego z równowagi. ? Mam dosyć wszystkich was litujących się nad tymi, którzy wcale na litość nie zasługują i utrzymujących ludzi nie wartych nawet splunięcia. Świat potrzebuje skupienia na ludziach twórczych, przedsiębiorczych, potrafiących o siebie zadbać, bo to oni powinni tworzyć nasze dzieje. Żadni wyimaginowani bogowie z ich niedorzecznymi zasadami, żadni królowie mówiący, jak ma wyglądać porządek! Liczy się tylko człowiek, nie powstrzymujący się przed nieznanym, eksperymentujący z nowym i dążący do naturalnego rozwoju! Moje miasto będzie otwarte dla takich właśnie osób. Osób, które tutaj nie są w stanie wznieść się poza nakładane na nich bariery. Osób, które wyrosły z durnych religijnych przesądów i zabobonów! Już teraz dostrzegam takich ludzi, chociażby wśród tych, którzy powitali mnie oklaskami na podjeździe.
- Dosyć tego pieprzenia panie Ryan! - wrzasnął senator. Krew go już zalewała. - Twierdzi pan, że stworzył miasto. W dodatku miasto dla wybrańców, jak się właśnie okazuje. Oczekuje pan od nas, że będziemy stać z założonymi rękami, kiedy ta pana wodna forteca będzie rosnąć w siłę, przygarniając rzesze pozbawionych moralności psychopatów?! Srogo się pan myli!
- Nic od was nie oczekuję, panie senatorze. Kiedy ta wojna wreszcie dobiegnie końca, to będziecie mieć wiele innych zajęć niż zaprzątanie sobie głowy moim schowanym pod wodą miastem. Macie moje słowo, że nie doczekacie się żadnych wrogich działań z mojej strony i chcę, abyście wy również dali mi takie słowo. Jeśli stosunki między nami będą się układać, to wszyscy na tym kiedyś skorzystacie.
- A cóż takiego miałby pan do zaoferowania?
- Rzeczy, o których się wam jeszcze nie śniło. Tyle z mojej strony na dzisiaj.
Po czym wstał gniotąc kciukiem niedopalonego papierosa i nie czekając na reakcję komisji ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.
- Hej, HEJ! Gdzie się pan wybiera?! - krzyknął senator poprawiając okulary na nosie. - Jeszcze nie skończyliśmy!
Andrew Ryan odwrócił się tylko i głosem pozbawionym większych emocji rzekł:
- Skończyliśmy panie senatorze. Możecie sobie zanotować w swoich sprawozdaniach, że opuściłem przesłuchanie, nie dbam o to. Skończyłem z Wami, ale jeśli tylko będziecie gotowi, możecie zawitać do mojego miasta, kiedy wreszcie doczeka się otwarcia.
Fotografowie strzelali ze swoich maszyn do wychodzącego Ryana. On zaś wykonał w ich stronę niewielki gest dłonią, po czym wszystkie lampy w aparatach spaliły się w jednym momencie, co nie umknęło uwadze nikogo obecnego. Teraz już nie na żarty, zaczęto się bać tego osobliwego człowieka, choć u wielu strach przerodził się w zgoła inne uczucie - fascynację.