Autor Wątek: Książki - jakie lubicie?  (Przeczytany 210474 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #720 dnia: Lipca 31, 2012, 19:50:17 pm »
Czerwiec minął mi głównie pod znakiem gier, zaś lipiec książek. Zatem:

Koniec Wieczności (Isaac Asimov)
Niezła powieść sf. Pobudza wyobraźnię i porusza wiele ciekawych tematów, a w szczególności każe się zastanowić nad skutkami wprowadzenia utylitaryzmu do potęgi n-tej. Osobiście jak najbardziej popieram program głoszony przez utylitarystów (szczęście dla największej liczby ludzi), ale krytykę uważam za jak najbardziej uzasadnioną, bo po prostu nigdy nie można przeginać.
Niektórych mogą trochę denerwować takie rzeczy jak komputery na karty perforowane – książka ma swoje lata – więc z góry ostrzegam.
7+/10

Z Afganistanu.pl: Alfabet polskiej misji (Marcin Ogdowski)
Małe kompendium wiedzy dotyczące polskiej misji w Afganistanie (choć o innych narodach też co nieco będzie). Nieźle napisane, bez owijania w bawełnę. Jeśli kogoś interesują podobne tematy, to będzie kontent.
7+/10

Tragedia w trzech aktach (Agatha Christie)
Porządny kryminał. I to wystarczy za cały komentarz.
7/10

Ziemia obiecana (Władysław Reymont)
Jestem godny podziwu dla umiejętności pisarskich Reymonta. Najbardziej spodobały mi się przepiękne opisy Łodzi i pracy rozmaitych maszyn – coś wspaniałego. Aby tak pisać rzeczywiście trzeba mieć talent (i wiedzę).
Drugi ogromny plus należy się za stworzenie profilu psychologicznego Borowieckiego, który jest postacią wielowymiarową a jednocześnie niezwykle żywą i realną.
Nie można również zapominać o niesamowicie oddanej atmosferze wielkiego przemysłowego molocha jakim była Łódź pod koniec XIX wieku, oraz o całokształcie znaczeniowym powieści. Naprawdę polecam. Książka jest nawet lepsza od świetnej adaptacji filmowej w reżyserii Wajdy.
9-/10

Szkice piórkiem (Andrzej Bobkowski)
Jest to wycinek z dziennika prowadzonego przez A. Bobkowskiego dotyczący lat 1940-1944 w okupowanej Francji. Z tych zapisów wyłania się obraz zwykłego życia pełnego trosk, ale i chwil radości. Najbardziej urzeka pierwsze 100-150 stron (z 560), na których autor maluje sielankowy obraz południowej Francji. Jeździ na rowerze, zwiedza okoliczne miasteczka i wsie, rozmyśla, a przede wszystkim czerpie z życia to co najlepsze. Później niestety lektura aż tak nie zachwyca, jednak nadal trzyma bardzo wysoki poziom. Przemyślenia Bobkowskiego dotyczą wielu rozmaitych zagadnień, lecz zdecydowanie na pierwsze miejsce wyłania się refleksja nad kulturą i społeczeństwem francuskim. I chociażby z tego względu można się zainteresować tą pozycją.
8+/10

Wilk stepowy (Hermann Hesse)
To jest dopiero trudna książka do oceny i skomentowania. Tak specyficzna, zdawałoby się chaotyczna, zakręcona i niejednoznaczna. Wielkie wrażenie wywarła na mnie psychoanalityczna próba zdefiniowania egzystencjalnej postawy bohatera introwertyka-schizofrenika, inteligentnego, ale niepotrafiącego radzić sobie ze zwykłym życiem codziennym i tym samym skazanego na topienie się w odmętach własnej jaźni. Wyraźnie rysuje się tutaj różnica pomiędzy zwykłym mieszczańskim (konsumpcyjnym) stylem życia, a postawą niepoprawnego politycznie idealisty. Człowieka a wilka stepowego. Każdy ma w sobie coś z jednego i drugiego. Zaspokajanie prostych, hedonistycznych potrzeb daje szczęście, jednakże pozbawia chęci dążenia do wyższych wartości.
Zastanawiałem się nawet nad wystawieniem dużo wyższej oceny, ale ostatnia część książki zupełnie mnie odtrąciła (ta zaczynająca się na balu maskowym) i niestety nie zrozumiałem za bardzo przekazu (choć mam pewne domysły, nie wiem tylko na ile słuszne), a poza tym nie przepadam za tak skrajną abstrakcją.
Na pewno nie jest to łatwostrawna pozycja dla każdego i dlatego lepiej zastanowić się nad lekturą. Bez wątpienia jednak coś w sobie ma.
7+/10

Umysł, który szkodzi: Mózg, zachowanie, odporność i choroba (Paul Martin)
Paul Martin podejmuje ciekawy temat wpływu stresu, negatywnych myśli (itd.) na nasz układ odpornościowy. Książka stara się wyjaśnić jak to się dzieje, że umysł, za pomocą samego myślenia i odczuwania, może wpływać na cały organizm. Oprócz badań i statystyk autor raczy nas także fragmentami utworów literackich, pragnąc pokazać, że wielcy pisarze już dawno dostrzegli niektóre z widocznych zależności (chociaż w tym przypadku autor mógł sobie oszczędzić streszczania fabuły). Najważniejsze jednak, że Marin nie stara się na siłę przeforsować własnych wniosków i poglądów (jak to ma miejsce w przypadku pseudonaukowych poradników), a jedynie przedstawia jak sprawy stoją z punktu widzenia współczesnej nauki (warto wziąć pod uwagę, iż książka została napisana w 1997 r.), skłaniając raczej do wyciągnięcia własnych wniosków, niż przyjęcia za pewnik tych nieco niepewnych danych. Coś w każdym razie jest na rzeczy.
Ogólnie jest to kawał solidnej pozycji popularnonaukowej z zakresu psychoimmunologii.
8-/10

Sieć: Ostatni bastion SS (Bogusław Wołoszański)
Kontynuacja „Twierdzy szyfrów” stojąca na tym samym poziomie. Czyli dobra powieść sensacyjna osadzona w realiach II-wojennych.
7-/10

Skazani na Shawshank: Cztery pory roku (Stephen King)
Zbiór 4 opowiadań (a właściwie minipowieści), z których najbardziej spodobał mi się „Zdolny uczeń” – szokująca opowieść o nastolatku zafascynowanym nazizmem i obozami koncentracyjnymi. Tytułowe opowiadanie też jest bardzo dobre, ale i tak adaptacja filmowa lepsza. Zaś dwie ostatnie opowieści - „Ciało” i „Metoda oddychania” są w porządku, lecz szału nie robią. Mimo wszystko całość jest godna uwagi.
7+/10

Ojciec Goriot (Honoré de Balzac)
Kawałek klasyki. Historia biednego, dobrodusznego studenta pragnącego zająć miejsce wśród francuskiej arystokracji, oraz nieszczęśliwego ojca, dla którego rozpuszczone córki są całym życiem.
Myślałem, że ocena będzie trochę wyższa (i w połowie lektury na to się zapowiadało), jednak końcowa scena wlecze się w nieskończoność, a ciągłe opisy histerii, niemocy itp. uczuć, męczą. Balzac najwidoczniej nie umiał zachować umiaru – i dlatego tylko tyle.
6/10

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #721 dnia: Września 01, 2012, 15:02:44 pm »
Czas na sierpień:

Autobiografia: 1872-1914 (Bertrand Russell)
Bardzo dobrze napisana autobiografia, wypełniona po brzegi listami do przyjaciół i rodziny (dzięki którym można w dodatku świetnie wczuć się w klimacik wiktoriańskiej Anglii). Szkoda tylko, że drugi tom (z trzech) jest tak trudno dostępny.
8/10

Szkice sceptyczne (Bertrand Russell)
Zbiór rozmyślań na rozmaite sprawy dotyczące życia, filozofii, nauki i społeczeństwa. Napisane przystępnym językiem i wciąż w dużej mierze aktualne.
8-/10

Ksenocyd (Orson Scott Card)
Zdecydowanie gorsze od "Gry Endera" i "Mówcy umarłych". Bohaterowie za często zachowują się irracjonalnie, a poruszane tematy nie do końca mi odpowiadały (zbyt abstrakcyjne i/lub naiwne). Styl również nie ten. Mimo tych wad książkę czyta się szybko i nie jest to zła lektura. Po prostu nie trzyma poziomu poprzedniczek.
6+/10

Shogun: Powieść o Japonii (James Clavell)
Druga książka Clavell'a i znowu maksymalna nota. Shogun to przepiękna i długa powieść o wojnie, miłości, lojalności, władzy i całym kontekście historyczno-kulturowym w Europie i Japonii na przełomie XVI i XVII wieku. Wspaniały język, niesamowite przywiązanie do detali oraz całościowe spojrzenie na prezentowane problemy i tematykę sprawiają, że jest to istne dzieło sztuki, intrygujące, pasjonujące i mądre. Lektura obowiązkowa!
10/10

Zagadki Sherlocka Holmesa (Arthur Conan Doyle)
Genialny Holmes i mało spostrzegawczy Watson to udany duet, ale ogółem opowiadania prezentują umiarkowany poziom i nie wciągają czytelnika aż tak mocno w wir wydarzeń, jak można by sobie tego życzyć (a przynajmniej tak było w moim przypadku).
6+/10

Budda: Drogą ciszy i spokoju (George N. Marshall)
Nie jest to typowa biografia, a raczej rodzaj baśni, bo i próba opisania mistycznej legendy, jaka osnuwa postać Buddy musi skończyć się w pewnej mierze na domysłach. Mi ten klimat i nastrój zachowany w książce niezwykle się spodobały. Dialogi z uczniami i wykład podstaw teorii nie jest prezentowany nachalnie, a jedynie na tle dysput i rozmyślań. Pozwala dzięki temu zrozumieć to, co na sucho bywa nieodczuwalne. Wymaga jednak od czytelnika zagłębienia się atmosferę tamtych chwil całym sobą. Uchwycenie filozofii buddyjskiej na drodze czysto rozumowej (doktrynalnej) raczej nie zakończy się sukcesem. Odejście od wszelkich pragnień nie musi przecież oznaczać wyzbycia się pozytywnych uczuć, w końcu istnieje coś takiego jak błogi spokój.
8+/10

Dzieje zachodniej filozofii (Bertrand Russell)
A właściwie: "Dzieje zachodniej filozofii i jej związki z rzeczywistością polityczno-społeczną od czasów najdawniejszych do dziś" (czyli do 1943 roku). Książka mimo sporej objętości (930 str.) wiele zagadnień filozoficznych porusza w sposób dość wąski, tylko nakreślając, o co ich autorowi mniej więcej chodziło. Niektórzy także mogą odczuć brak szerszych objaśnień dla kilku istotnych filozofów. I dlatego tak ważny rolę pełni tutaj podtytuł, o którym często się niestety zapomina. Jest to nie tylko wykład historii filozofii europejskiej, ale - przede wszystkim - analiza społecznego rozwoju państw, myśli, oraz zachodniej kultury jako całości. Russell niezwykle umiejętnie łączy fakty, segreguje zdarzenia i scala wszystko, nie skupia się jedynie na filozofii, lecz ukazuje także ramy i szerszy kontekst wydarzeń (np. dzieje Sparty, historię papiestwa, losy niektórych odłamów religijnych). Jest to głębokie studium nad przyczynami współczesnych mu wydarzeń i zapatrywań. Jest to również krytyka wysublimowanej postawy ideowo-filozoficznej, zbyt opierającej się na doświadczeniu lub logice, a pozbawionej nierzadko zwykłego rozsądku i sceptycyzmu do własnych przemyśleń. Nie jest to jednak pozycja ani trudna, ani nudna. Spokojnie mogę ją polecić każdemu nie-filozofowi. Chociaż oczywiście pewna doza namysłu będzie konieczna.
9/10

Cała prawda o planecie Ksi; Drugie spojrzenie na planetę Ksi (Janusz A. Zajdel)
Dobra powieść sf, choć nie przypadła mi aż tak do gustu jak inne książki Zajdla. Chyba dlatego, że opisywany ustrój na nowej planecie to zbyt jawna kalka wczesnego komunizmu w wydaniu Lenina i Stalina. Dużo lepiej moim zdaniem zapowiadała się druga część, która niestety nie została ukończona, a z której pozostały tylko 3 krótkie rozdziały i konspekt. Na szczęście w wyniku zakończonego niedawno konkursu, powinniśmy niedługo doczekać się godnej kontynuacji napisanej przez innego autora.
7/10

Medaliony (Zofia Nałkowska)
Urywkowe opowieści o okropnościach drugiej wojny światowej. Relacjonowane z niemal beznamiętną szczerością, potęgują uczucie niemocy i bezsensu, a zarazem dają obraz spełnionego ideału nietzscheańskiej filozofii, w którym osoby postronne i zwykli nic nieznaczący obywatele rzeczywiście nic nie znaczą. Są tylko bydłem, którego ostatecznym celem jest rzeź, i które ma swym życiem służyć innym, "wyższym celom". Nie daję wyższej oceny, bo bądź co bądź, jest to tylko próbka większej całości.
7+/10

Kert

  • PIERESTROJKA
  • *****
  • Rejestracja: 21-01-2008
  • Wiadomości: 16 546
  • Reputacja: 255
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #722 dnia: Września 01, 2012, 17:49:27 pm »
POK, albo ogarnąłeś na wysokim lvl szybkie czytanie, albo pracujesz w bibliotece/księgarni i chłoniesz papier drukowany. Nie ma innej opcji ;)

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #723 dnia: Września 01, 2012, 19:17:53 pm »
Nie, po prostu oprócz czytania słucham audiobooki (w pracy), mniej więcej w proporcjach 1:1, może 2:3 na korzyść książek w wersji audio (zależy od miesiąca). Zresztą kiedyś o tym wspominałem. Akurat mija rok jak zacząłem korzystać z tego dobrodziejstwa. A szybkiego czytania nie opanowałem i nawet nie chcę. Wolę się porządnie skupić na tekście, niż czytać by tylko zaliczyć pozycję (dlatego często powtarzam fragmenty, gdy stwierdzę, że nie byłem wystarczająco skupiony). Ogólnie wolę czytanie od słuchania, ale jak się nie ma co się lubi...

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #724 dnia: Września 14, 2012, 11:50:07 am »
Galeria dla dorosłych (Feliks W. Kres)
Znany autor polskiej fantastyki (a właściwie jeden z jej prekursorów) pisze o tym... jak pisać. Książka jest zbiorem felietonów, w których Kres porusza najróżniejsze tematy i choć wszystkie dotyczą w mniejszym bądź większym stopniu twórczości literackiej, to z pewnością trudno uznać tę pozycję za coś w rodzaju poradnika. Pisarz-amator raczej wiele pożytecznej wiedzy stąd nie wyniesie. Nie zmienia to jednak faktu, że Kres jest niezłym gawędziarzem i zamieszczone w zbiorze felietony po prostu dobrze się czyta. Książkę kupiłem całkiem przypadkiem na wyprzedaży i muszę stwierdzić, że się nie zawiodłem. Dobre czytadło.
7+/10

Rzeźnia numer pięć (Kurt Vonnegut)
Jest to dzieło, które niewątpliwie trudno ocenić. Zostało napisane w tak specyficzny sposób (pomieszanymi, krótkimi wycinkami z życia Billyego Pilgrima), opowiada o tak dramatycznych wydarzeniach, a robi to tak obojętnie, a zarazem tak humorystycznie, że jest to niewątpliwie skrajna postać groteski. Pełna ironii, cynizmu, raz zabawna, raz tragiczna, a czasami zwyczajnie ludzka (bo opowiedziana historia nie wydaje się wcale aż tak absurdalna). Wiem, że cały ten miszmasz ma swój cel - by zacytować jednego z małych zielonych ludków z Tralfamadorii:
"...każda taka grupka symboli to krótka pilna informacja opisująca jakąś sytuację czy wydarzenie. My, Tralfamadorczycy, czytamy je wszystkie naraz, a nie jedna po drugiej. Wiadomości te nie mają ze sobą żadnego szczególnego związku, ale autor dobrał je starannie w ten sposób, aby widziane jednocześnie składały się na obraz piękny, zaskakujący i głęboki. Nie ma początku, środka ani końca, nie ma sensacyjnej fabuły, morału, przyczyn, ani skutków. My cenimy w naszych książkach głębię, jaką daje jednoczesne oglądanie wielu pięknych momentów życia"*.
Wystarczy tylko zamienić słowo piękny na jakieś tam inne (np. beznadziejny, bezsensowny - lub coś podobnego) i mamy pełny obraz. Ja jednak jakoś nie potrafiłem uchwycić, ani zrozumieć tej pełni i do końca pozostałem niewzruszony. Chyba bardziej do mnie trafiają patetyczne formy. Zdarza się.
Bądź co bądź książka niezła. Szczególnie, że potrafi uświadomić taką zbrodnię jak aliancki nalot dywanowy na Drezno, który spowodował śmierć tysięcy cywilów. Też się zdarza.
7+/10

*Kurt Vonnegut, Rzeźnia numer pięć, przeł. Lech Jęczmyk, wyd. Albatros, 2011, s. 109-110.


Nic nie zdarza się przypadkiem (Tiziano Terzani)
Czy istnieje lekarstwo na raka?

Gdy autor – znany reporter – dowiaduje się, że wykryto w jego organizmie nowotwór, postanawia na własną rękę znaleźć odpowiedź na powyższe pytanie. Nie pracuje już na zlecenie dla żadnego dziennika, nie ma więc narzuconych terminów ani ustalonego z góry harmonogramu. Odchodzi na emeryturę i z własnego, nieprzymuszonego wyboru, z własnej potrzeby podejmuje się tej ostatniej wyprawy po świecie, a także zdania relacji z jej wyników. Bo właściwie, co mu szkodzi? Teraz jest wolny, naprawdę wolny, dlaczego zatem nie miałby spróbować? Podejmuje ścisłe leczenie w znanej klinice w Nowym Jorku (z chemio- i radioterapią włącznie), a w przerwach pomiędzy zabiegami rusza w świat w poszukiwaniu „alternatywnych” rozwiązań, takich jak: ajurweda, joga, energoterapia, homeopatia, reiki, chińskie zioła, filipińscy uzdrawiacze itp.

Jednak już przed lekturą wiemy, jak te poszukiwania się zakończą. Tiziano Terzani w 2004 roku umarł na raka. Ale czy mamy prawo powiedzieć, że jego poszukiwania były bezowocne i nie miały znaczenia? A czy nie jesteśmy od urodzenia chorzy na nieuleczalną chorobę, jaką jest życie? Rodzimy się i wiemy, że prędzej czy później czeka nas śmierć. Czy nasze życie jest w takim razie pozbawione sensu?

Można powiedzieć, iż próba odkrycia cudownego lekarstwa na raka kończy się fiaskiem. Tymczasem w trakcie podróży autor zdaje sobie sprawę, że odkrył coś dużo cenniejszego. Odnalazł spokój i harmonię z własnym „Ja”. Zaś nowotwór doprowadził go tam, gdzie będąc zdrowym nigdy by się nie udał. Zatem choroba, która jest niejako przekleństwem, może okazać się także błogosławieństwem. Wszystko zależy od tego, dokąd zdoła nas doprowadzić.

„Nic nie zdarza się przypadkiem” to znakomita książka, napisana piękną, czasem niemalże poetycką prozą. Zresztą zacytuję fragment, by nie być gołosłownym:

„Las porastający zbocza Himalajów był lasem wszystkich legend. Tutaj każda trawka mogła być lekarstwem, każde zagłębienie kryjówką jakiegoś świętego człowieka, każdy dół jamą niedźwiedzia lub lamparta. Odwykliśmy już od takiego naturalnego majestatu, więc zdumienie połączone z lekkim niepokojem, odebrało nam mowę. Szliśmy w nabożnym milczeniu, wsłuchując się w szum liści, w dobiegający z oddali głos kroków jakiegoś zwierzęcia, w krzyk ptaków. Las odzywał się tysiącem istnień, tworzących jedno wspólne życie”[1].

Z rozmysłem starałem się czytać powoli, smakowałem każdy wers, często przerywałem lekturę, by pomyśleć i zastanowić się nad sensem słów. Wiele razy powtarzałem przeczytane fragmenty, by nie utracić ani słowa, ani jednej myśli. Obcowanie z taką literaturą to czysta przyjemność, a im dalej, tym było lepiej.

Terzani zachowuje w stosunku do własnej osoby spory dystans i choć częstuje nas różnorakimi refleksjami, nie czyni tego w sposób nachalny. Niejednokrotnie cytuje obrazowe historie zawarte w wielkich dziełach indyjskich myślicieli. Oto jedna z nich:

„Pewien tygrys miał dwóch stronników: lamparta i szakala. Za każdym razem, kiedy chwytał zdobycz, sam zjadał, ile mógł, a resztki zostawiał lampartowi i szakalowi. Pewnego dnia zdarzyło się jednak, że tygrys zabił trzy zwierzęta: jedno duże, jedno średnie i jedno małe.
– I jak teraz je podzielimy? – zapytał swoich stronników.
– To proste – odpowiedział lampart. – Ty weźmiesz największe, ja średnie, a to małe damy szakalowi.
Tygrys nic nie powiedział, tylko jednym uderzeniem łapy rozszarpał lamparta.
– A więc jak je podzielimy? – znów zapytał tygrys.
– Och, Wasza Wysokość – odparł szakal. – Małą sztukę ty weźmiesz na śniadanie, dużą zatrzymasz na obiad, a średnią zjesz na kolację.
Tygrys był zaskoczony.
– Powiedz szakalu, od kogo nauczyłeś się takiej mądrości?
Szakal przez chwilę się zawahał, po czym odparł:
– Od lamparta, Wasza Wysokość”[2].

Nawiązuje też do własnych doświadczeń i rozmów, jakie udało mu się zasłyszeć:

„Umysł jest zaczątkiem wszystkich problemów człowieka, ale także miejscem, gdzie się je rozwiązuje. Umysł to ukryty skarb, po którym przechadzamy się codziennie nie zdając sobie sprawy z jego wartości. Chodzi tylko o to, żeby wejść w jego posiadanie, żeby nad nim zapanować i uczyć się, aby robić wszystko świadomie, a nie coraz bardziej nieuważnie.
Pewnego wieczora, podczas godziny satsangu, dobrze to ujął Swami. Jeden z emerytów zapytał:
– Czym jest życie? – a on odpowiedział po prostu:
– Życie? To seria małych kroków. Tylko stawiając je świadomie jeden po drugim, można mieć nadzieję, że utrzyma się kontrolę”[3].

Zapoznanie z indyjską myślą filozoficzną (nie tyle teorią, co praktyką) i wschodnią kulturą w ogóle, ze zwyczajami, z opowieściami, z legendami, z poezją, z tamtejszymi ludźmi, z ich nastawieniem i mentalnością - to jeden z największych atutów omawianej pozycji. Wszystko zostało podane w sposób tak przystępny, tak intuicyjny, a zarazem pełen drobnych wyjaśnień, że poznawanie tego wszystkiego sprawia czytelnikowi wielką radość.

Terzani nie wyleczył ciała, lecz zdołał uzdrowić duszę. Opis podróży, jaką odbył jest niezwykle fascynujący, pełen mądrości, a także zwyczajnie interesujący. Przyjrzenie się wschodniej medycynie (a przy okazji całej masie jej odmian i wynaturzeń) stanowi samo w sobie świetny temat na reportaż. Jednak w tym przypadku chodzi o coś znacznie poważniejszego. Autor odbywa duchową wędrówkę, przekracza granicę dzielącą świat Zachodu od myśli Wschodu. Jest z gruntu sceptyczny, a jednocześnie szuka wiary. Towarzyszenie mu w tej niezaplanowanej pielgrzymce jest świetną okazją do przemyśleń, lepszego poznania świata i samego siebie.

„– Pomyśl, jak zatłoczony byłby świat, gdybyśmy byli nieśmiertelni i musieli wciąż po nim krążyć, a wraz z nami wszyscy nasi poprzednicy na przestrzeni wszystkich wieków! – powiedział kiedyś mój stary kompan podczas wspólnego spaceru po lesie. – Chodzi o to, by zrozumieć, że życie i śmierć to dwa aspekty tej samej rzeczy.
Dojście do tego wniosku to być może jedyny prawdziwy cel podróży, którą wszyscy podejmujemy, przychodząc na świat. Sam o niej niewiele wiem, poza tym, że – jestem teraz o tym przekonany – prowadzi ona od zewnątrz do wewnątrz i od tego, co małe, coraz bardziej ku temu, co wielkie.
Kolejne stronice są opowieścią o moich niepewnych krokach na tej drodze”[4].

Stąpanie razem z autorem po tej wyboistej ścieżce jest niezwykłym i niepowtarzalnym doświadczeniem – a przynajmniej takim właśnie było w moim przypadku! Sądzę jednak, że inni też się nie zawiodą, bo jest to przede wszystkim znakomita i świetnie napisana książka.
10-/10


---
[1] Tiziano Terzani, „Nic nie zdarza się przypadkiem”, przeł. Anna Osmólska-Mętrak, wyd. Świat Książki, 2011, s. 634-635.
[2] Tamże, s. 617.
[3] Tamże, s. 456.
[4] Tamże, s. 29.

Patosław

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 18-01-2008
  • Wiadomości: 5 929
  • Reputacja: 147
  • Demons Souls <3
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #725 dnia: Września 21, 2012, 14:31:46 pm »
Ostatnio "pękło" sporo książek, więc gdybym miał rozpisywać się o każdej, to dnia by mi nie starczyło. Napiszę, więc tytuł, a obok ocenę. Jeżeli ktoś ma jakieś pytania co do którejś to śmiało pisać.

Stephen King "Wszystko jest względne" 7+/10
Stephen King "Dallas 63" - 8+/10
Stephen King "Worek kości" 8/10
Stephen King "Cztery pory roku" 7/10
Stephen King "Cmętarz Zwierząt" 3/10
Stephen King "Komórka" 5/10
Stephen King "Ręka Mistrza" 7+/10
Stephen King "Desperacja" 2+/10
Stephen King "Cujo" 4/10
Anna Starobiniec "Schron7/7" -6/10
Philip Kindred Dick - "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?" 9/10
Dimitri Glukhovsky "Czas Zmierzchu" 5/10
Dan Brown "Zaginiony Symbol" 7-/10
Simon Beckett " Chemia Śmierci" 8+/10
Clive Baker "Potępieńcza Gra" 6+/10
Łukasz Śmigiel "Decathexis" 7/10
« Ostatnia zmiana: Września 21, 2012, 14:33:45 pm wysłana przez Patosław »

Kopersztyk

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 23-05-2007
  • Wiadomości: 1 836
  • Reputacja: 39
  • Why so serious?
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #726 dnia: Września 21, 2012, 14:42:20 pm »
Ja kolejny raz zabieram sie za Sage o Wiedzminie. Zaczalem meczyc Neuromancera ale jakos nie podeszlo mi za bardzo niestety i chyba nie skoncze tego. Lubie klimaty sf/cyberpunk ale chyba tylko w grach i filmach bo do ksiazek sie przekonac za bardzo dalej nie moge.

Wojtq

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 01-09-2006
  • Wiadomości: 4 855
  • Reputacja: 42
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #727 dnia: Września 21, 2012, 15:11:08 pm »
Ja kolejny raz zabieram sie za Sage o Wiedzminie. Zaczalem meczyc Neuromancera ale jakos nie podeszlo mi za bardzo niestety i chyba nie skoncze tego. Lubie klimaty sf/cyberpunk ale chyba tylko w grach i filmach bo do ksiazek sie przekonac za bardzo dalej nie moge.
Próbowałeś coś Philipa Dicka? Ja uwielbiam sci-fi, ale Neuromancer wyjątkowo mi nie podszedł - męczyłem się przy jego lekturze niemiłosiernie.

Stephen King "Cmętarz Zwierząt" 3/10
Dziwię się tak niskiej ocenie. Dla mnie ta książka należy do czołówki Kinga. Świetny klimat, niesamowita druga połowa książki i idealne zakończenie. Najbardziej cenię sobie tę książkę za moment, kiedy ojciec z synem bawią się latawcem, a narrator...
Spoiler (kliknij, by wyświetlić/ukryć)
PSN ID: WojtqGO

Kopersztyk

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 23-05-2007
  • Wiadomości: 1 836
  • Reputacja: 39
  • Why so serious?
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #728 dnia: Września 22, 2012, 15:03:19 pm »
Próbowałeś coś Philipa Dicka? Ja uwielbiam sci-fi, ale Neuromancer wyjątkowo mi nie podszedł - męczyłem się przy jego lekturze niemiłosiernie.
Nie, Dicka nie probowalem. Z checia kiedys obadam. Co mozesz polecic na poczatek?

Wojtq

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 01-09-2006
  • Wiadomości: 4 855
  • Reputacja: 42
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #729 dnia: Września 22, 2012, 21:20:29 pm »
Ubik powinien Ci trochę pomieszać w głowie, to moja ulubiona historia sci-fi. Później polecam Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? (czyli pierwowzór "Blade Runner", który zrobił na mnie o wiele lepsze wrażenie niż film Scotta). Godne polecenia są także Trzy Stygmaty Palmera Eldritcha i Przez Ciemne Zwierciadło.
PSN ID: WojtqGO

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #730 dnia: Października 01, 2012, 12:40:58 pm »
Rękopis znaleziony w Saragossie (Jan Potocki)
Szkatułkowa forma opowieści i mnogość bohaterów (a tym bardziej nazwisk) potrafią nieźle namieszać w głowie. Opowieści wyłaniające się z opowieści, z których wyłaniają się kolejne opowieści... Przyznam, że nie raz straciłem orientację w tej gmatwaninie wątków. Na szczęście Potocki z wielką wprawą wciela się w role poszczególnych postaci. Najbardziej spodobała mi się geometra - stworzenie takiej osobowości wymaga niemałych umiejętności literackich (i nie tylko).
Z drugiej strony nie mogę powiedzieć, by "Rękopis..." mnie jakoś super wciągnął. Raz się to czyta z większą werwą, a raz z mniejszą, wszystko zależy od danej opowieści. Trzeba jednak przyznać, że ma ta powieść w sobie coś magicznego, specyficznego i unikatowego. Coś takiego, co trudno znaleźć gdzie indziej. Dlatego warto "Rękopis..." przeczytać.
7+/10

Siekierezada albo Zima leśnych ludzi (Edward Stachura)
Film bardziej mi się spodobał (realizacja zasługuje na Oscara), książka jednak (jak to książka) jest głębsza i dużo lepiej potrafi oddać rozterki Janka Pradery. To nieustanne i chaotyczne bicie się z myślami. Z jednej strony, zachwycanie się przyrodą oraz drobnymi codziennymi sprawami, zaś z drugiej, tonięcie we mgle depresji. Wszystko przenika duch romantyzmu, dążenie do absolutnego piękna, które gdzieś tam majaczy, ale jest zbyt ulotne, aby można po nie sięgnąć.
Przede wszystkim polecam obejrzeć film, lecz powieść też radzę przeczytać. W końcu długa nie jest.
8-/10


Gra szklanych paciorków (Hermann Hesse)
Powieść ta jest opisem życia adepta nauk Józefa Knechta. Poznajemy go jako młodego, niezwykle utalentowanego ucznia w małej szkółce muzycznej i od tego czasu towarzyszymy mu na wszystkich szczeblach jego legendarnej kariery. I od samego początku wiemy, jak ta kariera się zakończy. Wiemy, że Knecht zostanie magistrem ludi (czyli mistrzem gry szklanych paciorków), a później z pewnych przyczyn również apostatą. Poznawanie jego losów jest jednak tylko wprowadzeniem do poznania zasad i ładu społecznego obowiązujących w odosobnionej prowincji zwanej Kastalią.

W powojennej rzeczywistości świat zachodni zapragnął stałej, nienaruszalnej doskonałości, będącej przeciwieństwem wojennej pożogi i chaosu. Dlatego utworzył Kastalię – państwo w państwie. Kastalia jest prowincją ściśle zależną od świata zewnętrznego. Ma małe wymagania, lecz sama nic nie produkuje ani nie wytwarza. Jej nadrzędnym celem jest kontemplacja. Życie w spokoju i harmonii oraz przestrzeganie zasad. Wzorowy Kastalijczyk żyje w celibacie, z dala od trosk nieznanej mu części świata, jest człowiekiem wolnym, ale i posłusznym, zna się zarówno na muzyce, jak na matematyce, grece, łacinie i innych sztukach. A uczy się tych sztuk nie po to, by je ulepszać i dopracowywać, lecz wyłącznie w celu doskonalenia własnej osoby. Nauka nie ma celów rozwojowych i praktycznych, jest jedynie ścieżką prowadzącą do lepszego poznania rzeczy.

„Nie należy tedy oczekiwać od nas pełnej historii i teorii gry szklanych paciorków, godniejsi bowiem i zręczniejsi od nas autorzy nie sprostaliby takiemu zadaniu”[1]

Kastalijski ideał odzwierciedla się w grze szklanych paciorków. Nieopisywalnej sztuce nad sztukami, łączącej z pozoru niedostrzegalne zależności w sposób pełen gracji i zachwytu. Uzyskana synteza budzi w oświeconym Kastalijczyku nie tylko podziw, ale wręcz uniesienie i ekstazę, jaką sprawia zbliżenie się do absolutnego piękna.

„Uczoność nie wszędzie i nie zawsze bywała pogodna, chociaż nią być powinna. U nas stanowi ona kult prawdy, ściśle z kultem piękna połączony, a ponadto z medytacyjną troską o duszę, nigdy więc całkiem radości utracić nie może. Nasza gra szklanych paciorków natomiast łączy w sobie wszystkie trzy zasady: naukę, kult piękna i medytację, tak tedy prawdziwy gracz szklanych paciorków powinien być przepojony radością, niczym dojrzały owoc słodkim sokiem, przede wszystkim zaś winien mieć w sobie pogodę muzyki, która nie czym innym jest, jeno odwagą, pogodnym a uśmiechniętym kroczeniem i tańcem poprzez sam środek okropności i płomieni świata, uroczystym składaniem ofiary”[2].

Jak łatwo zauważyć, Kastalia jest czymś na wzór utopii, doskonałej wspólnoty duchowej, w której nadrzędnym celem jest medytacja nad pięknem. Ale na zewnątrz istnieje jednak inna rzeczywistość, rządząca się zupełnie innymi prawami, a jednocześnie utrzymująca ten cudowny, lecz jakże bezwartościowy – z praktycznego punktu widzenia – ideał. Czy Kastalijczycy mają prawo żyć w odosobnieniu? Czy raczej powinni wyciągnąć rękę w stronę obcej im rzeczywistości?

„... choć bowiem dla ludzi lekkomyślnych mniejszą poniekąd odpowiedzialność i trudność oznacza przedstawienie słowami rzeczy nieistniejących niż istniejących, jednak dla pobożnego a sumiennego dziejopisa rzecz ma się zgoła przeciwnie: nic trudniejszego nad ukazanie w słowach, jednocześnie przecie nic konieczniejszego nad ukazanie ludziom pewnych rzeczy, których istnienie ani daje się udowodnić, ani jest możliwe, które wszelako właśnie wskutek tego, iż ludzie pobożni a sumienni jako istniejące je traktują, przybliżone zostają o krok do bytu i możliwości swych narodzin”[3].

Powyższe słowa to wstęp do książki, a także (jak mniemam) główny zamysł autora. Znaczna część powieści została poświęcona relacji nauczyciela i ucznia. Hesse przedstawia w osobie Knechta ideał mentora, który nade wszystko chce dzielić się wiedzą, pouczać, ale raczej kierować myśli na odpowiednie tory niż dawać rozkazy. Widząc troski świata, osoba oświecona powinna nie odłączać się od niego, lecz uczestniczyć w jego poprawie, gdyż obecny ład jest tylko chwilowy i prędzej czy później brutalna siła zmian zmiecie tę harmonię.

Hesse jednocześnie pochwala i krytykuje postawę bliską wschodnim systemom filozoficznym.
Pochwala, gdyż idea spokoju i wewnętrznej równowagi jest dla niego dobrem samym w sobie i czymś, do czego ludzie powinni dążyć. A krytykuje, ponieważ nie da się tak po prostu oddalić od świata. Wszyscy jesteśmy częścią większej całości i działanie każdego z nas wpływa na rzeczywistość. Skoro zaś osiągnięcie duchowej jedności jest rzeczą pozytywną (i zdajemy sobie z tego sprawę), to naszym zadaniem jest dążyć, by jak najwięcej ludzi mogło cieszyć się podobnym szczęściem. W przeciwnym razie przemawia przez nas egoizm.

Józef Knecht spaja obydwa te systemy. Jest wzorem i daje przykład. Mimo to jego legenda jest też pewnym ostrzeżeniem. W kluczowym momencie uświadamia nam bowiem, iż życie bywa przewrotne i nieprzewidywalne.

Trudno obiektywnie ocenić „Grę szklanych paciorków”. Z jednej strony jest to pozycja ambitna i mądra, a z drugiej - przydługawa i trudna w odbiorze. Jestem pewien, że można by z pożytkiem dla odbiorcy odchudzić ja nieco. Niektóre dialogi wydają się dodane trochę na siłę, a styl również bywa męczący (książka została napisana na wzór rozprawy biograficznej). Nie jest jednak przypadkiem, że w trzy lata po wydaniu „Gry szklanych paciorków” Hesse otrzymał Nagrodę Nobla. Bo jest to niewątpliwie wielkie dzieło literackie o dużej wartości. I dlatego chociażby warto sięgnąć po nie. Nie każda książka musi być przecież po brzegi wypchana akcją, romansami i wszelkiej maści emocjami. Hesse napisał powieść, w której to spokój i intelekt grają pierwsze skrzypce.
8-/10


---
[1] Hermann Hesse, „Gra szklanych paciorków”, przeł. Maria Kurecka, wyd. TMM Polska Planeta Marketing, 2007, s. 12.
[2] Tamże, s. 331-332.
[3] Tamże, s. 7.
« Ostatnia zmiana: Października 01, 2012, 12:43:06 pm wysłana przez POK »

Trusio

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 07-12-2003
  • Wiadomości: 2 124
  • Reputacja: 3
  • Dr Trusio
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #731 dnia: Października 02, 2012, 23:09:00 pm »
Zią - zdradzisz źródło tych swoich audiobooków? Masz jakiś ulubiony, pardon my French, zakątek?
GT: Trusio

Szymku

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 04-02-2006
  • Wiadomości: 3 723
  • Reputacja: 74
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #732 dnia: Października 03, 2012, 08:05:53 am »
Na torrenty.org jest fpytę, na piratebay.se też czasami coś

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #733 dnia: Października 03, 2012, 10:43:52 am »
Ja biorę z torrentów, ale większy wybór podobno jest na chomiku.

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #734 dnia: Października 06, 2012, 15:08:35 pm »
Tylko "Poszerzenie pola walki" Houellebecqa miało doczekać się obszerniejszej recenzji, a reszta miała ograniczyć się do krótkich komentarzy, no ale coś nie wyszło i komentarze przekształciły się w małe recenzje. Skoro jednak zacząłem pisać, to szczególnie "Autobiografia" Milla powinna doczekać się lepszego omówienia, ale jakoś już mi się nie chciało. Mimo to trochę tego jest, więc najlepiej dawkować po trochu ;)


Muzykofilia: Opowieści o muzyce i mózgu (Oliver Sacks)
Muzyka praktycznie przenika całe nasze życie. Zaczyna się od niewinnych prostych melodii wydobywających się z dziecięcych zabawek, a kończy na pieśniach żałobnych. Nie jest tajemnicą, że muzyka ma moc wpływania na uczucia i emocje. Jedne melodie rozweselają, inne budzą melancholię. Co jednak najciekawsze, muzyka jest odbierana niezależnie od słów, stanowi autonomiczny element ludzkiego mózgu. Sacks w swej książce pragnie nam pokazać jak skomplikowanym zjawiskiem jest muzyka. Jak wpływa na ludzi cierpiących na zaniki pamięci, jak może obsesyjnie chodzić po głowie, jak u niektórych występuje zawsze w korelacji z barwami czy liczbami, czy jak porażenie pioruna może w nas nagle obudzić niesłychane zdolności muzyczne (oczywiście jest tego dużo więcej niż te kilka przykładów).

Ja akurat osobiście nie jestem jakoś specjalnie umuzykalnioną osobą i choć umiem się porządnie wczuć w w brzmienie i nastrój melodii, to za dużo było dla mnie zwrotów i sformułowań stricte muzycznych, których za nic nie ogarniam umysłem (b-molle, akordy, gamy itd.). I najprawdopodobniej dlatego „Muzykofilia” mniej mi podeszła od pozostałych książek Sacksa jakie czytałem. Jest to bez wątpienia świetna lektura, lecz naprawdę docenią ją tylko osoby znające się co nieco na muzyce od strony teoretycznej.
7+/10


Autobiografia (John Stuart Mill)
John Stuart Mill był zawsze dla mnie wielką postacią, nawet autorytetem, a po przeczytaniu tej autobiografii jeszcze bardziej go doceniłem i polubiłem. Człowiek, który w wieku trzech lat rozpoczął naukę łaciny i greki, w wieku sześciu miał nakaz studiowania dzieł Platona, człowiek, który od dziecka został poddany skrajnie rygorystycznemu wychowaniu, który zamiast psotnych zabaw z kolegami, od najwcześniejszej młodości tylko siedział nad książkami, ucząc się i pracując nad sobą. I też nie bez powodu Mill jest nazywany ostatnim człowiekiem, który „wiedział wszystko”. Taka postać musi budzić szacunek swą erudycją. Ja jednak bardziej podziwiałem w nim cnoty i moralność, niż wielką wiedzę i przymioty umysłu. Zawsze skromny, szczery, walczący w dobrej sprawie, bardziej dbający o innych niż o siebie, patrzący z szerszej perspektywy na szereg spraw i problemów. Od małego został poddany niezwykle silnej presji (nie tylko o metody wychowawcze chodzi, miał bowiem siedmioro rodzeństwa i nie pochodził z zamożnej rodziny), a mimo to wyrósł na wzorowego człowieka (choć nieco zbyt chłodnego w uczuciach).

Wielką postacią tej autobiografii jest również James Stuart Mill – ojciec Johna. Syn szewca, niezwykle inteligentny, energiczny i konsekwentny. Pracował po kilkanaście godzin dziennie, a mimo to w międzyczasie pisał „Historię Indii” (wielkie dzieło swego życia) i dbał o edukację potomka, szczepiąc mu zdolność samodzielnego myślenia i nauki moralne. Rzecz niesamowita, nawet jeśli z tą „edukacją” posunął się zbyt daleko.
John w swej autobiografii wspomina o ojcu dziesiątki razy, zaś o matce... ani razu (pomimo tego, że zmarła dużo później). Wpływ ojca najwidoczniej był tak wielki, że przyćmił całą resztę wczesnego okresu wychowawczego. O rodzeństwie zresztą też prawie nie napomyka (a był w dużym stopniu odpowiedzialny za kształcenie młodszych braci i sióstr – John był najstarszy).

Niestety „Autobiografia” jest napisana dość przeciętnie. Widać, że Mill pisał ją na sucho, bez emocji. W dodatku jest bardzo krótka. Przydałoby się więcej przemyśleń, anegdot i interesujących zdarzeń pokazujących Milla w różnym świetle. Jest to właściwie tylko życiorys z elementami autobiografii i po lekturze wciąż ciężko nam określić osobowość autora. Ojciec jego zawsze brał  czyny nad słowa i chęci. Syn najwidoczniej poszedł tą samą drogą.
Mimo wszystko szkoda, że Mill nie postarał się bardziej, bo jest niezwykle ciekawą postacią w historii ludzkiej myśli społeczno-filozoficznej.
6/10


Trzeci bliźniak (Ken Follett)
Na dobrą sprawę jest to dość standardowo napisana książka sensacyjna. Zaczyna się od brutalnego gwałtu, a kończy na wielkiej aferze. Gra toczy się oczywiście o bardzo wysoką stawkę. Z jednej strony mamy stronę zwykłych szaraczków ubiegających się o swoje prawa – dobrych, niewinnych i poszkodowanych. Zaś z drugiej, starych, złych, idealistów z wielkimi koneksjami, mających zamiar sprzedać za grube miliony dolarów spółkę o ciemnej przeszłości. Dodajmy do tego fakt, że głównymi bohaterami są: wysoki, przystojny i inteligentny student prawa, oraz piękna, wysportowana pani doktor, badająca bliźniaki jednojajowe w celu odkrycia korelacji pomiędzy genami i wychowaniem, a zachowaniami agresywnymi. Ich los dość szybko się splata i chyba nie trudno domyślić się dalszego przebiegu akcji...

A jednak! Mimo całej tej sztampowości, książkę czyta się wspaniale i z wypiekami na twarzy (dosłownie!). Follett ma znakomity warsztat pisarski, świetnie potrafi wczuć się w bohaterów i atakuje nas nieustannymi zwrotami akcji, które (o dziwo) nie sprawiają wrażenia przesadzonych (no, może czasami). Stale coś się dzieje i nie ma ani chwili na nudę. Natomiast myślowy wątek przewodni, czyli problem: geny a wychowanie, nie został wcale potraktowany po macoszemu i czuć, że autor przewertował kilka książek na ten temat i wie o czym pisze. Dzięki temu nie mamy wrażenia, iż obcujemy z zupełnie bezwartościowym pochłaniaczem czasu.

„Trzeci bliźniak” nie jest żadnym dziełem literackim. Czasem nawet denerwuje powierzchownością i płytkim potraktowaniem niektórych spraw. A mimo to z czystym sumieniem przyznaję, że książka jest świetna! Nieustanie trzyma w napięciu i wciąga jak bagno! Moim zdaniem trudno oczekiwać czegoś więcej od lektury z tego gatunku. W książkach sensacyjnych z założenia najważniejsze są emocje i zaciekawienie czytelnika. I pod tymi względami Ken Follett spisał się na medal!
9-/10


Poszerzenie pola walki (Michel Houellebecq)
Bohater powieści jest nieźle zarabiającym i – jak sam o sobie mówi – niezbyt przystojnym informatykiem po trzydziestce. Pracuje dla dużej korporacji, a jego jedyne hobby stanowi pisanie. Ale jest to czynność, która bardziej go denerwuje niż motywuje i zadowala. Właściwie nic go nie motywuje ani nie zadowala. Z dziewczyną rozstał się przeszło dwa lata wcześniej w dość niemiłych okolicznościach (oględnie mówiąc). Od tego czasu nie odbył stosunku seksualnego z kobietą. Czuje się strasznie rozgoryczony. Wszystko go denerwuje i irytuje. Mimo że jest w dobrej sytuacji finansowej, cały świat wydaje mu się głupi i bezsensowny. Jawi mu się jako wojna płci i pragnień. Bezustanny konflikt zależności.

Ciągła obawa przed zwolnieniem z pracy niszczy stabilność, gdyż człowiek stale musi dbać o swoją pozycję w firmie. Musi być pilny, rzetelny i zdyscyplinowany. Przełożeni są tylko pozornie mili i troskliwi, bo gdy podwinie się komuś noga, to od razu, bez najmniejszych skrupułów go wyrzucają. Tak samo, jak wyrzuca się zepsutą czy przestarzałą maszynę. No bo po co bawić się w naprawę, skoro można bez problemu wymienić stary model na nowy? Naprawa wymaga czasu, a w świecie o tak zintensyfikowanym tempie nie ma miejsca na zwłokę. Dlatego trwa bezustanna walka o stołki, którą wygrać mogą jedynie najsilniejsi, czyli najbardziej zaangażowani, chytrzy i obrotni.

Poza tym jest wewnętrzna i naturalna chęć oraz potrzeba seksu. Miłość nie ma właściwie znaczenia, jest przeżytkiem z dawnych epok. Współczesny homo sapiens powinien (wręcz wymaga się tego od niego!) uprawiać seks często, i nie z byle kim! Osoba, z którą przyjdzie mu spółkować musi być piękna, najlepiej doskonała pod każdym względem. Inaczej nie jest to żadne osiągnięcie. Uroda cielesna i urok osobisty są dwoma najbardziej pożądanymi ludzkimi atrybutami. Kto ich nie ma, zmuszony jest do prowadzenia nędznego żywota, przerywanego co najwyżej wizytami w burdelu.

Bohater powieści jest również jej narratorem i dlatego ten przesadny cynizm staje się całkiem wiarygodny. W pewnym momencie podkreśla z naciskiem słowo „gorycz”. Według niego cały świat jest przesiąknięty goryczą. Stanowi pole bezsensownej walki egoistycznych bytów, w której liczą się tylko dwie rzeczy: władza (czyli pieniądze) i seks. System liberalny tylko umocnił pozycję tych dwóch elementów i poszerzył obszar, na którym owa batalia się rozgrywa.

Bohaterowi wydaje się, że jako jeden z niewielu zdołał zrozumieć bezsens tej egzystencji. To sprawia, iż jeszcze mocniej zagłębia się we własnej udręce. Życie traci dla niego jakąkolwiek wartość. Staje się bezustannym pędem ku zagładzie i wyniszczającej starości. Dręczony myślami, w końcu popada w depresję.

Przyznam, że „Poszerzenie pola walki” tak sobie przypadło mi do gustu. Jest to bez wątpienia inteligentnie napisana powieść, wydobywająca na wierzch pewne cechy dzisiejszej cywilizacji konsumpcyjnej. W dodatku pozwala spojrzeć na świat oczami człowieka straconego, kompletnie pozbawionego wartości moralnych, człowieka, który już nawet przestał poszukiwać sensu życia, ponieważ wydaje mu się to (jak i wszystko inne) kompletnie bez znaczenia. Doceniam te aspekty utworu.

Z drugiej strony, gorzki cynizm zawarty w książce wydaje mi się aż nazbyt gorzki. Rzeczywistość zostaje sprowadzona wyłącznie do chuci i żądz rodem z najbardziej prymitywnych form psychoanalizy. Także forma powieści nie do końca mnie przekonała. Jakby autor usilnie starał się wywołać u czytelnika zgorszenie i tym samym wzbudzić kontrowersje wokół swego dzieła. Wydaje mi się to słabe i miałkie.

Nie zamierzam polecać tej powieści nikomu, bo jest to osobliwy kawałek literatury. Każdy sam powinien podjąć decyzję, czy warto sięgać po dzieło Houellebecqa, czy lepiej sobie je odpuścić. Jedni uznają autora za geniusza, inni zaś za pomyleńca. Jeszcze inni po prostu poszukają ciekawszych pozycji. Trzeba jednak przyznać, iż jest to książka, obok której trudno przejść zupełnie obojętnie. I chyba właśnie to skłoniło mnie do napisania powyższej recenzji.
7-/10

Wojtq

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 01-09-2006
  • Wiadomości: 4 855
  • Reputacja: 42
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #735 dnia: Października 07, 2012, 20:58:21 pm »
Skończyłem dzisiaj "Taniec ze smokami" i jestem przygnębiony perspektywą oczekiwania niewiadomej ilości czasu na kolejny tom. Dawno nie miałem gęsiej skórki podczas czytania, a dzisiaj to mi się właśnie przytrafiło podczas lektury jednego z ostatnich rozdziałów.
PSN ID: WojtqGO

Patosław

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 18-01-2008
  • Wiadomości: 5 929
  • Reputacja: 147
  • Demons Souls <3
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #736 dnia: Października 07, 2012, 21:11:53 pm »
Ja właśnie zabrałem się za Kłamce autorstwa Jakuba Ćwieka i zaczyna sie ciekawie :)

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #737 dnia: Października 07, 2012, 22:39:25 pm »
Skończyłem dzisiaj "Taniec ze smokami" i jestem przygnębiony perspektywą oczekiwania niewiadomej ilości czasu na kolejny tom. Dawno nie miałem gęsiej skórki podczas czytania, a dzisiaj to mi się właśnie przytrafiło podczas lektury jednego z ostatnich rozdziałów.
Dużo lepsze od "Uczty dla wron"?

Wojtq

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 01-09-2006
  • Wiadomości: 4 855
  • Reputacja: 42
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #738 dnia: Października 08, 2012, 11:43:05 am »
Tak, głównie ze względu na powrót najciekawszych bohaterów. Pod względem akcji nie jest to "Nawałnica Mieczy", ale czytało mi się to lepiej niż poprzedniczkę (która może i jest najsłabszą częścią z sagi, ale zdecydowanie konieczną). Wadą w moim przekonaniu są zbyt przeciągnięte rozdziały podróży
Spoiler (kliknij, by wyświetlić/ukryć)
ale kilka ich elementów w pełni to wynagradza.
Intryga świetnie się zawiązuje i czuć, jakby wszystko to zmierzało do jakiegoś końca.
« Ostatnia zmiana: Października 08, 2012, 11:44:57 am wysłana przez Wojtq »
PSN ID: WojtqGO

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #739 dnia: Października 08, 2012, 15:07:03 pm »
"Uczta dla wron" tak sobie mi podeszła, a "Nawałnice mieczy" też uważam za najlepszą część sagi. "Taniec ze smokami" jednak będzie musiał trochę poczekać na swoją kolej, bo wciąż mam kupę zaległych książek do przeczytania, a od jakiegoś czasu nie mam ciśnienia na fantasy. Czytam teraz 5 tom "Malazańskiej księgi poległych" lecz na razie średnio mi podchodzi (choć wierzę, że akcja - jak to u Eriksona bywa - z czasem nabierze zabójczego tempa).

A tak w ogóle to:

Moje drzewko pomarańczowe (José Mauro de Vasconcelos)
Nie wiem, czy to kwestia genów, czy wychowania, ale u niektórych ludzi rodzi się z wiekiem wielka wrażliwość na cierpienie innych. Czasem jest to kwestia całych dekad, a czasem zaledwie kilku lat. U pewnych osób rośnie ogromne poczucie zrozumienia dla krzywd i trosk tego świata. Wraz ze zrozumieniem budzą się ukryte głęboko w sercu pokłady współczucia. Współczucia dla tych, którzy żyją i tych, którzy dawno przeminęli. To może irracjonalne, bo jaki jest sens żalić się nad potencjalnym losem jakieś biednej rodziny czy samotnego, niekochanego dziecka z innej epoki? Może żaden. Ale ta potrzeba jest niekiedy tak wielka, że łzy same cisną się do oczu.

Tak się akurat składa, że mam w sobie coś z takich wrażliwców. Potrafię podchodzić z zupełną obojętnością do codziennych trosk i drobnych zmartwień, ale trudno mi przejść obok strasznego bólu czyjejś umęczonej duszy. Bertrand Russell pięknie ujął ten stan w swej „Autobiografii”:

„Miłość i wiedza, o tyle, o ile były możliwe, wiodły w górę, ku niebu. Ale zawsze współczucie sprowadzało mnie z powrotem na ziemię. Krzyki bólu odzywały się echem w moim sercu. Wygłodzone dzieci, ofiary torturowane przez ciemiężców, niedołężni starcy będący cierpieniem dla swoich synów, wreszcie cały świat samotności, nędzy i cierpienia są szyderstwem z tego, czym winno być życie ludzkie. Usilnie pragnę usunąć zło, ale nie mogę, więc także cierpię”*.

Po co ten przydługawy wstęp? Dlaczego tyle o tym piszę? Dlaczego to takie ważne? Dlatego, że aby należycie zrozumieć powieść Vasconcelosa, trzeba mieć odpowiednie nastawienie. Trzeba wczuć się w nastrój biedy i nędzy. Trzeba sobie wyobrazić, jak by to było znaleźć się na miejscu małego, samotnego dziecka, które nigdy nie zaznało prawdziwego szczęścia i troskliwej opieki. Dziecka, które z nadzwyczajną wrażliwością odczuwa brak miłości. Zarówno wobec siebie, jak i innych.

Bohaterem powieści jest Zezé – pięcioletni chłopiec. Wyjątkowo inteligentny i nad wiek rozwinięty umysłowo. W mig łapie każde nowo posłyszane słowo, nieważne, jak jest długie i trudne. Samodzielnie uczy się czytać, a „sprawy dorosłych” często rozumie lepiej niż oni sami. Pochodzi z bardzo ubogiej, wielodzietnej brazylijskiej rodziny. Ojca wyrzucili z pracy, więc utrzymaniem domu zajmuje się głównie matka chłopca, harująca sześć dni w tygodniu od rana do wieczora. W tak nieprzyjaznym środowisku dochodzi do rozmaitych patologii. Ojciec całe dnie szuka jakiegoś płatnego zajęcia lub siedzi przygnębiony, izolując się od reszty rodziny. Matka nie ma sił na nic poza pracą i zamiast opiekować się dziećmi, myśli tylko o tym, by paść bezwładnie na łóżko. Głód, liczenie się z każdym groszem i brak przyjemności rodzi w domownikach frustracje. Dzieci z pociech zamieniają się w gęby do wykarmienia.

Zezé, jak każdy chłopiec w jego wieku, szuka zabaw i pragnie się wyszaleć. Brak zabawek, prawdziwych przyjaciół i opieki pcha go w stronę psot. Dręczony nudą, malec nie może się powstrzymać i mimo licznych ostrzeżeń ze strony starszych wymyśla coraz to nowe figle. Rodzina nie rozumie tych dziecięcych potrzeb i uważa Zezé za diabelskie dziecko, opętane manią wybryków. Sądzi, że jedynym skutecznym sposobem na wybicie mu z głowy tych wszystkich głupot jest porządne lanie. Zezé jest bity często i mocno. Z czasem ten rudy, malutki, chudy pięciolatek staje się workiem treningowym, na którym zmęczeni domownicy coraz częściej wyładowują swoje rozgoryczenie.

W końcu Zezé zaczyna uciekać w świat fantazji. Jego najwspanialszym przyjacielem zostaje Maluszek – małe drzewko pomarańczowe. Maluszek ma zawsze dla niego czas, zawsze go wysłucha, doradzi, nigdy nie zgani, nie zbije ani się nie obrazi. Niekiedy nawet razem pędzą po dzikich preriach w asyście wielkich kinowych gwiazd z westernów. Tylko siedząc na Maluszku Zezé czuje się naprawdę zadowolony. Jednak pewnego dnia poznaje inne drzewo, dużo realniejsze i o wiele wspanialsze...

W „Moim drzewku pomarańczowym” występują też pozytywne postacie, takie jak młodszy brat - „Król” Louis, trzynastoletnia siostra Gloria czy nauczycielka ze szkoły. Nie jest to świat skrajnie pesymistyczny. Niektóre rozterki i przygody małego Zezé potrafią rozbawić i sprawić, że na naszych ustach pojawi się lekki uśmiech. Lecz, paradoksalnie, właśnie to sprawia, że opowieść staje się jeszcze bardziej przygnębiająca. Ukazanie dobrych stron dodaje wszystkiemu autentyczności. Zezé nie tylko zachowuje się jak małe dziecko, ale rzeczywiście nim jest. Nie czuje się ani grama sztuczności w jego postępowaniu. Zresztą powieść stanowi spójną całość, pełną drobnych zależności i typowo ludzkich motywów.

Czytając tę książkę, odczuwałem ją całym ciałem i duszą. Szczególnie od połowy było ciężko. Twarz wykrzywiała mi się w grymasie rozpaczy, z oczu coraz to obficiej płynęły łzy, a pod koniec lektury bolała mnie głowa. Aż dziw bierze, że zwykła książka potrafi tak poruszyć człowieka. Jest to coś niezwykłego. Bardzo smutnego i przygnębiającego, ale jednak niezwykłego. Prawdziwe katharsis.

Z tego powodu „Moje drzewko pomarańczowe” należy czytać w spokoju, ciszy i samotności. Tylko tak można z całym namaszczeniem przeżyć historię biednego Zezé.

Mimo powszechnie krążącej opinii, nie zaliczyłbym tego arcydzieła (trzeba nazywać rzeczy po imieniu) do literatury dziecięcej czy młodzieżowej. I nawet nie chodzi o to, że dzieci wszystkiego nie zrozumieją czy że uchwycą tylko jedną warstwę utworu. Dzieci są często bystrzejsze, niż sądzimy i świetnie pojmują, co to znaczy rozpacz, ból, tęsknota (często nawet dużo lepiej niż dorośli). Po prostu opowiedziana historia bywa bardzo brutalna i bardzo dorosła. Zezé też często przeklina. Czasem, bo mu się zwyczajnie wymsknie, a czasem dlatego, że wyzwiska to jedyna zemsta, jaką jest w stanie odpłacić za otaczającą go niesprawiedliwość.

Nad „Moim drzewkiem pomarańczowym” można by rozwodzić się długo – analizować psychologię postaci, badać symbolikę, zestawiać dzieciństwo Zezé z własnymi przeżyciami z tego okresu – ale chyba nie o to chodzi. Lektura ma nas skłonić do samodzielnej refleksji nad ludzką niedolą. Ma nas uwrażliwić.

Ból fizyczny czy bieda nie są złe same w sobie. Złe ą niesprawiedliwość, obojętność i bezduszność. Głównym problemem Zezé nie było ani ubóstwo, ani solidne lanie, jakie dostawał z powodu jakiejś psoty. Na to się godził. Nie godził się jednak na panującą w domu atmosferę, na niedostatek miłości, na brak opieki i czułości. Nie godził się na bycie kolejną gębą do wykarmienia.

Trudno polecić książkę w tym rodzaju. Jest to lektura ciężka (nie objętościowo), smutna i przygnębiająca. A mimo to ją polecam. Polecam ją z całego serca, bo to kawałek wielkiej literatury, ukryty pod – zdawałoby się – prostą, niemal naiwną formą. Polecam ją również dlatego, że każdemu przyda się mała lekcja wrażliwości.
10/10


---
* Bertrand Russell, „Autobiografia. 1872 – 1914”, przeł. Bronisław Zieliński, wyd. Czytelnik, 1971, s. 17-18.

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #740 dnia: Października 10, 2012, 15:50:24 pm »
Recenzję pisałem wczoraj, a dzisiaj już trochę ochłonąłem. Myślałem czy wprowadzić drobne zmiany, ale postanowiłem, że zachowam tekst w oryginalnej formie. Czasem potrafię bardzo głęboko przeżywać i całym sobą odczuwać niektóre historie, jednak szybko wracam do normalnego stanu. Tak jakoś już mam.


Norwegian Wood (Haruki Murukami)
Japonia to kraj samobójców. W żadnym innym miejscu na świecie samobójstwa nie występują z taką intensywnością. Kiedyś powodem takiego stanu rzeczy były tradycja oraz lekkie podejście do życia i śmierci. W czasach współczesnych sprawa jest nieco bardziej zawiła. Spuścizna dawnych pokoleń na pewno odgrywa tu znaczą rolę – większą może nawet niż można by sądzić – jednak na pierwszy plan wysuwają się zawsze przepracowanie, brak celu i świadomość bezsensu egzystencji.

Głównym bohaterem powieści, a jednocześnie narratorem jest Toru Watanabe. Leci właśnie spokojnie samolotem, gdy w głośnikach puszczają „Norwegian Wood” (piosenkę Beatlesów). Na dźwięk muzyki blednie. Przed jego oczami malują się obrazy z przeszłości. Powraca myślami do czasów młodości. Czasów, w których jako student kochał się w pięknej Naoko. Pięknej, lecz strasznie zamkniętej w sobie i cierpiącej na silne zaburzenia równowagi psychicznej. Był to najsmutniejszy, ale pod pewnymi względami najwspanialszy i najbarwniejszy okres jego życia.

Watanabe uważa, że jest zwyczajnym, przeciętnym Japończykiem. Robi wszystko, co powinien robić dwudziestolatek. Studiuje, nawet dobrze się uczy, chodzi czasem na dziewczyny, słucha różnorodnej muzyki, czyta powieści, niekiedy sobie wypije. Ale zawsze jest trochę z boku, czegoś mu brakuje, żyje bo żyje, w jego życiu nie ma iskry, tego czegoś, co nadałoby wszystkiemu sens. Myśli, że jest zwyczajny, a tak naprawdę wcale siebie nie zna. Szuka czegoś, lecz sam nie wie, czego. Dlatego pozostaje wiecznie rozdarty i zagubiony.

Jest to powieść osadzona na gruncie realistycznym. Nie znajdziemy w niej żadnych tajemniczych mocy ani niczego w tym rodzaju. Autor pozwolił sobie jednak na pewne uproszczenia. Przerysował nieco cechy osobowości bohaterów, by z większą wyrazistością pokazać pewne aspekty japońskiego społeczeństwa i natury ludzkiej. Toru jest zabójczo oddany i lojalny, Naoko to introwertyczka i schizofreniczka, „Komandos” - typowy odludek pogrążony we własnym świecie, Midori buja stale w krainie seksualnych fantazji, a Nagasawa to chodzący ideał. Każdy jest na swój sposób nietuzinkowy, co dobrze oddaje powszechną potrzebę indywidualizmu i niezależności. Nawet lekarze w sanatorium, do którego trafia Naoko są mocno szurnięci.

Powieść Murakamiego okraszona jest ogromną dawką erotyzmu. Właściwie cała akcja kręci się wokół seksu (ten element również został przejaskrawiony). Nie jest to jednak seks znany chociażby z książek Houellebecqa – ciężki i przytłaczający swą cielesnością. Podejście bohaterów do stosunków płciowych (i wszystkiego, co z nimi związane) jest raczej lekkie, niezobowiązujące. Robią to, bo tak jest fajnie. Z drugiej strony autor wyraźnie odgranicza seks dla samego seksu, jako zaspokojenie pragnień i żądz, od seksu jako czynnika łączącego dwie osoby we wspólnym tańcu zmysłów.

Murakami niezwykle biegle posługuje się językiem. Jego proza jest pozornie prosta, niewyszukana, opisuje rzeczywistość w sposób dosłowny, ale jednocześnie doskonale pasuje do Watanabego i jego codziennych zmagań. Zwłaszcza na początku uderzyła mnie łatwość, z jaką pisarz potrafi składać zdania. Ma naprawdę wielki talent. Każde słowo jest świetnie dobrane i służy wyłącznie osiągnięciu z góry zamierzonego celu. Nie ma tu ani odrobiny sztucznego popisywania się przed czytelnikiem. Jednak książka mogłaby być trochę krótsza, bo pewne wątki są niepotrzebnie wydłużone.

„Norwegian Wood” to przede wszystkim powieść o samotności, próbie znalezienia miejsca w świecie i czyhającej za każdym rogiem depresji - głębokiej studni ukrytej gdzieś w zaroślach, do której wpada tylu Japończyków. Wpadają, męczą się i męczą, a w końcu giną, opuszczeni i zapomniani przez świat.

Jest to też powieść o istniejącej w ludzkich sercach potrzebie miłości. Potrzebie kochania i bycia kochanym. Potrzebie, która stoi ponad cechami osobowymi, zapatrywaniami, dążeniem do wybicia się ponad przeciętność. Brzmi to z pewnością banalnie, ale na szczęście takie nie jest.

W wielu opiniach czytałem, że jest to książka, którą raczej się odczuwa niż analizuje. I zgadzam się z tym twierdzeniem w stu, a nawet w dwustu procentach! Wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia głębokiego smutku i melancholii, które towarzyszą mi od zakończenia lektury. Murakami wyraził słowami coś nieuchwytnego. Tak skonstruował fabułę, że myśl przewodnia utworu sama wyłania się w trakcie czytania. Oddał nastrój bezkresnej pustki życia przesiąkniętego wielkim poczuciem samotności, przerywanym od czasu do czasu cudownymi chwilami w gronie osób, które się kocha, za którym się tęskni. Zdaje mi się, że właśnie kontrast i porównanie długich okresów izolacji ze wspaniałymi, ale bardzo ulotnymi momentami, jakimi są wspólne wieczory spędzone w gronie najbliższych przy szczerych rozmowach, śmiechach, wesołej muzyce i dźwiękach gitary, jest tak przygnębiający.

Od teraz powieść Murakamiego zawsze będzie mi się kojarzyć z Beatlesami, a Beatlesi z nią. Szczególnie zaś tytułowy utwór wyrył w mej psychice wspomnienia nie do zatarcia. Bardzo melancholijne wspomnienia, nasycone przenikliwym mrokiem, rozpraszanym przez małe, ledwo dostrzegalne światełko w tunelu, jakim są w życiu piękne (lecz często zbyt krótkie) momenty.

Nie polecam tej książki osobom z rozstrojem nerwowym, skoro na mnie – osobie wrażliwej uczuciowo, lecz odpornej psychicznie – wywarła tak przemożny wpływ. Ale może właśnie dlatego „Norwegian Wood” stał się w Japonii pozycją kultową. Naród, w którym tak wysoki odsetek ludności cierpi na depresję, potrafi doskonale wczuć się w klimat tego dzieła. Tematyka jest jednak na tyle uniwersalna, że wszędzie na świecie znajdą się ludzie, którzy dostrzegą jego wyjątkowość.
9/10

Wojtq

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 01-09-2006
  • Wiadomości: 4 855
  • Reputacja: 42
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #741 dnia: Października 10, 2012, 16:36:26 pm »
Coś czuję, że to książka w sam raz dla mnie. Dzięki za recenzję!
PSN ID: WojtqGO

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #742 dnia: Października 30, 2012, 19:08:22 pm »
Na dniach zrobię podsumowanie pozostałych książek przeczytanych w październiku (trochę tego było). A na razie:


Zmarli mówią: Autobiografia Krzysztofa Jackowskiego (Krzysztof Jackowski, Katarzyna Świątkowska)
Zdolność jasnowidzenia nie należy do rzeczy powszechnie akceptowanych. Społeczeństwo, a tym bardziej ludzie nauki, bardzo sceptycznie podchodzi do wszelkiego rodzaju wizji, cudów i objawień. Istnieje kilka ważnych powodów takiego podejścia.

Podstawowym problemem jest współczesna metodologia (to, co nie poddaje się badaniu, nie powinno być klasyfikowane jako fakt naukowy). Oparta na prawidłowych założeniach, lecz z racji swej obiektywności i statystycznej sprawdzalności – niedoskonała. Trudno bowiem obiektywnie ocenić siłę ludzkiej wyobraźni.

Poza tym jasnowidzenie kojarzy się najczęściej z oszustami, którzy karmią się cudzą naiwnością lub bezradnością. Wróżbici na telefon, wymyślane na poczekaniu horoskopy, Cyganki z kryształowymi kulami – to nie budzi zaufania. Ale czy mamy prawo rozszerzać naszą ocenę na całe spektrum obserwowanego zjawiska? Chyba nie. Setka kłamców nie oznacza jeszcze, że sto pierwsza osoba też będzie kłamać. A wystarczy tylko jeden potwierdzony przypadek, by solidnie naruszyć istniejący światopogląd.

Jackowski napisał tę książkę przede wszystkim po to, by udowodnić, że rzeczywiście istnieje coś takiego, jak umiejętność jasnowidzenia. Coś, co wykracza poza zwykłe poznanie zmysłowe, co pozwala przeniknąć czas i przestrzeń, co umożliwia kontakt z czymś wyższym, pozornie nieosiągalnym i nieistniejącym.

Autor soczyście opisuje różne przypadki, w których brał udział, a niemalże na co drugiej stronie zamieszcza skany podziękowań lub wycinków z gazet. Przykłada ogromną wagę do tej dokumentacji. Chce dowieść, że nie jest hochsztaplerem czy kolejną „wróżką”. Ma zamiar udowodnić ponad wszelką wątpliwość, iż jego sukces nie jest dziełem przypadku, ślepym trafem, wynikiem wykorzystania ogólników.

Czy mu się to udaje?

Chyba tak. Często potrafi wskazać miejsce, gdzie znajduje się ciało zmarłej osoby z trafnością do kilku metrów, rysując szczegółowe mapy terenu i dając drobiazgowe wskazówki. Liczne podziękowania od policji także robią wrażenie. Trudno tym świadectwom zaprzeczyć. I trudno uwierzyć, że rozwiązanie tych wszystkich spraw mogło być jedynie wynikiem sprytnie prowadzonej gry. Sceptycy mają niewątpliwie trudny orzech do zgryzienia.

Jackowski często podejmuje także tematy filozoficznie i obdarza nas złotymi myślami. Skutek jest różny. Raz wychodzi mu to lepiej, raz gorzej. Zwykle jednak tak sobie. Ja potraktowałem to jako ciekawostkę, jako możliwość dokładniejszego poznania autora, jego przekonań i myśli. Ale jestem pewny, że wielu będzie drażnić nieco zbyt mentorski ton rozważań.

Książka składa się z dwóch tomów. Jest napisana poprawnie, ale tylko poprawnie i nieco zbyt chaotycznie – zdarzenia nie zostały przedstawione w ujęciu chronologicznym. Każdy rozdział stanowi inny wycinek z życia autora. Jest to zabieg celowy, gdyż zdaniem Jackowskiego właśnie tak działa ludzka pamięć – wybiera pojedyncze zdarzenia i je analizuje.

Mimo podtytułu "Autobiografia Krzysztofa Jackowskiego" nie ma tu wielu informacji typowo autobiograficznych. Fakt, dowiemy się trochę o ojcu i matce autora, o jego dzieciństwie i osobistych problemach. Ale nie ma tego wiele. To na dobrą sprawę autobiografia jasnowidza, a nie samego Jackowskiego jako człowieka. Całą uwagę autor poświęca opisowi rozwiązanych spraw. Te zaś często bywają makabryczne w szczegółach, gdyż dziewięćdziesiąt procent przypadków dotyczy osób zaginionych lub zmarłych.

Trochę ponarzekałem na ujęcie problemu, jednak ogólnie rzecz biorąc i tak jest lepiej, niż się spodziewałem. Jackowski nie prezentuje fanatycznego oblicza kogoś, kto za wszelką cenę pragnie dowieść swej wspaniałości i wyjątkowości. Jest osobą skromną i myślącą racjonalnie. Nie zamierza nikogo przekonywać na siłę, podaje tylko dowody swojej działalności i pragnie, żeby inni z obiektywizmem się do nich ustosunkowali. Sam szuka odpowiedzi, sam chciałby wiedzieć, skąd się biorą jego wizje i jaka jest ich przyczyna.

Twierdzi np. (na podstawie różnych przykładów), że zmarli do niego mówią. Czy tak jest w istocie? Moim zdaniem, niekoniecznie. Zważywszy, że potrafi odnajdywać nie tylko martwych, lecz także i żywych. Nie tylko ludzi, ale też zwierzęta oraz przedmioty.

Odpowiedź na pytanie o istotę jasnowidzenia jest niezwykle trudna. Wręcz wymyka się paradygmatowi współczesnej nauki. A jednak po lekturze "Zmarli mówią" trudno nie uwierzyć, że coś faktycznie jest na rzeczy. Że istnieje jakiś głębszy wymiar rzeczywistości, który może kiedyś uda się poznać.

Trudno zaliczyć książkę Jackowskiego do wybitnych osiągnięć literackich. Lecz zarazem jest to pozycja nietuzinkowa, którą naprawdę warto przeczytać. Chociażby po to, by samemu ocenić, jak to jest z tym całym jasnowidzeniem.
8-/10

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #743 dnia: Listopada 01, 2012, 10:43:53 am »
Źródło (Ayn Rand)

Howard Roark, dwudziestodwuletni student architektury, właśnie został wyrzucony z uczelni za niesubordynację. Tymczasem jego kolega i rywal Peter Keating kończy studia na politechnice w glorii i chwale, ciesząc się zaszczytami oraz perspektywą świetlanej przyszłości, jaka się przed nim rysuje.

Co ciekawe, to właśnie Roark wydaje się szczęśliwy i w pełni usatysfakcjonowany nowym stanem rzeczy. Zachowuje spokój, pogodę i opanowanie. Nie interesuje go, co myślą inni, co robią, jak na niego patrzą. Ważna jest tylko jego wizja i cel, jaki sobie wyznaczył. Ma zamiar żyć własnym życiem. Chce wykorzystać swój twórczy geniusz. Przeciwności są nieważne, bo tak naprawdę liczy się tylko jego własny umysł.

Tymczasem Keating – wschodząca gwiazda nowego pokolenia – ma coraz to nowe problemy i rozterki. Wszystkie jego myśli wciąż krążą wokół decyzji, wyborów, które musi podejmować, by dobrze wypaść i tym samym zrobić wielką karierę. Dlatego zawsze kieruje się zasadą instynktu społecznego. Swoje własne ja ukrywa głęboko pod warstwami nawyków i konwenansów. Chce być taki, jaki inni chcą, by był.

Losy tych dwóch skrajnie różnych bohaterów stanowią początek liczącej osiemset stron opowieści. Ale w trakcie wędrówki przez karty książki spotkamy wiele innych, równie ważnych postaci, których rysy będą w miarę rozwoju fabuły coraz wyraźniejsze. By wymienić chociażby piękną i oziębłą Dominique, zawziętego propagatora postaw społecznych Ellswortha Tooheya czy magnata prasowego Gaila Wynanda. Oraz całą plejadę bohaterów drugoplanowych, takich jak np. autorka powieści „Uczuciowy Kamień Żółciowy”. Nie można zatem narzekać na nudę.

Akcja utworu toczy się w USA na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Jednak równie dobrze mogłyby to być czasy dzisiejsze. Prezentowane postawy są wciąż całkowicie aktualne, a poruszane kwestie zadziwiająco świeże (warto nadmienić, że od pierwszego wydania minęło już 70 lat). I słusznie Rand zauważą w przedmowie napisanej z okazji 25-lecia „Źródła”:

„Niektórzy pisarze, wśród nich ja, swoim życiem, myślami i twórczością wybiegają poza bieżącą chwilę. Powieści, we właściwym tego słowa znaczeniu, nie powstają po to, by zniknąć za miesiąc czy rok. Fakt, iż obecnie tak się dzieje – powieści są pisane i wydawane niczym czasopisma i równie szybko jak one kończą żywot – jest jednym z najsmutniejszych aspektów współczesnej literatury i wystawia bardzo złe świadectwo dominującej dziś estetyce; miłującemu konkrety dziennikarskiemu naturalizmowi, który znalazł się właśnie w ślepej uliczce i przerodził w paniczny bełkot”[1].

Naczelnym motywem powieści jest ukazanie jednostki wybitnej, doskonałej, która urzeczywistnia swoim postępowaniem prezentowaną przez autorkę filozofię obiektywistyczną, gloryfikującą siłę ducha i moc twórczą człowieka. A także kontekstu społecznego codziennych zmagań owej jednostki z najrozmaitszymi przeciwnościami losu.

Jest tu również ogromna krytyka postaw kolektywnych. Próba ukazania prawdziwych przyczyn współczesnych problemów. Analiza ludzkiej moralności w oparciu o zasadę kontrastu. Rand przedstawia masy jako zbiór niemalże bezmyślnych istot, nieposiadających własnego zdania, podążających tylko za głosem większości. Nie za tym, co jest dobre czy słuszne, lecz za tym, co jest postrzegane jako takie. Nie myślą o sobie, tylko o innych ludziach. O ich reakcji na własne zachowanie.

„Być może zabrzmi to naiwnie. Ale – czy nasze życie ma się kiedykolwiek urzeczywistnić? Czy mamy być uczciwi, czy też zawsze żyć jakimś innym życiem, odmiennym od tego, jakie być powinno? Prawdziwe życie, proste i szczere, nawet naiwne, jest jedynym, w jakim można odnaleźć cały potencjał wielkości i piękna ludzkiej egzystencji. Czy naprawdę istnieją jakiekolwiek powody, dla których warto akceptować alternatywę, czyli to, co mamy dziś?”[2].

Każdy ma indywidualne sumienie i potrzebę szczęścia. Koncentrowanie myśli na innych blokuje nasze faktyczne priorytety, tworząc zamiast nich sieć powiązań, w którą bezwiednie wpadamy, gdy nie potrafimy rozróżnić, co należy do nas, a co do innych. Rozwiązaniem jest kultywowanie człowieka. Człowiek ma być jedynym celem. Celem samym w sobie, nigdy zaś środkiem. Potencjał tkwiący w człowieku jest ogromny, trzeba tylko umieć się na niego otworzyć. Trzeba umieć otworzyć się na egoistyczne dążenie do szczęścia i pozwolić innym osiągnąć to szczęście.

Zdaję sobie sprawę, że dużo w tej recenzji roztrząsania problemów filozoficznych i etycznych, ale właśnie te kwestie stanowią o istocie książki. Fabuła (swoją drogą, bardzo interesująca) jest jedynie barwnym tłem dla ukazanych implikacji moralnych. Należy jednak dodać, że obraz świata przedstawiony w „Źródle” jest nieco nazbyt idealistyczny (chociaż to zarazem krytyka idealizmu jako takiego). Bohaterowie są nadmiernie symetryczni w swych doskonałościach i niedoskonałościach, przez co niektóre zdarzenia i dialogi tracą na autentyczności.

Należy jednak przede wszystkim brać pod uwagę uniwersalny wymiar utworu i jego niesłabnącą aktualność. Jest to jedna z tych książek, z których można naprawdę wiele wynieść, które naprawdę znakomicie analizują pewne postawy. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że po lekturze czuję się mądrzejszy i że poszerzyła ona mój światopogląd. Może to dlatego, iż zawsze miałem zbliżone przekonania i podobnie racjonalny punkt widzenia. „Źródło” pozwoliło mi uporządkować myśli i przemyśleć to i owo. Choć nie mogę przyznać, bym w pełni, bezkrytycznie zgadzał się z filozofią pisarki. Przedstawiony przez nią system jest absolutnie logiczny, ale to jeszcze nie oznacza, że absolutnie słuszny.

Można oczywiście być pełnym uznania dla szerokiego spektrum poruszanych zagadnień i ich ważności. Ale należy odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: Czy książka jest ciekawa?

Odpowiem krótko: Diabelnie.

Całą powieść przeczytałem w ciągu trzech dni, nie mogąc oderwać oczu od stronic. Nie wiem, jak autorka to zrobiła, ale mimo trudnej tematyki i zawiłych intelektualnie dialogów, fabuła wciąga jak bagno. Niby dzieje się stosunkowo mało, a jednak stale jesteśmy czymś zaskakiwani. Talent godny pozazdroszczenia (nawet jeśli zazdrościć nie wypada).

Jedyne zatem, co mogę zrobić, to gorąco polecić „Źródło”. Jest to wspaniały pomnik wybudowany literaturze.
10-/10


---
[1] Ayn Rand, „Źródło”, przeł. Iwona Michałowska, wyd. Zysk i S-ka, 2007, s. 7.
[2] Tamże, s. 816.

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #744 dnia: Listopada 01, 2012, 22:28:49 pm »
Zaległości z października:

Niespodziewany gość (Agatha Christie)
Przeciętny kryminał. Niby występuje duża plątanina poszlak i do ostatniej chwili nie można być pewnym kto zabił, ale cała otoczka (szczególnie niektóre dialogi) sprawia mało wiarygodne wrażenie. Pisane bez weny.
5/10

Listy na wyczerpanym papierze (Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora)
Z początku korespondencja strasznie mi się podobała, jednak czym dalej tym gorzej. Historia traci na spójności, jest coraz bardziej przerywana i smętna (takie tam mało warte liściki). Nie jest to żadna wielka literatura epistolarna moim zdaniem.
Na dużą uwagę zasługuje natomiast rewelacyjne wydanie - zdjęcia, jakość papieru itd. - i fakt, że dostajemy płytę z audiobookiem w gratisie. Naprawdę świetna robota! Za to ocena leci trochę w górę.
7-/10

Czarodziejska góra (Thomas Mann)
Spodziewałem się wielkiego dzieła, a zaserwowano mi wielką nudę. Nie ukrywam, że jest to książka napisana inteligentnie i nawet całkiem wartościowa. Ale dlaczego taka nudna!?
6/10

Przypływy nocy (Steven Erikson)
Z początku miałem problem z wkręceniem się wir wydarzeń (jest to praktycznie zupełnie nowa historia), ale gdzieś od 150 strony było już z górki. 5 tom Malazańskiej Księgi Poległych charakteryzuje to, co w serii najlepsze: super bohaterowie (dialogi Tehola i Bugga to małe mistrzostwo), wartka akcja i niegłupia fabuła (tym razem za centrum refleksji Erikson obrał sobie kapitalizm i jego konfrontację z polityką plemienną).
Po prostu pierwszorzędna powieść fantasy. Może ciut gorsza od poprzednich części, lecz naprawdę niewiele (zabrakło trochę mocy).
8+/10

Zło czai się wszędzie (Agatha Christie)
O ile "Niespodziewany gość" średnio mi przypadł do gustu, to "Zło czai się wszędzie" wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Całość trzyma się solidnie kupy, a zakończenie jest rzeczywiście zaskakujące. I tak ma być!
7+/10

Płeć mózgu: O prawdziwej różnicy między mężczyzną a kobietą (Anne Moir, David Jessel)
Interesująca książka. Niby mówi o rzeczach niemalże oczywistych, a jednak ukazuje je nowym świetle. Przedstawia, jaki wpływ na działanie i budowę mózgu mają hormony. Za jakie zachowania odpowiadają i jakie reakcje wywołują.
Jest to również ostra krytyka twardego feminizmu (z którą się najzupełniej zgadzam).
Trzeba tylko brać poprawkę, że analizuje się tu głównie "przeciętnego" mężczyznę i "przeciętną" kobietę. Bo statystyka statystyką, ale nie istnieje ktoś taki jak przeciętny mężczyzna czy przeciętna kobieta. Zawsze są jakieś odchyły.
No i prezentowany obraz kobiety (bo na dobrą sprawę jest to książka przede wszystkim o kobietach) jest nieco wyidealizowany. Rozumiem, że kobiety są troskliwsze, czulsze i bardziej bezinteresowne od mężczyzn, ale to nie oznacza, że kobiety są z gruntu troskliwe, czułe... etc. Dlatego trzeba zawsze brać małą poprawkę.
W każdym razie warto przeczytać.
7+/10

Światło wirtualne (William Gibson)
Niespecjalnie zajmująca historyjka pełna "niby zabawnych" powiedzonek. W ogóle jakaś taka nijaka i nudnawa. Nie polecam.
Trzeba jednak Gibsonowi oddać, że nieźle sportretował wykreowany świat, z jego brudnym, ciężkim i mocno pokręconym klimatem.
5+/10

Holden

  • Towarzysz
  • ***
  • Rejestracja: 12-08-2012
  • Wiadomości: 108
  • Reputacja: 4
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #745 dnia: Listopada 18, 2012, 22:23:26 pm »
Czytałem tą rzeźnie nr 5 w te wakacje i polecam, świetna książka. Przede wszystkim jest dość łatwa do polubienia i specyficzna zarazem. Cechuje sie mocno zwichrowaną treścią (opowieści z wojny połaczone z anegdotkami życiowymi i z nieco schizofremicznymi wizjami) ale jest krótka i napisana bardzo przystępnym językiem.  Zamiast wyżynania nieprzyjaciół z pieśnią na ustach  wojna jest przedstawiona jako największy bezsens i beznadzieja, a zamiast dzielniego herosa z 50 w bicu mamy zalęknionego lebiede. Do tego duża dawka ironiczego i kompletnie zwariowanego humoru i epizodyczna forma sprzyjająca czytaniu "z doskoku" no i okazało sie że bardzo mi kniga do gustu przypadła, polecam.

POK nie myślałeś kiedyś o publikowaniu tych swoich recek gdzieś aby mieć coś z tego ? 
 Zdziwiłem sie niskiej ocenie czarodziejskiej góru, planowałem to czytać

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #746 dnia: Listopada 19, 2012, 15:13:49 pm »
POK nie myślałeś kiedyś o publikowaniu tych swoich recek gdzieś aby mieć coś z tego ?
Nie. Nie są na tyle dobre, by gdzieś je publikować za profity. Osobiście jestem naprawdę zadowolony gdzieś z co piątej swojej recenzji. Zwykle czuje, że coś nie do końca gra i jest nie tak, ale nie chce mi się zmieniać połowy tekstu.

Poza tym pisanie recenzji (dla serwisów internetowych np) opiera się zwykle na zasadzie: dajemy ci książkę, ty piszesz recenzje. A takie podejście niespecjalnie mnie jara. Wolę sam sobie wybierać, co chcę czytać, niż ma mi to być odgórnie narzucane. Inna sprawa, że piszę to, co piszę, przede wszystkim dla siebie. Przeczytam jakąś ciekawą książkę i pewien impuls skłania mnie do uporządkowania swoich przemyśleń i ubrania ich w słowa. Jest to na pewno rozwijające w ten czy inny sposób. Ale piszę przede wszystkim dlatego, bo to zwyczajnie lubię. Muszę mieć jednak akurat wenę. Nic na siłę. A pisanie bez weny jest najczęściej bardzo jałowe (chyba, że coś się w mózgownicy odblokuje niespodziewanie).

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #747 dnia: Grudnia 01, 2012, 15:02:15 pm »
Listopad pod względem książkowym minął bardzo przeciętnie. Więcej grałem niż czytałem, a i do słuchania audiobooków nie miałem tylu okazji, co zazwyczaj. Ale mimo tego coś tam się przewinęło:

Autobiografia: 1914-1944 (Bertrand Russell)
Drugi tom przypadł mi do gustu mniej niż pierwszy (chociaż w życiu Russella dzieje się o wiele więcej). Zobaczymy jak pójdzie z trzecim.
7/10

Siddhartha (Hermann Hesse)
Powieść napisana pięknym, plastycznym językiem. W prosty, przystępny sposób zagłębia nas w podstawy wschodniej myśli filozoficznej. Jest to książka skierowana głównie dla młodzieży (a przynajmniej takie odniosłem wrażenie), ale każdy powinien znaleźć w niej coś dla siebie, bo poruszany temat jest bardzo uniwersalny - szukanie sensu życia i odnalezienie własnego ja.
7+/10

Werbunek (Vladimir Volkoff)
Autor posiada niezwykły talent literacki, który ucieleśnia się w niezwykle drobiazgowych szczegółach, opisach i dialogach oraz monologach, pełnych dopowiedzeń i niedopowiedzeń. Niestety jest to jednocześnie wada utworu, bo zbaczanie z głównej ścieżki zdarza się Volkoffowi nad wyraz często. Rzeczy drugoplanowe wychodzą na pierwszy plan, a oś akcji zanika gdzieś w meandrach dywagacji.
Jeśli chodzi o warsztat i pomysł to naprawdę nie mogę autorowi nic zarzucić (tytułowy "werbunek" nabiera z czasem dużo głębszego znaczenia). A jednak, co do lektury mam nieco mieszane uczucia. To bez dwóch zdań dobra książka, może nawet świetna, ale mnie niespecjalnie poruszyła i przyznam, że nawet trochę zanudziła.
7/10

Biała gorączka (Jacek Hugo-Bader)
Niezły reportaż, opisujący ciemne strony mrocznej, zasypanej śniegiem Rosji. Autor skupia się na tym, co niecodzienne, nieczyste, patologiczne. Słowa kluczowe to: pijaństwo, sex, narkotyki, spirytus, HIV, głód, nędza brud i chłód. Dość ponura, jednostronna rzeczywistość można by rzec.
Nie da się jednak ukryć, że Hugo-Bader opowiada ciekawie. Tu poda jakąś statystykę, tam dorzuci anegdotkę, cytat, fragment dialogu - i wszystko nabiera barw.
Z początku zamierzałem wystawić wyższą notę, ale biorąc pod uwagę wybiórczy i może nazbyt sensacyjny charakter reportażu zdecydowałem się obniżyć nieco ocenę.
7+/10

Jeden dzień Iwana Denisowicza (Aleksander Sołżenicyn)
Właściwie to jest to opowiadanie idealne. Sołżenicyn osiągnął zamierzony cel w stu procentach. Napisał dokładnie to, co chciał napisać i oddał to, co chciał oddać. Zero tu naciągania faktów, lub silenia się na patos. Czytamy o zwykłym dniu zwykłego zeka. Jeden dzień z tysięcy, jeden zek z milionów.
Więc dlaczego tylko taka ocena?
Ponieważ czytałem wcześniej "Archipelag Gułag". I "Jeden dzień Iwana Denisowicza" mnie już niczym nie zaskoczył. Nie czuję też bym pojął coś nowego. "Archipelag Gułag" jest książką tak pełną, że czytanie o tym samym wydaje się już niepotrzebne i dlatego nie wzbudza zainteresowania.
Kto jednak nie czytał "Archipelagu" powinien kiedyś sięgnąć po "Jeden dzień" by na ten krótki czas poczuć na swej skórze oddech łagrowej niedoli.
7/10

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #748 dnia: Grudnia 13, 2012, 00:49:06 am »
Egipcjanin Sinuhe (Mika Waltari)
Jest to powieść historyczna, w której głównym bohaterem jest lekarz egipski Sinhue, który jest także narratorem opowiadającym o swoich losach. Losy te są burzliwe, pełne wrażeń i przygód, ale nie należą do najszczęśliwszych.

Niemal cała akcja powieści dzieje za czasów panowania faraona Echnatona (XIV w. p. n. e.). Czasy te należały do niezwykle niespokojnych, gdyż uznawany za szalonego faraon pragnął nie władzy i krwawych podbojów, lecz pokoju, równości i dobra. Jego nowy bóg Aton był sprawiedliwy, miłosierny, dobroduszny... i słaby. Konsekwencją musiała być katastrofa.

Przebieg rządów faraona, który chciał dobrze a zrobił źle jest nieodłączną częścią tej historii. Niewątpliwym atutem lektury jest spojrzenie na stary Egipt z bliska. Na kulturę, zwyczaje, stan społeczny. Ale nie tylko Egipt przyjdzie nam zwiedzić w tej podróży, bo odwiedzimy także Babilon, Kretę i wiele innych miejsc.

Dzieje się naprawdę dużo - to trzeba przyznać - a że Sinuhe ma licznych kompanów (z przebiegłym niewolnikiem Kaptahem na czele) to na nudę nie można narzekać. Z drugiej jednak strony książka jest napisana trochę zbyt monotonnym, powtarzającym stylem i dlatego nie wciągnęła mnie tak mocno jak powinna. Nie miałem tego uczucia, że jeszcze trochę, jeszcze trochę. Jest niemal bardzo dobrze, ale do ideału mimo wszystko nieco brakuje.

Najciekawsze są niewątpliwe atuty historyczne powieści. I nie mam tu na myśli bynajmniej suchych faktów, a raczej całą otoczkę, ówczesne realia, światopogląd i sposoby myślenia (z tego co wiem Waltari bardzo profesjonalnie podszedł do sprawy). Losy Sinuhe stanowiły dla mnie tylko miły dodatek, który urozmaicał wędrówkę po pradawnym świecie Bliskiego Wschodu. Świecie pełnym magii, krwi, rozkoszy, bogactwa, biedy i niesprawiedliwości.

„Egipcjanin Sinuhe” to dobra książka, ale nie na tyle dobra by zapadła w mej pamięci z całą mocą. Mimo sporej wartości czegoś tu mi jednak brakuje i dlatego nie mogę ocenić „Egipcjania" wyżej niż na siódemkę z plusem (co w sumie i tak jest niezłą oceną).
7+/10


Samolubny gen (Richard Dawkins)
„Samolubny gen”, wydany po raz pierwszy w 1976 roku, jest niemal powszechnie uważany za książkę kontrowersyjną. Bo czy godzi się na pierwszym miejscu stawiać nie człowieka, nie istotę żyjącą i myślącą, ale bezmyślny gen dążący nieświadomie do maksymalnej replikacji? Czy to nie spłyca natury człowieczeństwa?

Tylko czy mamy tutaj coś do gadania? Świat jest taki, jaki jest, a nie taki, jaki chcielibyśmy, by był. Należy przyjmować przesłanki naukowe bez uprzedzeń i na ich podstawie kształtować rzetelną, realną wizję świata. Oszukiwanie się w tym względzie nic nie pomoże, bo prawda prędzej czy później i tak wyjdzie na jaw.

„Samolubny gen” nie jest szczegółowym opisem jakiejś wysublimowanej teorii wymyślonej przez Dawkinsa, by pomieszać ludziom w głowach. Książka ta nie prezentuje nawet zupełnie nowego spojrzenia. Jest to raczej krytyka teorii doboru grupowego (w myśl której geny działające dla dobra grupy są ważniejsze od tych działających dla dobra jednostki). Jest to wywód na temat logicznych podstaw doboru naturalnego. Przyda się zatem przed lekturą zaczerpnąć nieco podstawowej wiedzy, gdyż ta pozycja dotyczy trochę wyższego poziomu rozważań (choć jest napisana niezwykle przystępnie).

Ewolucja to proces wynikający z ciągłych, losowych i powolnych przemian. W ewolucji liczy się przede wszystkim bilans zysków i strat. Najlepiej przystosowane geny żyją w obiegu najdłużej.

Ale dlaczego tak jest? Kto za to odpowiada?

Pytanie o cel w tym przypadku nie ma żadnego sensu (nawet jeśli istniał jakiś cel inicjacji tego procesu). Przetrwanie najlepiej radzących sobie genów jest implikacją faktu ich istnienia. Za doborem naturalnym stoi czysta kalkulacja. Bezmyślna i nierozumna. Wynikająca z ciągu wzajemnych zależności i powikłań. Geny niedążące do replikacji są z góry predestynowane do przegrania. Dlatego w obiegu pozostają tylko takie ciągi genów, które zdołały poradzić sobie w procesie nieustannej selekcji.

„Samolubny gen” Dawkinsa jest książką interesującą, potrafiącą dać do myślenia. Nieraz podczas lektury przyjdzie nam się zastanowić i porównać przedstawiane przykłady z życia owadów czy ptaków z naszym własnym, ludzkim życiem. Bo trzeba pamiętać, że choć człowiek ma rozum i samoświadomość, na pierwszym miejscu są zawsze geny: to one nas kształtowały przez miliony lat ewolucji i to one sprawiły, że jesteśmy, jacy jesteśmy. Woli genów można się sprzeciwić, ale nie można jej zlekceważyć.
8-/10
« Ostatnia zmiana: Grudnia 13, 2012, 00:52:39 am wysłana przez POK »

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #749 dnia: Grudnia 17, 2012, 23:09:37 pm »
Listy przeciwko wojnie (Tiziano Terzani)
Terzani był zręcznym reporterem, który widział wiele i umiał spojrzeć na dany konflikt społeczny z szerszej perspektywy. Po ataku terrorystycznym na wieże WTC pisał listy, w których ostrzegał przed bezsensownym odwetem, twierdząc iż zemsta i nienawiść zrodzą tylko o wiele więcej nowych problemów i wywołają sprzężenie zwrotne drastyczne w skutkach. W swoich listach stara się namówić ludzi do myślenia i pokazać, że każda kultura ma swoją własną specyfikę wyrobioną przez lata tradycji i wojen. Gwałtowny nacisk jednej kultury na drugą nigdy nie jest niczym dobrym, gdyż do zmian trzeba dorosnąć. Wymaga to czasu i zrozumienia.

Atak na WTC nie jest jednak historia pierwszej świeżości, a że "Listy" były pisane na gorąco, to stanowią tylko obraz pouczającej retrospekcji. Oczywiście ogólny sens myśli Terzaniego jest tak samo aktualny jak 11 lat temu. Wojny wciąż będą a sytuacja na Bliskim Wschodzie do teraz jest napięta. Nikt z wysoko postawionych głów nie posłuchał słów włoskiego dziennikarza i skutki są takie jakie są (setki tysięcy niewinnych ofiar).

"Listy przeciwko wojnie" to znakomita pozycja na rozpoczęcie swojej przygody z Terzanim - wielkim pisarzem i reporterem. Jednak osoby, które już czytały kilka innych jego książek (szczególnie "Koniec jest moim początkiem") mogą czuć się lekko zawiedzione, gdyż w ogólnej mierze przesłanie jest podobne, lecz książka nie jest już tak bogata w treść ("Listy" mają zaledwie 170 stron).

Zgadzam się niemal w pełni z Terzanim i popieram jego postulaty, ale to nie zmienia faktu, że "Listy" nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak innego pozycje jego autorstwa. Po lekturze nie miałem poczucia bym dowiedział się czegoś zupełnie nowego. Chociaż i tak warto było "Listy" przeczytać.
7+/10


Pojedynek z Syberią (Romuald Koperski)
Syberia jest obszarem tak ogromnym, że niemalże niemożliwym do pojęcia rozumem. W dodatku to teren zupełnie dziki (według naszych standardów) i prawie niezamieszkany (niewielkie osady są oddalone od siebie o setki kilometrów, a duże miasta można policzyć na palcach jednej ręki). Wrogiem jest nie tylko surowy kontynentalny klimat, który latem pali żarem, a zimą mrozi do szpiku kości, ale także natura, atakująca każde ciepłokrwiste stworzenie hordami wygłodniałych komarów i innych spragnionych świeżego napoju insektów. Dodajmy do tego brak infrastruktury i tony błota lub tony śniegu – zależnie od pory roku. I powoli tworzy nam się obraz pięknej, dziewiczej Syberii.

Romuald Koperski jest polskim podróżnikiem i reporterem (a także pianistą, nurkiem, pilotem i fotografem) mieszkającym w Szwajcarii. Jak sam pisze, z dnia na dzień postanowił, że wyruszy w podróż samochodową z Zurychu do Nowego Jorku przez Syberię, Alaskę i Kanadę. Tak po prostu. Bo po co się niepotrzebnie ograniczać? Jak to mówią: Chcieć to móc!

Omawiana książka jest relacją z tej podróży i choć Syberia to właściwie tylko jeden z punktów na trasie, właśnie jej poświęcona jest niemal cała opowieść. Dlaczego? Bo autor uznał obszar Ameryki Północnej za nieszczególnie ciekawy. Szczególnie gdy po wielu szalonych przygodach i ciągłej walce z naturą wjechał na prościutkie, gładkie amerykańskie drogi, po których wystarczy tylko jechać i jechać... (pod warunkiem, że ma się pieniądze na paliwo i opłacenie bramek kontrolnych...).

W „Pojedynku z Syberią” Koperski równie mocno koncentruje się na przygodzie, co na ludziach. Fascynują go szczerość, prostoduszność i gościnność ludów zamieszkujących Syberię. Są czymś zupełnie innym niż to, z czym przywykł się spotykać na Zachodzie. Ludzie, biedni, ale otwarci, nie duszą się ciągłą pogonią za materialnymi dobrami. Żyją dniem dzisiejszym, cieszą się aktualnym szczęściem. Proste przyjemności, takie jak ciekawie opowiedziana historia, wciąż odgrywają dla nich zasadniczą rolę. Dlatego bardzo szanują obcych z dalekich stron.

Jak można się łatwo domyślić, gościnność mieszkańców Syberii wyraża się najczęściej we wspólnych, suto zakrapianych biesiadach. Na stronicach książki leją się całe litry samogonów, spirytusów i wódek. Opisy hulanek, z których autor zwykle nie pamięta (lub nie chce pamiętać) zbyt wiele, są dość częste i stanowią miłe urozmaicenie, gdyż Koperski potrafi być niezłym gawędziarzem i opowiadane przez niego anegdotki należą do interesujących.

Ludzie Zachodu – według Koperskiego – kierują się zupełnie innymi kryteriami. Myślą tylko o tym, co będzie, a nie o tym, co jest. Tak silnie skupiają się na tym, co odległe, że zapominają o tym, co najbliższe, najpierwotniejsze. Człowiek Zachodu jest przekonany o własnej wolności, a stale musi walczyć z wszechobecnymi zakazami i nakazami. Pozornie ma wszystko, lecz jest tak tłamszony, iż właściwie nie ma nic. Tony artykułów spożywczych wyrzuca się do śmieci, ale głodny nie dostanie jedzenia, jeśli nie zapłaci. Ludzkie uczucia zastąpiła bezwzględna machina społeczna.

Krytyka kapitalizmu i materialnej kultury Zachodu jest u Koperskiego bardzo widoczna. Jego dusza ciągnie ku przekraczaniu barier, ku nieznanemu, tymczasem na Zachodzie wolny umysł wciąż napotyka setki ograniczeń. Czuje się, że autor traktuje Zachód z pogardą i obrzydzeniem. Chyba najbardziej skrajnym tego przykładem jest porównanie 80% populacji Szwajcarii do debili (dosłownie). Bez wątpienia jest to dość skrajne stanowisko, ale przynajmniej nie można narzekać, że autor sili się na sztuczną poprawność polityczną. Koperski uważa, że 80% Szwajcarów to debile – OK, ma do tego prawo (jakimi kryteriami się kieruje, to już jego sprawa). Ważne jednak, że jest szczery w tym, co mówi (a przynajmniej wydaje się, że jest) i nie czuć w jego słowach dążenia do wywołania sensacji. Pisze o tym, co widzi, i tak, jak to widzi. I chyba dlatego „Pojedynek...” podobał mi się dużo bardziej niż niedawno przeczytana „Biała gorączka” Hugo-Badera, która też opisuje samochodową wyprawę po Rosji, ale skupia się niemal wyłącznie na wszelkiej maści wynaturzeniach społecznych.

Bardzo polecam „Pojedynek z Syberią”. To świetna książka podróżnicza, pełna opisów walki z siłami natury, zmagań z porannym kacem, zabawnych anegdot, barwnych postaci i rozmyślań o stanie społecznym współczesnego świata. Podobno najlepsze historie pisze samo życie. Czytając książkę Koperskiego, trudno się z tym powiedzeniem nie zgodzić.
9-/10

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #750 dnia: Grudnia 19, 2012, 15:54:07 pm »
Malowany ptak (Jerzy Kosiński)

Dzięki „Malowanemu ptakowi” Kosiński szybko wspiął się na szczyt kariery pisarskiej. Książka została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków, uznano ją za dzieło wyjątkowe i ponadczasowe, zaś przedstawiona w niej historia do teraz wzbudza kontrowersje będące zarzewiem licznych sporów. Czy słusznie?

„Malowany ptak” opowiada o losach cygańskiego (ewentualnie żydowskiego – nie jest to jasno stwierdzone) chłopca, którego rodzice wywożą z domu na wieś w celu ukrycia go tam przed Niemcami (akcja utworu toczy się w trakcie drugiej wojny światowej). Niestety chłopak wpada z deszczu pod rynnę: zamiast otrzymać pomoc, doznaje przemocy. Chłopi traktują ciemnookie i ciemnowłose dziecko jak zły omen, więc z góry podchodzą do niego nieufnie, biją je i poniewierają przy każdej nadarzającej się sposobności. Chłopiec pragnie uciec od ucisku, opuszcza zatem kolejne wsie tylko po to, by znów trafić w sidła zwyrodnienia, zezwierzęcenia i prymitywizmu. W końcu jego umysł nie wytrzymuje i on sam zaczyna żyć ciągłym poczuciem nienawiści.

Po pierwszych stronach byłem bardzo pozytywnie nastawiony do tego jakże mrocznego utworu. Ukazanie wspólnot wiejskich wciąż wierzących w gusła, szamanizm i najróżniejsze zabobony wydało mi się ciekawym podłożem fabuły. Również przymusowe wprowadzenie inteligentnego dziecka z mieszczańskiej rodziny w samo jądro prostactwa dobrze rokowało, obiecując czytelnikowi interesujący rozwój wypadków, gdyż tak nowa rzeczywistość musi niemal natychmiast wpłynąć na niedoświadczony, lecz chłonny intelekt. Jednak moje nadzieje okazały się płonne. Im dalej w pole, tym więcej błota i gnoju – mniej treści, więcej wulgarnej formy.

Autor ograniczył się do ukazania tylko części relacji. Ma to pewien cel, ponieważ uzmysławia ze zdwojoną siłę eskalację zła, które skoncentrowało się na chłopcu – najpierw na jego ciele, później na duszy. Ale takie ujęcie sprawy jest jednak mało wiarygodne, a zdaje mi się, że podstawowym założeniem autora było dążenie w „Malowanym ptaku” do wiarygodności i spójności tematycznej, nie zaś stworzenie jedynie czystej inkarnacji swojej wybujałej wyobraźni. Chcąc umoralniać, zwracać uwagę na ważkie kwestie, należy przede wszystkim zadbać o wiarygodność, a jednostronny obraz przeżyć jest mało prawdopodobny.

Nie chcę tu zaprzeczać, że taka historia jak ta opisana w „Malowanym ptaku” mogła się zdarzyć, bo teoretycznie mogła. Jednak ludzie zwyczajnie nie są aż tak jednowymiarowi, jak to przedstawia autor. W tej powieści nie ma dobrego chłopa. Są tylko chłopi głupi, okrutni, oraz głupi i okrutni – więcej rysów psychologicznych w ich przypadku nie znajdziemy. Każdy chłop działa tylko za sprawą najpierwotniejszych instynktów, w dodatku jest samolubny i zawistny.

Można oczywiście powiedzieć, że to chłopiec stworzył sobie takie właśnie wyobrażenie o wieśniakach i dlatego ukazuje ich w jednokolorowym świetle (w tak jednorodnej społecznie i poglądowo warstwie trudno jest wyłapać różnice). Mamy poza tym do czynienia z migawkami przeżyć i wspomnień, scenami, które najmocniej wryły się bohaterowi w pamięć. Analizując czy relacjonując wspomnienia, trudno się zdobyć na obiektywizm. Jest to pewien argument, lecz sama postać chłopca wydaje mi się nieszczera i nierzeczywista. Jego rozterki są sztuczne, a przeżycia budzą w nim płaskie emocje. Niby się boi, niby czuje nienawiść, ale to wszystko jest takie jakieś nijakie. Autor chyba zbyt usilnie próbował przedstawić punkt widzenia biednego, poszkodowanego dziecka i nie do końca wyszło to tak, jak zaplanował.

Miałem wrażenie, że Kosiński chciał „Malowanym ptakiem” wzbudzić sensację (i cokolwiek by mówić, udało mu się to w stu procentach!), ukazując czytelnikowi sceny skrajnie drastyczne i obsceniczne. Także skontrastowanie chłopstwa polskiego (gdyż najprawdopodobniej chodzi o chłopów zamieszkujących ziemie polskie lub z polskimi graniczące), przedstawionego jako zupełnie ciemne, z inteligentnymi i wyrachowanymi Niemcami oraz z wcale nie głupszymi, lecz prostodusznymi Rosjanami mogło mieć jakiś cel. Bohater-Cygan, pogardzany, bity, poniewierany przez łaknącą krwi, nieznającą słowa „tolerancja” hołotę to również dobry materiał na sprzedaż.

Mimo licznych zastrzeżeń uważam, że książka dobrze się sprawdza jako czysta personifikacja zła. Jeśli spojrzeć na nią jak na abstrakcję czy groteskę, jest to niewątpliwie godna uwagi pozycja. Tym bardziej że Kosiński operuje naprawdę niezłym stylem. Jego język jest barwny i plastyczny. Z łatwością opisuje i ukazuje sceny gwałtów czy tortur. Osoby pragnące mocnych wrażeń, doznania uczucia szoku, obrzydzenia, zgorszenia, a niekiedy i podniecenia, mogą śmiało sięgać po „Malowanego ptaka”.

Kto jednak liczy, iż znajdzie w nim książkę, która w sposób godny i wyczerpujący zajmuje się kwestią powstawania i natury zła, ten może się srodze rozczarować, ponieważ „Malowany ptak” jest powieścią tylko z pozoru głęboką. Porusza wprawdzie ważne problemy, ale robi to w sposób bardzo powierzchowny.

Prawdą jest, że utwory literackie można interpretować różnie, doszukując się rozmaitych znaczeń i powiązań. Wielość interpretacji jest nawet niemalże synonimem wielkiej literatury. Wiekopomne dzieła budzą, budziły i będą budzić różne skojarzenia w umysłach odbiorców. Mam jednak wrażenie, że w tym przypadku jest nieco inaczej. Kosiński tak napisał swą powieść, by ludzie chcieli ją różnie interpretować, a nie tak, by była ona warta tych interpretacji.
6+/10

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #751 dnia: Stycznia 01, 2013, 16:44:27 pm »
Parę zaległości z końcówki minionego roku:

Imperium Słońca (James Graham Ballard )
Dobrze napisana książka, zgrabnie ukazująca losy z perspektywy małego Jima - dziecka energicznego i ciekawego świata - w okupowanym przez Japończyków Szanghaju. Autorowi udało się uniknąć sztucznej przesady i ukazał dość realny, beznamiętny obraz. Mimo to nie czułem, by książka mnie jakoś mocno zaciekawiła, zaintrygowała, skłoniła do myślenia, czy chociażby wciągnęła w wir wydarzeń. Czyta się nieźle, ale to wszystko.
7-/10

Żeglarz na koniu (Irving Stone)
Porządnie napisana biografia Jacka Londona. Nie jest to może dzieło wybitne, lecz trudno wiele Stone'owi zarzucić. Strony lecą prawie tak szybko, jak sam London gnał przez życie. Czegoś tu na pewno brakuje i autor chyba powinien się bardziej skupić na rozszyfrowaniu myśli sławnego pisarza i podróżnika. Jego motywów, pragnień, przemyśleń.
Można jednak bez obaw sięgać. Nuda bez wątpienia nie grozi.
7+/10

Religia i nauka (Bertrand Russell)
Ciekawe, że napisana prawie 80 lat temu książka, jest wciąż tak aktualna. Russell w tej króciutkiej rozprawie zawarł bardzo wiele. Jest to wykaz konfliktów (i ich przyczyn) jakie nauka musiała staczać wraz z religią o sposób dochodzenia do prawdy. Autor potrafi przedstawiać swe myśli w znakomitym stylu, jasno i wyraźnie. Wnioskowania jakie przeprowadza są proste, a jednocześnie dosadne i przejrzyste. Podchodzi do sprawy z niezmąconym obiektywizmem, analizuje rzeczy na gruncie historii i szerszego kontekstu. Szkoda tylko, że książka nie jest dłuższa, bo chciałoby się więcej. Ale za ujęcie problemu w tak skondensowanej formie również należą się brawa.
Należy się mocna dziewiątka. Polecam.
9/10

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #752 dnia: Stycznia 12, 2013, 20:24:09 pm »
Zapiski do autobiografii (Władysław Tatarkiewicz)
Muszę przyznać z niechęcią, że mimo wykształcenia filozoficznego nie czytałem jeszcze żadnej książki Tatarkiewicza. "Zapiski do autobiografii" (dostępne tylko w formacie audio, lub jako część "Wspomnień") są więc pierwszym utworem jego autorstwa, z jakim się zetknąłem. Przyznaję to z niechęcią, bo po pierwsze będąc filozofem (nawet słabym) nie wypada nie znać chociażby "Historii filozofii" Tatarkiewicza, a po drugie dlatego (i ten powód jest zdecydowanie ważniejszy), że po lekturze "Zapisków" zdałem sobie sprawę jak świetnym pisarzem i interesującą postacią jest znany polski filozof.

Tatarkiewicz pisze o swoim życiu bardzo spokojnie, ale z wielką erudycją. Przedstawia zarówno swoje losy i losy swej rodziny, jak również opisuje własne myśli, pragnienia i dążenia. Rozprawia także o karierze literata, filozofa i znawcy sztuki, wtrącając od czasu do czasu różne uwagi, najczęściej dotyczące szczęścia (Tatarkiewicz jest autorem książki "O szczęściu").

Wiem teraz, że w najbliższym czasie będę musiał nadrobić zaległości, poczytać to i tamto i przekonać się na własnej skórze, czy Tatarkiewicz potrafi pisać dobrze tylko o sobie, czy również o przedmiocie swych zainteresowań? Jestem jednak pewien, że także to drugie, choć wcześniej byłem cały czas przekonany, że należy on do autorów nudnych i trudnych, posługujących się tonami wyszukanego (i najczęściej zupełnie niepotrzebnego) słownictwa.

Tymczasem polecam "Zapiski do autobiografii" bo jest to po prostu bardzo dobra pozycja (w dodatku dla każdego, a nie tylko dla filozofów).
8/10

Opowiadania (Antoni Czechow)
Czechowa chyba trzeba po prostu lubić. Mi cynizm zawarty w opowiadaniach wydał się zbyt oczywisty i już trochę niedzisiejszy. Nadal jest to literatura nawet dość zabawna i nieźle napisana, lecz we mnie nie wzbudziła żadnych wyższych uczuć i odczuć. A może nie zrozumiałem dobrze, co Czechow miał na myśli? Możliwe. W każdym razie ogólne wrażenia były przeciętne.
5/10

Dziennik szalonego starca (Jun'ichirō Tanizaki)
Starość nie radość, jak to się mówi. Muszę przyznać, że Tanizaki dobrze i z animuszem opisał życie starego człowieka, zgryźliwego zrzędy wymęczonego ciągłym niedomaganiem i bólem, który w dodatku, mimo impotencji, narobił sobie apetytu na piękną kobietę. Także motyw szukania grobu, myślenia o śmierci w tradycyjnych kategoriach, przykładania wielkiej wagi do zbliżającego się powoli pochówku, został przedstawiony z wiarygodną pasją.

Mimo powyższych zalet powieść była dla mnie zbyt hermetyczna, zbyt japońska. Nie potrafiłem wbić się w klimat utworu i dużo częściej czułem znużenie niż zaciekawienie. Niestety książka mi nie podeszła. Jeśli jednak ktoś mocniej interesuje się Japonią, jej tradycją, kulturą i tamtejszymi relacjami rodzinnymi, to powinien dać Tanizakiemu szansę.
5+/10

Jak umysł zyskał jaźń: Konstruowanie świadomego mózgu (Antonio Damasio)
Damasio już na wstępie zaznacza, że prezentowane w tej książce teorie należy przede wszystkim traktować jako hipotezy i nie daje ona jednoznacznej odpowiedzi na pytanie tytułowe. W nauce występuje powszechna zgodność, co do tego, że umysł jest nieodłącznie związany z procesami zachodzącymi w mózgu, tak jak istnieje zgodność, co do tego, że mózg powstał na przestrzeni wieków, w trakcie ewolucyjnych procesów biologicznych. Natomiast, co do szczegółów wciąż istnieje sporo rozbieżności.

Warto jednak zwrócić uwagę, że neurologię oraz kognitywistykę, zalicza się do nauk prezentujących w ostatnim trzydziestoleciu najbardziej gwałtowny rozwój (pewnie dlatego, że mózg oraz jego zdolności poznawcze są nadal w wielu aspektach wielką tajemnicą). Coraz więcej wiemy o procesach zachodzących wewnątrz ośrodkowego układu nerwowego, a także o tym z jakich "części" jest zbudowany i jak te części wzajemnie na siebie oddziałują.

W porównaniu do poprzednich książek Damasio poświęca tu więcej miejsca na własną teorię, a mniej na przedstawienie badań i dowodów. Oczywiście nie znaczy to, że autor podszedł do sprawy w sposób nienaukowy. Po prostu raczej od razu posiłkuje się wnioskami z badań, odsyłając nas do przypisów i publikacji (pod tym względem praca stoi bardzo mocno), zamiast samemu wyjaśniać krok po kroku, jak doszło się do takich stwierdzeń.

Celem książki jest zwrócenie szczególnej uwagi na problem świadomości. Damasio jest zdecydowanym przeciwnikiem lekceważenia jaźni i zajmowania się jedynie kwestią umysłu. Twierdzi, iż świadomość jest procesem jak każdy inny. Przebiega w określony sposób i w określonych strukturach. Uważa, że w pierwszej kolejności powinniśmy przyjrzeć się jej rozwojowi od najniższych form życia. Dzięki temu będziemy mogli stopień po stopniu konstruować umysł, wyodrębniając elementy odpowiedzialne za pracę i istnienie świadomości. W jego wywodach, oprócz jasno przedstawionych faktów, nie brakuje także bardziej ogólnych rozważań i spostrzeżeń, co do natury poszczególnych zagadnień.

Przed lekturą warto zdać sobie sprawę, że "Jak umysł zyskał jaźń" jest książką dość trudną i mało przystępną  dla laika. Nie jest to poziom literatury stricte naukowej, lecz i tak nie ma lekko i Damasio bez ostrzeżenia rozprawia o strukturach mózgowych wymieniając takie nazwy jak wzgórze, kora wyspy, płat ciemieniowy, przedmurze itd. (za pomoc może służyć "Dodatek", w którym wszystko zostało ładnie przedstawione). Dlatego niektóre akapity czytałem nawet po 3-4 razy.

Świadomość jest tematem na tyle rozległym, że nawet przedstawienie wstępnej teorii wymaga ogromnej dawki argumentów. A jako, że autor wybrał podejście mocno naukowe, to nie jest łatwo wszystko spamiętać. Tym bardziej jeśli ktoś jest zupełnie świeży w temacie. Takim osobom odradzałbym lekturę i wybór czegoś łatwiejszego w odbiorze. Natomiast osoby trochę już trochę zorientowane mogą śmiało spróbować. "Jak umysł zyskał jaźń" jest bez wątpienia dobrą książką, a dodatkowym plusem jest jej świeżość (wydana po raz pierwszy w 2010 roku) i solidne podejście do sprawy.
7+/10

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #753 dnia: Stycznia 13, 2013, 17:46:11 pm »
Fight Club (Chuck Palahniuk)
Książkę "Fight Club" znałem przede wszystkim dzięki genialnemu filmowi w reżyserii Davida Finchera i wspaniałych rolach Brada Pitta oraz Edwarda Nortona. Film widziałem raz i to dość dawno, ale bardzo zapadł mi w pamięć, dlatego podczas czytania kolejnych stron, co chwila ukazywały mi się żywo sceny z ekranizacji (z lekką domieszką mojej własnej wyobraźni). Podczas obcowania z powieścią czułem się przesiąknięty wizją i obrazem zaprezentowanym przez Finchera. Chciałbym delektować się dziełem Palahniuka bez żadnych naleciałości, od nowa chłonąć całą historię w jej pierwotnej postaci, lecz niestety nie było to już możliwe. I odbiór książki niestety wiele na tym stracił. Ale zacznijmy od początku, bo może nie wszyscy widzieli filmową adaptację.

Głównym bohaterem a jednocześnie narratorem opowieści jest nieznany z imienia i nazwiska obywatel USA należący do wyższej klasy średniej (ma świetny samochód oraz duże, znakomicie urządzone mieszkanie). Według powszechnych standardów wiedzie mu się doskonale. Jest tylko jeden mały, malutki szczegół - bezsenność. Brak snu sprawia, że jego umysł odmawia czasem posłuszeństwa i zapada w dziwny stan oddalenia od rzeczywistości. By się podeprzeć na duchu i przekonać samego siebie, że nie jest z nim znowu tak źle, lekarz radzi mu, by chodził na terapeutyczne spotkania dla osób chorych na raka i inne śmiertelne schorzenia tak jak np. pasożyty mózgu. Po niedługim czasie okazuje się, że ta terapia faktycznie działa i w objęciach niejakiego Boba - kulturysty, któremu od brania zbyt dużej dawki sterydów zaczęły rosnąć piersi - znajduje ukojenie, a w konsekwencji także sen. Ale tylko do czasu... Do czasu, aż spotka Marlę, kobietę, która rozpoznaje w nim kłamcę.

Tymczasem, lecąc samolotem podczas podróży służbowej spotyka znajomego z wakacji - Tylera Durdena. Tyler jest ucieleśnieniem siły, charyzmy, sprytu i determinacji. Jest chodzącym ideałem. Pracuje jednak jako marny operator w starych kinach, a jego anarchistyczne poglądy wydają się odzwierciedlać jedynie w płataniu niewinnych psikusów niczego nieświadomym widzom. W końcu obydwaj się rozstają i Narrator wraca do swojego apartamentu. Problem tylko w tym, że nie ma już gdzie wracać... Dzwoni zatem do Tylera z prośbą o możliwość zamieszkania u niego przez kilka najbliższych dni. Ten się zgadza, ale pod jednym warunkiem:

"Chcę, żebyś mnie z całej siły uderzył"*

Niesamowicie podoba mi się styl Palahniuka - przerywany i niejednostajny, a jednocześnie całkowicie czytelny. Podobają mi się również wtrącane co pewien czas ciekawostki i opisy w postaci sporządzania mydła czy nitrogliceryny. Najbardziej jednak podoba mi się spójność treści. Zdawałoby się nic nieznaczące figle zaczynają z czasem nabierać znaczenia i idealnie wpasowywać się w większy plan. Cały proces tworzenia podłoża dla anarchistycznej rewolucji jest niezwykle złożony i interesujący. Autorowi udało się przedstawić dwie strony medalu. Z jednej strony jest to głupia bezrozumna konsumpcja, kapitalistyczne dążenie do bogactwa i statusu, bez względu na potrzebne środki, innych ludzi oraz środowisko. Z drugiej zaś, nie lepsza anarchistyczna alternatywa wyrażająca się w czystej nienawiści do systemu, bezwzględna, pozbawiona skrupułów i zahamowań, bezmyślnie podporządkowana ustalonym z góry zasadom.

Książka, podobnie jak film, strasznie wciąga i absorbuje uwagę. Napisałem w pierwszym akapicie, że odbiór książki wiele stracił, z powodu wcześniejszego zapoznania się z adaptacją filmową. I jest to prawda. Powieść nie zaskakuje już tak jak powinna. Wszystko wie się z wyprzedzeniem. Nie zmienia to faktu, że jest to wciąż bardzo błyskotliwie napisany utwór literacki, który czyta się jednym tchem. Dlatego polecam równie mocno film, jak i książkę. Ekranizacja zachwyca reżyserią i grą aktorską, a lektura wyśmienitym stylem i drobnymi smaczkami, których nie ujrzymy na ekranie. Natomiast fabularnie obydwa obrazy są równie genialne.
9/10


* Chuck Palahniuk, "Fight Club", przeł. Lech Jęczmyk, Wydawnictwo Niebieska Studnia, Warszawa 2006, s. 48.

Kert

  • PIERESTROJKA
  • *****
  • Rejestracja: 21-01-2008
  • Wiadomości: 16 546
  • Reputacja: 255
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #754 dnia: Stycznia 13, 2013, 18:23:47 pm »
Niesamowicie podoba mi się styl Palahniuka - przerywany i niejednostajny, a jednocześnie całkowicie czytelny. Podobają mi się również wtrącane co pewien czas ciekawostki i opisy w postaci sporządzania mydła czy nitrogliceryny.
Prawda to, że w niektórych krajach książkach jest na "śledzonej" liście i cenzurowana, ze względu na zamieszczone przepisy sporządzania materiałów wybuchowych? M.in. dlatego niektóre dialogi Durdena w filmie są zmodyfikowane.

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #755 dnia: Stycznia 13, 2013, 21:07:15 pm »
Przyznam, że nie mam pojęcia.

Ale dla zachęty kilka przykładów z pierwszego rozdziału (strona 8 i 9):

"Bierze się dziewięćdziesięcioośmioprocentowy roztwór kwasu azotowego i dodaje do trzykrotnie większej objętości kwasu siarkowego. Trzeba to zrobić w kąpieli z lodu. Potem za pomocą kroplomierza dodaje się kropla po kropli glicerynę. I mamy nitroglicerynę. (...)
Wystarczy zmieszać tę nitroglicerynę z trocinami i już mamy piękny plastykowy środek wybuchowy."

"Trzy sposoby uzyskania napalmu: Pierwszy, można zmieszać równe części benzyny i mrożonego koncentratu soku pomarańczowego. Drugi, można zmieszać równe części benzyny i dietetycznej coli. Trzeci, można rozpuścić utłuczony żwirek dla kota w benzynie, aż mieszanka zgęstnieje."

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #756 dnia: Stycznia 15, 2013, 01:27:36 am »
Żyjący z wilkami (Shaun Ellis, Penny Junor)

Wilki od tysiącleci zajmują jedno z czołowych miejsc w ludzkiej kulturze. Stały się motywem dla mitów, legend, pieśni i książek. Jednak mimo tej zażyłości kulturowej, mieszanki strachu i podziwu, jakim darzono naszych czteronożnych braci, prawdziwa natura wilka dla większości z nas wciąż pozostaje tajemnicą. Nawet naukowcy i badacze nie są jednogłośnie zgodni, co do cech, zachowań oraz charakteru tych pięknych stworzeń.

Shaun Ellis urodził się w biednej angielskiej rodzinie żyjącej na wsi. Żyjącym w okolicy mieszkańcom się nie przelewało, więc często sami musieli brać sprawy w swoje ręce i dbać o przetrwanie. Brakowało tam wygód i zabaw, a dziecko przecież musi coś robić, dlatego Ellis szybko nauczył się jak zastawiać sidła, tropić zwierzynę i nasłuchiwać dźwięków lasu. Prędko także zaprzyjaźnił się z psami gospodarskim mieszkającymi w stodole. Chodził czasem nocą spać z nimi na sianie, a te traktowały go jak członka stada.

"Byłem samotnikiem; psy uważałem za moich najlepszych kolegów i traktowałem je prawie jak rodzeństwo"[1]

Czas leciał, Ellis stawał się starszy i musiał powoli zacząć samemu dbać o własne życie. Po wielu pomniejszych pracach w końcu wstąpił do wojska, gdzie przeszedł szkolenie na komandosa. Nauczył się tam technik survivalu, a w międzyczasie trenował psy i opiekował się zagrodą dla wilków. Ale i tak było mu za mało. Postanowił, że wszystko rzuci i zacznie nowe życie. Wydał ostatnie pieniądze na bilet do USA, dołączył do ludności rdzennej Nez Percé, by razem z nimi i innym badaczami studiować zachowanie wilków żyjących na wolności.

"Nie miałem pojęcia, w co się pakuję. Żeby uciułać pieniądze na bilet, sprzedałem samochód, noże i odznaki z wojska, większość ubrań i wyposażenia. Jeśli coś poszłoby nie tak, nie miałem dokąd wracać"[2]

Jednak będąc już na miejscu szybko się zaaklimatyzował (nie licząc tego, że przez miesiąc żył na jedzeniu wyłącznie żelków - były strasznie tanie i można było je brać na kilogramy, na nic innego nie było go stać) i tylko wzmocnił w sobie wrażenie celu do jakiego zdąża. Podczas następnego przyjazdu i po długich przygotowaniach, wyruszył samemu w dzicz. Pomysł był szalony - miał zamiar dołączyć do stada wilków żyjących na wolności. Miesiące buszowania po leśnej gęstwinie, żywienie się miejscowymi gryzoniami, owocami i korzonkami, opłaciło się. Został w końcu przyjęty do dzikiej wilczej watahy (jako najsłabszy osobnik ze stada oczywiście).

"Czasem tak sobie myślałem: gdyby ktoś powiedział mi rok temu albo wcześniej, że nie będę jadł przez trzy dni i mało mnie to obejdzie, bo na widok stada dzikich wilków wpadnę w szał radości i polecę jak głupi lizać je po pyskach, wyśmiałbym go, że takie brednie mu w głowie. Ale teraz te wilki były najważniejsze w moim życiu. Kochałem je wszystkie i każdego z osobna, jak własną rodzinę. Ale wiedziałem, że muszę pozwolić im odejść"[3]

Do cywilizacji powrócił z wielką niechęcią dopiero ponad pół roku później, gdy zauważył, że zaczyna podupadać na zdrowiu. Przez ten okres jadł i myślał jak wilk. Poznawał zwyczaje swej nowej rodziny. Nabawił się w tym czasie wielu blizn po ugryzieniach i zadrapaniach. Czasem z wyczerpania odchodził od zmysłów (gdy musiał biec przez wiele kilometrów, lub gdy stał się postronnym świadkiem wilczych walk o względy w okresie rozrodczym). Ale nauczył się zasad i szacunku dla natury. Doznał wielu ran, lecz także opieki, miłości i troski.

Opis życia wśród dzikiej watahy wilków jest bardzo sugestywny, lecz stanowi właściwie tylko wstęp do dalszych losów Ellisa i jego życiowego powołania, jakim jest poznanie i zrozumienie, oraz odmalowanie wizerunku wilka, który postrzegany jest często jako bezmyślny i przerażający drapieżca, stanowiący poważne zagrożenie dla ludzkiego bezpieczeństwa.

Shaun Ellis nie posiada wykształcenia naukowego, ani nie jest pisarzem, dlatego potrzebował kogoś, kto pomoże mu przelać myśli na papier. Dziennikarka Penny Junor poradziła sobie lepiej niż dobrze. Książkę czyta się szybko i z zapałem. Została napisana w sposób przejrzysty, a jednocześnie żywy i obrazowy.

Nacisk tematyczny położono na wilki ich reakcje, ale i jest tu też sporo o życiu prywatnym Ellisa (jest ojcem pięciorga dzieci, choć o nich akurat się zbytnio nie rozpisał) i o konflikcie w jakim znajduje się człowiek żyjący na skraju dwóch różnych światów (natury i cywilizacji). Jest tu także trochę o kręceniu programów dla Animal Planet (co jest zadaniem bardziej wyniszczającym niż z początku się może wydawać - terminy gonią, a kontrakt to kontrakt), o podróżach autora do Polski, o szkoleniach psów do wojska, o treningu na komandosa, oraz o kilku jeszcze innych rzeczach. Shaun Ellis jest bez dwóch zdań nietypowym człowiekiem, więc i jego autobiografia nie jest zupełnie normalna, a już na pewno nie przeciętna.

"Żyjący z wilkami" będzie książką szczególnie wartościową dla osób interesujących się wilkami, psami (bo i o tych jest co nieco) czy po prostu zwierzętami, ponieważ jest chyba jedyną (albo przynajmniej jedną z niewielu) relacją przygód człowieka, który wszedł w tak bliski kontakt z dziko żyjącymi drapieżnikami. Jest ona jednak tak ciekawie i barwnie napisana, że powinna przypaść do gustu każdemu. Nawet tym oczekującym od literatury tylko odrobiny relaksu przy fascynującej historii.
8/10


---
[1] Shaun Ellis, Penny Junor, "Żyjący z wilkami", przeł. Dorota Kozińska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011, s. 13.
[2] Tamże, s. 84.
[3] Tamże, s. 146.

Wojtq

  • Marynarz z Potiomkina
  • *****
  • Rejestracja: 01-09-2006
  • Wiadomości: 4 855
  • Reputacja: 42
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #757 dnia: Stycznia 27, 2013, 22:53:48 pm »
Wczoraj skończyłem recenzowaną przez Ciebie Norwegian Wood (zwracam się do Ciebie POK, bo jesteś niejako ambasadorem tego tematu) i również książka wywarła na mnie duże wrażenie. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale jakoś potrafiłem się utożsamić z wieloma poglądami i cechami głównego bohatera, który właściwie idzie przez życie, bo nie ma nic lepszego do roboty. Szczególnym powodem dla którego zapamiętam tą książkę jest to, że potrafiła we mnie niejednokrotnie wywołać śmiech (jeden nawet na głos) i strach. Tyczy się to odpowiednio scen, kiedy:
Spoiler (kliknij, by wyświetlić/ukryć)
Bardzo polecam!

Aha. No i piosenki Beatles'ów już nigdy nie będą takie same.
« Ostatnia zmiana: Stycznia 27, 2013, 22:57:32 pm wysłana przez Wojtq »
PSN ID: WojtqGO

POK

  • MIR
  • *****
  • Rejestracja: 03-10-2006
  • Wiadomości: 14 345
  • Reputacja: 171
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #758 dnia: Stycznia 27, 2013, 23:23:06 pm »
:)

Rzeczywiście książka ma kilka bardzo zabawnych momentów i utrzymana jest w dość luźnej otoczce, mimo że sam klimat i ogół doznań wywiera silnie melancholijne uczucia i niekiedy potrafi przytłoczyć swym niewypowiedzianym ciężarem emocjonalnym. Trzeba się jednak mocno wczuć, by ten klimat poczuć. Cieszę się, że Tobie się to udało, bo książka wielu osobom wydaje się płytka i banalna.

Jeśli chodzi o zabawne momenty, to szczególnie podobały mi się różne anegdotki na temat Komandosa, ale Midori też nieraz dawała radę ;)

Toru zaś jest postacią niby nijaką, a jednak bardzo prawdziwą i niezwykle łatwo szło mi się wczuć w jego myśli, zamiary i pragnienia.

Właśnie za to podziwiam Murakamiego. Że udało mu się stworzyć z tak różnych elementów, tak spójną, wiarygodną i niezwykle działającą na wyobraźnię, całość.

Kert

  • PIERESTROJKA
  • *****
  • Rejestracja: 21-01-2008
  • Wiadomości: 16 546
  • Reputacja: 255
Odp: Książki - jakie lubicie?
« Odpowiedź #759 dnia: Stycznia 27, 2013, 23:48:36 pm »
Sprawdźcie Panowie ekranizację:
http://www.imdb.com/title/tt1270842/