macie tu ekstra spoiler o ktorym nawet rowling nie wiedziala :D
harry zmienia imie na henryk i zapisuje sie do pis, a hermiona zmienia imie na hermafrodyta i zapisuje sie do sld (i kumpluje sie z senyszyn), a ron lapie jozina z bazin :D
King cechuje się "wstępami", które wielu ludzi powstrzymują od dalszego czytania. Czy pasuje do tematu...mały spoiler -
Facet w pustym hotelu przychodzi sobie do pustego baru i zaczyna rozmowę...z barmanem. A dookoła trwa zabawa. Chociaż tak naprawdę nikogo tam nie ma. Jest kilka takich momentów.
Ostatnio wkręciłem się porządnie w czytanie kosztem gier, więc postaram się polecić co nie co :)
Gra o tron (Martin George R. R.)
Świetna książka fantasy i pierwszy tom z jeszcze nie skończonej serii. Największą zaletą jest zdecydowanie fabuła prowadzona z różnych perspektyw, pełna nieprzewidywalności, jak również intryg i spisków. 9+/10
Wywieranie wpływu na ludzi (Cialdini Robert)
Książka jest swoistym podręcznikiem psychologii, a głównym atutem jest znakomite objaśnianie (wsparte badaniami i przykładami) i wyszczególnienie poruszanych w niej problemów. A problemy te dotyczą głównie tytułowego "wywierania wpływu na ludzi". Należy jednak zaznaczyć, że poruszane kwestie nie dotyczą tylko tego, jak my mamy wpływać na działanie innych, ale głównie na to jak powinniśmy się bronić i wyczuwać wszelkie manipulacje. Przyjemnie się czyta, a można się sporo dowiedzieć. Polecam. 10/10
Inne książki warte polecenia, które ostatnio czytałem:
- Jeszcze krótsza historia czasu (Hawking Stephen W., Mlodinow Leonard) 8/10
- Retrospektywa: Żeglarze nocy (Martin George R. R.) 7+/10
- Potęga podświadomości (Murphy Joseph) 8/10
- Legia Cudzoziemska: Byłem tam (Konca Piotr) 8/10
- Zbrodnia i kara (Dostojewski Fiodor) 8/10
Jak ktoś lubi czytać, ale nie wie co, to polecam ten serwis:
http://www.biblionetka.pl/stats.aspx
Jak pisalem juz jakies 4 strony temu, forum to odwiedzam naprawde rzadko, ale dziwnym trafem za kazdym razem natrafiam na jakis kwiatek, ktory niczym rozrzazony do czerwonosci pret wbija mi sie swym wydawaloby sie malutkim kolcem w rejony ciala migdalowatego i powoli, acz systematycznie, wywoluje reakcje emocjonalna prowadzaca do umieszczenia dlugasnego posta.
Przede wszystkim, nie mam nic do Twojego gustu, Ciebie jako osoby i Twoich pogladow, ale naprawde irytuje mnie pewna obecna dzisiaj niemal wszedzie tendencja, ale o tym nizej, gdyz zrobmy to po kolei:
1. Saga Lodu i Ognia Martina, z ktorej jak na razie zaznajomiles sie z czescia pierwsza, to bez dyskusji arcydzielo zarowno literatury fantasy, jak i literatury w sensie bardziej ogolnym. Swym rozmachem i wnikliwoscia opisu rzeczywistosci wielokrotnie przewyzsza Wladce Pierscieni, rownajac sie niejednokrotnie z "Wojna i Pokojem" Tolstoja. Mnogosc zazebiajacych sie watkow, akcja przedstawiana z perspektywy roznych postaci o czesto przeciwstawnych swiatopogladach, niesamowicie szczegolowo oddany klimat "brudnego sredniowiecza", realizmem bijacy na glowe wiele ksiazek niby to opartych na historycznych realiach, zgrabnie dodane magiczne watki typowe dla fantasy. To wszystko sklada sie na dzielo iscie epickie, nie pozostawiajace czlowieka obojetnym na losy przedstawionych postaci, bardzo "dorosle" i warte kazdej spedzonej nad nim minuty. Gre o tron przeczytalem w 2 dni (ksiazka ma ok. 1000 stron!), jadac lat temu 4 do wakacyjnej pracy w Holandii 14h busem. Czesc druga, Starcie Krolow, 2 lata pozniej, wykorzystujac kazda wolna od pracy i studiowania chwile, w niecaly tydzien. Podobniez z 2 czesciami Nawalnicy mieczy. Dopiero Uczta dla wron, czesc 1, okazala sie lekko "niestrawna", gdyz akcja w niej wyraznie "siadla", nowe watki wydawaly sie wprowadzone na sile i niezwiazane linia fabularna w ogolnym zarysie. Na szczescie czesc 2 Uczty... to juz powrot do niesamowitej formy czesci poprzednich. Czesc 2 dorwalem w wersji oryginalnej (w UK Uczta jest wydana jako jedna ksiazka) i zachwycilem jeszcze bardziej.
Jedyne mankamenty tej serii, oprocz czesci 1 Uczty..., to fakt, ze autor nie zakonczyl jeszcze pracy nad tomem nastepnym, A Dance with Dragons, ostatni update na jego stronie na ten temat datowany jest na 1 Stycznia 2008, i mozna sie naprawde obawiac, ze nie zdazy ukonczyc calosci, bo w zamysle calosc ma sie zamknac w w 7 1000 stronnicowych tomach, a napisal dopiero pierwsze 4. Jesli ktos uwielbia fantasy, klimaty rycerskie, skomplikowanych psychologicznie bohaterow, nie mogl lepiej trafic. Jesli zas woli realia blizsze terazniejszosci bez domieszki elementow fantastycznych, a dorownujace sadze Martina rozmachem, to polecam "Wojne i Pokoj". I to powinna byc najlepsza rekomendacja.
Moje oceny:
Gra o tron 9/10
Starcie krolow 9/10
Nawalnica mieczy cz 1 i 2 8+/10
Uczta dla wron cz 1 7/10
Uczta dla wron cz 2 9/10
2. "Zbrodnia i Kara" Fiodora Dostojewskiego
Przeczytalem ta ksiazke w 3 klasie liceum, czyli lat temu 8, a do dzisiaj uwazam za jedno z najlepszych, najbardziej "wgryzajacych sie" w psychike dziel w historii. Wnikliwe studium psychologiczne Rodiona Raskolnikowa, oddane w wyjatkowo imersyjny, bezposredni sposob. Czytajac i wglebiajac sie w swiat rozterek i dylematow glownego bohatera, nie mozna nie zaczac stopniowo sie nie wczuwac w jego poglebiajaca sie psychoze, mysli totalnego zaszczucia, rozwijajacej sie manii przesladowczej tudziez schizofrenii paranoidalnej.
Ksiazka ta ma jedynie 3 mankamenty - poczatek, ciagnacy sie niemilosiernie przez jakies 70 stron az do zabojstwa Lizawiety
, moralizatorskie zakonczenie odrzucenie rozumu i idei nadczlowieka (ktore to 2 idee w zasadzie sa sobie przeciwstawne) na rzecz chrzescjijanskiej pokory i calowania "serduszka Jezusowego", to moim zdaniem gruba przesada, nawet jak na XIX w autora. Dziwi jeszcze bardziej w kontekscie rozdzialu 4 "Braci Karamazow" i Wielkiego Inkwizytora
oraz pokazanie domoroslym pisarzom, ze nie mozna pisac dobrze, kreujac niewiarygodne, malointeligentne postacie (nie stworzysz postaci bardziej inteligentnej od siebie), wiec zeby naprawde dobrze pisac, trzeba wiele przezyc, byc oczytanym erudyta, a i tak moze sie nie udac wykreowac rownie przekonujacych postaci jak Dostojewski.
Ogolnie dalbym jej 8+/10.
3. "Krotka historia czasu" Stephena Hawkinga ("Jeszcze krotszej..." nie czytalem)
Rownie doskonala ksiazka jak poprzednie, aczkolwiek "z zupelnie innej beczki". Ksiazka popularno-naukowa, w sposob wyjatkowo przystepny wyjasniajaca podstawy dzisiejszej kosmologii, fizyki relatywistycznej i kwantowej. Hawking naprawde rozbudza ciekawosc swiata, wyjasnia naukowy obraz rzeczywistosci nawet najwiekszym matematyczno-naukowym laikom (mieniacych sie dumnie mianami "humanistow"), tlumaczy czym sa czarne dziury i jak powstaly, co to strzalka czasu, w jaki sposob powstal nasz wszechswiat i co zadecyduje o jego losie. Wprawdzie od jej powstania w 1987 r. napisano juz kilka ciekawszych lub po prostu bardziej aktualnych ksiazek (polecam wszystko Simona Singha lub "Strukture kosmosu" Briana Greena, ewentualnie Michio Kaku, ale on jest zbytnio oddany teorii superstrun), to "Krotka historia czasu na zawsze pozostanie w mojej pamieci jako jedna z tych najbardziej stymulujacych, poznawczo i umyslowo rozpalajacych. Ba, dzieki niej w 2 klasie liceum, po zlosliwym pytaniu nauczycielki chemii, czy zrozumielismy podstawy fizyki kwantowej Bohra, lekcewazaco prychnalem, ze "alez to banalne", za co zostalem "na ochotnika" wywolany do tablicy. Jakiez bylo zdziwienie mojej nauczycielki, kiedy przeprowadzilem calolekcyjny wyklad, powielajacy w duzej mierze to co wyczytalem akurat dzien wczesniej w "Krotkiej historii czasu". Zakonczylo sie to udzialem w kilku olimpiadach fizyczno-chemicznych i 6 na zakonczenie roku. I jak tu nie lubic tej ksiazki?? 8-)
10/10
4. Wywieranie wpływu na ludzi (Cialdini Robert)
Ta ksiazka to niejako podstawa psychologii, przerabialem ja 5 lat temu na I roku w ramach psychologii spolecznej. Nalezy do gatunku przystepnych i przede wszystkim uzytecznych podrecznikow psychologicznych, na rowni z "Inteligencja emocjonalna" Golemana. Nie daje jakiejs "magicznej" wiedzy przydatnej do manipulacji innymi, a po prostu rzetelnie opisuje manipulatorskie sztuczki wykorzystywane przez zawodowych naciagaczy (czlonkowie sekt czy akwizytorzy). Wprowadza dosyc bezbolesnie i ciekawie w meandra psychologii spolecznej, a pojecia takie jak regula wzajemnosci, spoleczny dowod slusznosci, opor psychologiczny i inne, dosyc latwo sa interioryzowane przez czytelnikow. W nastepstwie czego o wiele chlodniejszym okiem mozna patrzec na wszelkie machlojki i podchody wszelkiej masci uzurpatorow do zawartosci naszego portfela. Z zastosowaniem tych technik w zyciu jako manipulator moze zas byc problem nie lada, gdyz jakby nie bylo, wywieranie wplywu na ludzi to jednak rzecz wymagajaca praktyki i czesto pewnego wrodzonego talentu w kontaktach interpersonalnych. A ksiazka to solidna, ale jednak tylko wiedza - wprowadzenie jej do praktyki okazac sie moze niemal niemozliwe dla niektorych osob.
Mimo wszystko, jako doskonale lekkie wprowadzenie do psychologii spolecznej, jest bardzo dobrym wyborem. 8/10
Co do pozostalych, to nie czytalem. Teraz zapewne zastanawiasz sie, o ile dotarles do tego miejsca, OCB kolesiowi? Czemu recenzuje ksiazki, ktore juz zrecenzowalem? Ba, wystawia im jeszcze prawie ze dokladnie te same noty!? Jesli sie ze mna zgadza i nie chce sie o nic klocic, to po ca taki dlugasny post? Otoz, cale to powyzsze biadolenie sprowadzia mnie do jednego, kategorycznego stwierdzenia.
- Potęga podświadomości (Murphy Joseph) 8/10
WTF MAN?!
cdn
Mam zgoła odmienne zdanie na temat filmu, ale to nie miejsce na dyskusję o nim. Książkę sobie na razie podaruję - znam całą historię, więc nie ma sensu wyrzucać na to pieniędzy, którymi przecież nie s*am.
Dzisiaj pękł "Bastion", kolejna cegła King'a po "TO", od której nie sposób się oderwać. Akcja rozwija się bardzo powoli, a mimo to nie nudzi wcale, ale taki już urok Stefana, potrafiącego utrzymać czytelnika w zaciekawieniu nawet, gdy nie dzieje się nic szczególnego czy przełomowego. Niezwykle barwne i autentyczne postaci stanowią największą moc tej powieści. Mocno na wyobraźnię działają opisy powoli upadającego świata pod wpływem śmiercionośnego wirusa - ktoś gdzieś kicha, ktoś gdzieś siąka i pluje flegmą, a chwilę później całe miasta świecą pustką. Zastrzeżenia mam jedynie do samego zakończenia historii. W moim odczuciu rozwiązanie przychodzi zbyt nagle i nie czuć ciężaru opisywanych wydarzeń, nie przynosi ono oczekiwanej satysfakcji. Tą część może już wsadzę w spoiler...
Tak samo mieszane odczucia powoduje brak wyjaśnienia dla metafizycznej części całego przedstawienia. Ma swój urok pozostawienie czytelnika z własnymi domysłami o co właściwie chodzi w konflikcie Dobra ze Złem, i czy faktycznie sam Bóg z Szatanem urządzają sobie partyjkę ludzkimi pionkami, jednak nie potrafię odpędzić się od lekkiego uczucia rozczarowania w tejże kwestii. Natomiast sam Epilog daje radę.
Mimo nie najlepszego zakończenia "Bastion" jest godną polecenia opowieścią :)
Teraz jestem głodny kolejnej książki, coś mnie wzięło ostatnimi czasy na czytanie :roll:
POK weź no Ty mi powiedz co Ci się podobało w tej książce o Michangelo? oO
Przeczytałem połowę pierwszej części, jest taka nuda, że wolę patrzeć jak w kącie pająk wije sobie gniazdko. Nie wiem, nie rozumiem przekazu tej książki? :P
Z grubsza znam życiorys Michałka i wiem że dalej może być grubo, ale napisz mi coś co by mnie zachęciło. :D
Rozumiem, że w książce jest sporo o jego pedalstwie?
Są dwie wersje R i A, z A się nie spotkałem, myślałem że w ogóle nie doszła do skutku, bo w R-ce tłumacz w posłowie dopiero planuje przetłumaczyć na modłę angielską.
Myślałem w ten sam sposób :-?
Uważam, że ocena 7-/10 jest co najmniej krzywdząca, bo eksperyment językowe autora i tłumacza, który stanął na wysokości zadania, to coś niebywałego. Dodajmy do tego ciekawą treść i mamy jedną z najlepszych książek XX wieku.
Oceniam książkę jako całość. Nie obchodzi mnie jakich środków użył autor, czy tłumacz, ale jak to wyszło w praniu. Wiadomo nowatorstwo się chwali i powiew świeżości jest zawsze miłą odmianą, ale inne rzeczy stoją na pierwszym miejscu.
Mechanicznej pomarańczy często brakuje spójności. Niby Alex był całkiem inteligenty, a czasem zachowywał się jak zupełny idiota, nie zważając na konsekwencje. Poza tym:
będąc w więzieniu przez 2 lata w ogóle nie zmienił swojego słownictwa; zakończenie to już w ogóle słabiutko mu wyszło - z psychopaty żądnego krwi, który zabił 2 osoby (a 3 doprowadził do śmierci) nagle zrobił się normalny człowiek, jak gdyby nigdy nic i z tego ma wynikać morał?
Mnie poraził właśnie ten zatrważający brak spójności, bo treść faktycznie jest ciekawa i szkoda, że zabrakło szlifu.
No ale każdy ma swój gust i zwraca uwagę na inne rzeczy.
Ja dużo książek nie czytam, ale ostatnio mnie naszła ochota na "coś".
Tym czymś okazał się "Zaginiony Symbol" Dana Browna.
Ogólnie tematyka poruszana mi się strasznie podoba--masoni, czy wpływ myśli na materię, noetyka itp. Jeszcze jej nie skończyłem ale.. w porównaniu do kodu Leonarda książka jest mało "dynamiczna"--mało się dzieje, z czasem jest lepiej ale zagadki które rozwiązuje Langdon mają takie "naciągane" wyjaśnienia. Coś w stylu: symbol "A" ma jakieś tam znaczenie, ale za 2 rozdziały kiedy jest potrzebne to "A" dostaje jeszcze ze 2 inne wyjaśnienia + w magiczny sposób łączy się ze wspomnieniami Langdona, bądź innej postaci. W dodatku to co przeczytałem w 108, a właściwie 109 rozdziale mnie skosiło z nóg...no przesadził Dan-- fantazja go poniosła i zrobił S-F...a jego książki uchodziły w moim mniemaniu za "realistyczne".
Ehhh szkoda że tak słabo.
W razie jak by ktoś się nie bał spoilerów:
Dan zabił głównego bohatera, a potem jeszcze opisał jego podróże jako ducha...znając życie to jeszcze go wskrzesi....W dodatku Langdon jest martwy wg książki tak ze 20-30 min. Mógłbym to przeboleć jak by to było z max 5. No i "przypadkiem" jedna postać przypomina sobie jak robiła badania czy istnieje życie po śmierci i wyszło (oczywiście) jej że dusza ludzka istnieje
Wiadomość scalona: [time]Marzec 04, 2011, 22:27:35 pm[/time]
No tak jak pisałem...autor teraz odkręca....oj pojechał po bandzie...
Langdon był podobno w roztworze w którym mógł oddychać..nic to że przez 2 rozdziały jest traktowany jako "martwy", bo tak naprawdę to on jest...w stanie medytacji..no kur*a :lol:
Wiadomość scalona: [time]Marzec 04, 2011, 22:37:07 pm[/time]
Dobra ten wybryk mu wybaczam..ale mógł zastosować ten motyw "wcześniej" u innej postaci, ale nie u głównego bohatera.
TLV--total liquid ventilation--jak się okazuje to nie s-f a rzeczywistość, mógł jednak pokazać to u innej postaci np u głównego złego, który zapewne też medytował
Miłość, wojna, rewolucja: szkice na czas kryzysu (Edwin Bendyk)
(http://empikmedia.pl/c/milosc-wojna-rewolucja-szkice-na-czas-kryzysu-bprod58906680.jpg)
"Miłość, wojna, rewolucja to szkic krytyki współczesnego kapitalizmu"*.
Tak we wstępie określa swoje dzieło sam autor. Słowa "krytyka" nie należy jednak utożsamiać z naganą. Jest to bardziej analiza, próba zobrazowania przemian jakie kapitalizm przechodził w ostatnich dwóch wiekach i co doprowadziło do jego obecnego stanu. Jest to także próba refleksji nad tym, jak może wyglądać w niedalekiej przyszłości.
Edwin Bendyk jest kojarzony szczególnie z tygodnikiem "Polityka" gdzie zajmuje się wpływem nauki na cywilizację. Nie można jednak zapominać, że jest również dyrektorem Ośrodka nad Przyszłością w Collegium Civitas, oraz wykładowcą w Centrum Nauk Społecznych PAN. Parę lat temu wydał dwie książki: "Zatrutą studnię" i "Antimtrix" (prowadzi także blog o tym samym tytule). Pierwszą z nich przeczytałem jakiś rok temu i zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, choć niestety straciła trochę na swojej aktualności (wydana w 2002 roku). Z najnowszą książką Bendyka sprawa ma się zupełnie inaczej.
Autor analizuje najpowszechniejszy obecnie system ekonomiczny nie tylko z perspektywy czasowej, czyli jako suchy twór, któremu ludzie muszą się podporządkować, a występujące przemiany wynikają jedynie z góry ustalonego porządku jaki nakłada dziejowość. Pisarz spogląda na problem ze znacznie szerszej perspektyw. Stojąc zwykle z boku, przyglądając się jak znani myśliciele, pisarze, filozofowie, czy ekonomiści interpretowali kapitalizm, lub pojęcia w nim zawarte, czyli: wojnę, pokój, prawa człowieka, a także miłość i naturę ludzką. Ilość odwołań i nawiązań po prostu poraża! Dodatkowo niemal każdy podrozdział opatrzony jest jednym, bądź dwoma cytatami co mi osobiście bardzo się spodobało.
"Miłość, wojna, rewolucja" nie porusza tylko problemów współczesnej ekonomii, czy jej historii. Kapitalizm jest w końcu tylko tłem dla naszych działań, środowiskiem w którym żyjemy. Podobnie jest i tutaj. Autor w swoim dziele zastanawia się nad wszystkimi najważniejszymi problemami współczesności nie zapominając o kwestiach etycznych. Ludzie - podobnie jak inne zwierzęta - wyewoluowali do obecnego stanu. Kwestia ich natury stanowi więc sprawę kluczową. Ludzie to nie maszyny, pewne rzeczy znoszą lepiej inne gorzej, a do jeszcze innych zostali stworzeni w toku ewolucji. Stąd i miłość i wojna. Ludzie muszą kochać i muszą walczyć. Te dwa aspekty niepodzielnie kroczyły za nami przez wszystkie lata naszej egzystencji. Więc nie dziwmy się, że spotkanie Erosa z Polemosem musi prowadzić do rewolucji. Jak w takim razie ta rewolucja ma wyglądać? To już zależy tylko od nas, i od tego, po której stronie staniemy.
Język, którego użył Bendyk nie należy do najprostszych, choć nie można też powiedzieć aby sprawiał wyjątkowe trudności. Pisarz plasuje się gdzieś pomiędzy literaturą naukową, a popularną. Najważniejsze aby się nie śpieszyć, a w razie konieczności nawet powtórzyć czytany przed chwilą nie do końca zrozumiały fragment. Koncentracja i skupienie są również ważne chociażby ze względu na wspomnianą wcześniej liczbę nawiązań i ilość poruszanych kwestii. Gwarantuję jednak, iż włożony wysiłek zwróci się z nawiązką, ponieważ nie znajdziemy tutaj lania wody, tylko rzetelne, konkretne podejście do poruszanych tematów.
Nie ukrywam, że swoim najnowszym dziełem autor "Antymatrixa" zrobił na mnie duże i w dodatku bardzo pozytywne wrażenie. Tok argumentacji zasługuje na wielkie uznanie, a wielowątkowa analiza problemu na jeszcze większe. Wieloletnie doświadczenie dziennikarskie zrobiło swoje, a w połączeniu z nutką filozoficznego geniuszu dało piorunujący efekt. Trudno o lepszą analizę współczesnych problemów cywilizacyjnych. Naprawdę, bardzo polecam!
* Edwin Bendyk, "Miłość, wojna, rewolucja: szkice na czas kryzysu", wyd. W.A.B., 2009, s. 20.
9+/10
Wreszcie znalazłem czas by coś skrobnąć ;)
Przez dziurkę od klucza: 30 lat obserwacji szympansów nad potokiem Gombe (Jane Goodall)
(http://4imgs.com/306/x/pr8896_BIG.jpg)
Jane Goodall opisuje w swej książce życie plemienia szympansów z afrykańskiego Gombe na przestrzeni 30 lat obserwacji. Autorka stara się przede wszystkim pokazać "ludzką" stronę tamtejszych mieszkańców. Rezygnuje z bezosobowych opisów typu Szympans A iska Szympansa B, nazywając każdego osobnika po imieniu, nadając mu własny charakter. Pragnie pokazać, że te najbliższe człowiekowi swą strukturą genetyczną zwierzęta, mają bardzo szeroki zakres emocji, zdolności i pragnień. Autorka swe badania przyrównuje do zmatowiałej szyby, zwiniętej gazety, czy tytułowej dziurki od klucza. Nie zdołamy poznać prawdziwych uczuć szympansów, ale na pewno możemy - przynajmniej w małym stopniu - zrozumieć ich punkt widzenia i motywy jakimi się kierują. To z kolei pomoże nam je docenić, a dostrzegając podobieństwa i wyzwolone od materialnych pobudek podejście do życia, może sami zdołamy zmienić się na lepsze. Zresztą co będę się tutaj rozwodzić. Najlepiej zrobię cytując samą autorkę:
"Istnieje wiele okien, przez które możemy spoglądać na świat w poszukiwaniu zrozumienia. Są okna otwarte przez naukę, o szybach przetartych przez umysły dociekliwych badaczy, pozwalające sięgnąć w rejony do niedawna niedostępne ludzkiemu poznaniu. Patrząc latami przez takie okno, choćby było tylko małą dziurką od klucza, miałam okazję nauczyć się wiele o szympansach i ich miejscu w naturze. A to z kolei pomogło mi lepiej zrozumieć niektóre aspekty ludzkiego zachowania, nasze własne miejsce w przyrodzie."[1]
"Przez dziurkę od klucza" opowiada życie tamtejszego plemienia szympansów we wszystkich wymiarach. Znajdziemy tu opisy: matczynej opieki, zabawy młodych szympansiątek, "małżeńskich" wypraw, wspólne poszukiwanie pożywienia, okrutne objawy kanibalizmu, wojenne wyprawy mające na celu rozszerzanie terytorium, zaloty i seks, walki o władzę, wzajemne wspieranie się w trudnych chwilach, chwile radości i żalu... Spektrum opowiadanych zagadnień jest niezwykle szerokie. Całe życie od narodzin, aż do śmierci. W dodatku opowiadane treści potrafią naprawdę wzbudzić nasze emocje. Czasem na naszej twarzy pojawi się uśmiech, czasem niesmak, a jeszcze kiedy indziej żal, czy wręcz rozpacz (szczególnie przygnębiające są ostatnie rozdziały w których autorka opowiada o szympansach trzymanych w niewoli). Należy jeszcze dodać, że oprócz tekstu towarzyszą nam w kilku miejscach zestawy czarno-białych ilustracji, świetnie ukazujące nastroje i rzeczywisty wygląd naszych szympansich bohaterów.
By przybliżyć trochę styl i tok narracji, zacytuję teraz dwa niepowiązane fragmenty:
"Gdy urodziło się następne dziecko Fifi, Freud otrząsnął się już ze stresu, wywołanego odstawieniem od piersi i popularnością seksualną matki. Był oczarowany swoim maleńkim braciszkiem Frodo i gdy tylko Fifi zaczęła na to pozwalać, Freud zabierał go z jej ramion, by iskać malucha i bawić się z nim."[2]
"Wydawało mi się, że Melissa utraciła po śmierci dziecka wolę życia. Już przedtem była chuda, lecz teraz zaczęła wyglądać jak szkielet; prawie nic nie jadła. Często nie opuszczała gniazda aż do dziesiątej rano, czasami szła spać już o czwartej po południu, a w środku dnia robiła sobie jeszcze jedno gniazdo gdzie leżała godzinami, wpatrując się w liście nad sobą."[3]
Nie mogę powiedzieć aby "Przez dziurkę od klucza" zachwycało mnie na każdej stronie głębią, barwnym stylem, czy bogactwem treści. Jest to po prostu opis życia, raz bardziej interesujący, a raz mniej. Nie zawsze potrafi wciągnąć, ale też i życie nie składa się tylko z ciekawych historii. W tym starciu raczej wygrywa zwykła codzienność, a dla pełnego opisu doświadczeń nie można jej pominąć.
Książka Jane Goodall jest bardzo interesującą pozycją, pozwalającą niemal z bliska przyjrzeć się życiu tych blisko spokrewnionych z nami ssaków. Jest to co prawda marny substytut prawdziwego przebywania na łonie natury - suche, pozbawione bliskości, zapachów, klimatu, poznawanie obcego środowiska - a jednak potrafi wywołać emocje i pomaga zrozumieć: Kim tak naprawdę są szympansy? Pozwala uświadomić nam, że kartezjańskie postrzeganie zwierząt, jako bezrozumnych, pozbawionych duszy istot jest jak najbardziej błędne. Bo choć ciężko uznać tę lekturę za dzieło literackie, to na pewno niesie ona w sobie sporą wartość znaczeniową. Nawet jeśli jest to tylko obserwacja przez zmatowiałą szybę.
---
[1] Jane Goodall, "Przez dziurkę od klucza: 30 lat obserwacji szympansów nad potokiem Gombe", tłum. Jerzy Prószyński, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1995, s. 20.
[2] Tamże, s. 128.
[3] Tamże, s. 190.
7+/10
Ender na wygnaniu (Orson Scott Card)
(http://www.salonkulturalny.pl/wordpress/wp-content/uploads/2010/08/ender_na_wygnaniu1.jpg)
Nowa część cyklu przygód o Enderze i innych utalentowanych dzieciach, z założenia ma opowiadać o zdarzeniach mających miejsce pomiędzy Grą Endera a Mówcą umarłych. W praktyce wygląda to jednak trochę inaczej. Jak sam autor przyznaje w posłowiu, większa część utworu (ponad 300 z 400 stron) rozgrywa się pomiędzy 14 a 15 rozdziałem Gry Endera, więc oczekiwania fanów nie do końca zostały spełnione. Ten kto ma zamiar się dowiedzieć, jak Ender radził sobie jako mówca umarłych może się mocno rozczarować. Tak naprawdę przydałby się jeszcze jeden tom, aby należycie zapełnić lukę w wydarzeniach. No, ale koniec ustalania ram czasowych. Przejdźmy teraz to specyfiki samej powieści.
Ender z roli genialnego dziecka, przechodzi w postać genialnego nastolatka, nie tracąc nic ze swoich umiejętności w przewidywaniu ludzkich działań. Po dokonanym zwycięstwie powinien w nagrodę wrócić na Ziemię. Niestety losy się trochę komplikują. Na rodzimej planecie toczy się wojna, a sytuacja jest na tyle niestabilna, że powrót staje się niemożliwy. Ender - największy bohater ludzkości - stałby się zbyt wielką siłą, aby móc spokojnie prowadzić dalsze życie. Nie byłby traktowany jako człowiek, a jako narzędzie; wróg, lub sojusznik - dla nikogo nie pozostałby neutralny. Dlatego po pewnych lekkich komplikacjach, zostaje wyznaczony na gubernatora pierwszej ludzkiej kolonii na planecie wcześniej zajmowanej przez tzw. Robale. Jest to świetny pretekst, by dowiedzieć się co nieco o ich kulturze i zwyczajach, a tym samym spróbować zrozumieć przeciwnika, którego wcześniej unicestwił. Bo tak się składa, że Ender od czasu ksenocydu cierpi na pewną obsesję na tym punkcie. Za wszelką cenę stara się poznać motywy jakimi kierował się wróg. Analizując jeszcze raz całą batalię coś mu nie pasuje, czuje, że działania Robali niosły w sobie jakiś większy sens, jak gdyby same dały się zabić. Wszystkie swoje spekulacje będzie mógł jednak rozstrzygnąć dopiero na miejscu. Problem w tym, że musi tam najpierw dolecieć, a lot trwa dwa lata (podróżując prędkością światła, bo normalnie minie czterdzieści). Niestety sprawy nie zamierza ułatwiać mu admirał statku, który choć jest niższy stopniem od genialnego nastolatka, sam ma własne plany związane z nową kolonią...
Podróż Endera przez granice Wszechświata stanowi około połowę objętości powieści, więc konflikt dwóch dowódców - tego małego i tego dużego - można uznać jako najistotniejszą część powieści. Duże znaczenie mają także listy rozpoczynające każdy z 23 rozdziałów. Za ich pomocą Card starał się przybliżyć wydarzenia mające miejsce w innych częściach galaktyki, oraz urozmaicić warstwę fabularną o większą liczbę osobowości, niż skupiać się tylko na ekipie zamkniętej w hermetycznym statku. Spotkamy tu również sporo znanych "twarzy", by wymienić chociażby Valentine i pułkownika Graffa. Przyznam jednak że zawiodłem się na roli jaką odegrała siostra głównego bohatera. Niby towarzyszy nam przez niemal cały utwór, ale sprawia wrażenie nijakiej, mało istotnej i lekko głupiutkiej, mimo iż jest teoretycznie tak samo inteligenta jak jej młodszy brat, a różni ją jedynie osobowość. Wiem, że poprzez nieczułego, zimnego, nieufającego nikomu Endera autor chciał pokazać uraz jaki odcisnął się na jego psychice po zmarnowanym dzieciństwie (a właściwie o jego braku), oraz odpowiedzialności jaka na nim spoczywa. Coś jednak nie do końca zagrało.
Charakterystyczną cechą całej serii jest dziedziczność genów i ich ogromna rola w zachowaniach jednostki. W tej części jest to szczególnie widoczne. Autor bez przerwy przypomina nam o sile genów przeróżnych postaci. Celowo nie używam takich nazw jak genetyka, czy teoria ewolucji, gdyż mają one niewiele wspólnego z wizją Carda. W świecie Endera każdy jest kształtowany przez swe geny w bardzo deterministyczny sposób; np. jeśli rodzice byli bardzo inteligentni, to wszystkie ich dzieci też będą. Nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością, ale jeśli uznać specyfikę wykreowanego świata, to przestaje być problemem. W każdym razie bardziej wyczulone osoby mogą poczuć duży niesmak, więc dlatego ostrzegam.
Co się z kolei tyczy problematyki utworu, to nadrzędną kwestią jest odpowiedzialność - na ile jesteśmy odpowiedzialni za siebie i innych; czy wolno nam ingerować w czyjeś życie? Znajdziemy tutaj również wiele pomniejszych przemyśleń autora, dotyczących rozmaitych problemów egzystencjalnych. Wpływ hormonów na nasze logiczne myślenie również zostanie rozpatrzony (w końcu Ender jest teraz nastolatkiem). Wszystko jest podane w prostym i przejrzystym stylu. Bez przesadnych opisów czy mało mówiących terminów. Nie znajdziemy tu głębokich rozmyślań, ale nie jest to też lektura gdzie liczy się tylko akcja, a warstwa znaczeniowa nie istnieje. Fabuła niesie w sobie pewien łatwo przyswajalny przekaz.
Na zakończenie mogę powiedzieć, że Ender na wygnaniu to książka dobra, a nawet trochę więcej niż dobra. Nie jest to co prawda poziom Gry Endera czy Mówcy umarłych ale jest nieźle. Dla fanów cyklu jest to pozycja obowiązkowa. A dla reszty? Na pewno warta przeczytania. Fabuła stoi na przyzwoitym poziomie i potrafi wciągnąć, a przystępny styl sprawia, że czyta się ją w zastraszająco szybkim tempie.
7+/10
Ogrody Księżyca (Steven Erikson)
(http://merlin.pl/Cykl-Malazanska-ksiega-poleglych-Tom-1-Ogrody-Ksiezyca_Steven-Erikson,images_big,22,83-87968-36-6.jpg)
Steven Erikson (właściwie Steve Rune Lundin; ur. 1959 r.) z wykształcenia archeolog i antropolog, zadebiutował w 1999 roku swoją pierwszą powieścią fantasy. Można jednak powiedzieć, że od razu rzucił się na głębokie wody, gdyż zaplanował epopeję składającą się z dziesięciu tomów! Pierwszym z nich są właśnie Ogrody księżyca.
Akcja utworu rozgrywa się w świecie opanowanym niemal całkowicie przez potężne Imperium Malazańskie. Imperium, jak to imperia zwykle mają w zwyczaju, stale rozszerza swoje granice poprzez podbijanie słabszych państw. Tak silna ekspansja prowadzi do wyniszczenia całego kontynentu. Grabieże i mordy stoją na porządku dziennym, ludziom żyje się coraz gorzej, a szlachta jest powszechnie nielubiana. Co gorsza, rządy objęła nowa, okrutna cesarzowa. Jej cel jest jeden - chce objąć panowaniem cały świat. Każda forma sprzeciwu będzie karana śmiercią.
Lecz Imperium Malazańskie nie ma wcale łatwego zadania. Swoją postawą zrodziło sobie wielu wrogów, i to nie tylko wśród śmiertelników. Bogowie i starsze rasy biorą czynny udział w bieżących wydarzeniach, grając w tylko sobie znaną grę. Życie ludzkie nie ma tu żadnego znaczenia, służy jedynie do osiągnięcia celów. Niech każdy ma się jednak na baczności! Bowiem w tym świecie nawet bóg może umrzeć.
Akcja prowadzona jest wielotorowo, z uwzględnieniem perspektywy wielu bohaterów. Mamy tu więc elitarną jednostkę dywersyjną zwaną Podpalaczami Mostów, w której skład wchodzi kilku kluczowych bohaterów. Jednym z nich jest Żal - opętana nastoletnia dziewczyna o morderczych skłonnościach. I chociaż nie wszystkie postaci są tak barwne, to na nudę narzekać nie można. Motyw zahartowanej w bojach i niezwykle znanej kampanii, świetnie komponuje się z resztą utworu. Zresztą opowieść przyjdzie nam obserwować z perspektywy kilku magów, wojaków, złodzieja, skrytobójcy i wielu innych ciekawych osobowości. Co prawda niektóre będą stanowić tylko mały epizod, ale i tak pozytywnie wpływają na odbiór całości. Jeśli miałbym wyróżnić jednego, kluczowego bohatera, to byłby nim bez wątpienia niejaki Ganoes Paran, młody żołnierz o szlacheckim rodowodzie, który szybko pnie się w imperialnej hierarchii.
Ogrody Księżyca najbardziej urzekły mnie właśnie swoją wielką różnorodnością i rozmachem. Stale zmieniające się okoliczności utrzymują akcję w ciągłym ruchu, nie pozwalając ani na chwilę oddechu. Do tego bezustannego dynamizmu doliczmy jeszcze niesamowicie specyficzny i brutalny świat, pochłaniający nas swoją historią, skomplikowaniem oraz barwnością. Losy bohaterów śledzimy z niezwykłym napięciem, żywo dopingując najbardziej lubianym postaciom.
Przyznam, że spoglądając na ilość tomów w całej serii, spodziewałem się raczej długich opisów i bardzo mozolnego posuwania akcji do przodu. Dostałem natomiast zupełnie co innego! Każda strona tętni życiem! Oderwanie wzroku od błyskawicznie przelatujących stronic sprawia nie lada wyzwanie. Aż dziw bierze, że autor zdołał tak umiejętnie rozciągnąć wydarzenia, a zarazem kompletnie uniknął sztucznego przedłużania. Nie wiem niestety jak wygląda sprawa z kolejnym tomami. Czy czasem nie jest tak jak np. w Uczcie dla Wron Martina, gdzie autor odszedł prawie całkowicie od głównego toku wydarzeń, wprowadzając nowe, niepotrzebne wątki. Sugerując się jednak opiniami, możemy z czystym sumieniem przyjąć, że Erikson znacznie lepiej rozplanował swoją sagę.
Sięgając po Ogrody myślałem, że dostanę dobrą powieść fantasy, z ciekawym światem, a dostałem: znakomitą powieść fantasy, z arcyciekawym światem. Spodziewałem się, że pierwszy tom będzie jedynie wprowadzeniem, a okazało się, że mógłby spokojnie być kompletnie odrębną opowieścią. No dobra, może trochę przesadzam, bo mnóstwo wątków jest ledwo rozpoczętych, a i wiele innych spraw pozostaje niedokończonych, tak jako całość, powieść sprawia wrażenie kompletnej, z wyraźnie zaznaczonym zakończeniem.
Jedyne do czego mógłbym się chyba przeczepić to niekiedy nie do końca dobrze zarysowane osobowości - np. najpotężniejszy Władca Ciemności, mówi często jak zwykły człowiek. Jest w tym pewien swoisty smaczek, ale chyba należy to uznać jako wadę. Wiem natomiast, iż wielu narzeka na nadmierną złożoność świata: system hierarchii, mnogość ras i bóstw, trudne do przyswojenia zasady magii grot, no i cała plejada przewijających się postaci. Wydawałoby się, że łatwo się pogubić. Myślę, jednak, że te narzekania są trochę narzekaniami na wyrost. Jeśli w miarę regularnie będziemy zaglądać do zamieszczonego spisu najważniejszych osób (każdemu towarzyszy krótki opis), to bardzo szybko zapamiętamy kto jest kim, oraz jaką rolę odgrywa w bieżących wydarzeniach.
Należy jeszcze dodać, że nie jest to wcale "głupie" fantasy nastawione tylko na akcję. Znajdziemy tutaj liczne, sprytnie ukryte pod warstwą fabularną, przemyślenia natury moralnej i właściwie można je ominąć, zupełnie nie zdając sobie sprawy z ich istnienia. Cieszy jednak, że autor chciał zawrzeć w swoim dziele pewien przekaz.
Naprawdę, zostałem bardzo mile zaskoczony. Ogrody Księżyca są powieścią fantasy najwyższych lotów. Ciekawi bohaterowie, wciągająca akcja, liczne intrygi, wyraźnie zakreślony wątek fabularny i niezwykle interesujący świat, wszystko to można tutaj znaleźć. Więcej do szczęścia nie potrzeba.
Bardzo polecam!
9/10
Igrzyska śmierci (Suzanne Collins)
(http://4.bp.blogspot.com/_RP2LJZ44hIw/TREYtoBOKBI/AAAAAAAAFDY/HdOOr19rCoY/s1600/igrzyska-smierci-bprod9140047.jpg)
Akcja utworu rozgrywa się w dalekiej przyszłości (lub alternatywnej rzeczywistości - nie zostało, to jasno zaznaczone). Na terenie Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem. Po serii klęsk żywiołowych, bratobójczych walk o władzę i żywność, powstał nowy, wspaniały świat. Na Panem składa się Kapitol i otaczające go 12 dystryktów. Kiedyś było ich 13, ale 74 lata temu doszło do wielkiego powstania. 13 dystryktów wyraziło sprzeciw dyktującemu warunki i pławiącemu się w luksusach Kapitolowi. Niestety, powstanie zakończyło się klęską, a represje jeszcze bardziej się nasiliły. Aby nie dopuścić w przyszłości do podobnych sytuacji, Kapitol zniszczył doszczętnie 13 dystrykt, a dla ciągłego przypominania tamtych mrocznych dni, wprowadził brutalne show znane jako Głodowe Igrzyska.
Co roku, każdy obywatel w wieku 12-18 lat jest prawnie zobowiązany, do wzięcia udziału w losowaniu, zgodnie z którym zostanie wyłoniony "zwycięzca" - jeden chłopak i jedna dziewczyna na każdy dystrykt; łącznie 24 uczestników. Nie każdy ma jednak równe szanse. Wielu nastolatków z biednych dystryktów jest zmuszonych pobierać astragale (roczny przydział zboża i oleju) za innych członków rodziny. Jednak za każdy dodatkowy przydział żywności, płaci się kolejnym wpisem na listę, a w dodatku wpisy się kumulują z każdym rokiem, więc osoby z liczną rodziną do wykarmienia, mają zdecydowanie większe szanse na wzięcie udziału w tym krwawym sporcie. Każdy "zwycięzca" udaje się w podróż do Kapitolu, gdzie po pewnych przygotowaniach i zaprezentowaniu własnej osoby, staje do Głodowych Igrzysk. Jest to bezwzględny turniej, z którego tylko jedna osoba może wyjść zwycięstwo. Resztę czeka śmierć...
Główną bohaterką (a zarazem narratorką) tych dramatycznych wydarzeń jest mieszkająca w 12 dystrykcie (jednym z najbiedniejszych), szesnastoletnia Katniss Everdeen. Po śmierci ojca w kopalni, zostaje głową domu, opiekując się młodszą siostrą Prim i wciąż pogrążoną w depresji matką. Przydział astragalu nie wystarcza do przeżycia, więc młoda Katniss musi szukać pożywienia na własną rękę. Szczęśliwie, bardzo dobrze radzi sobie z łukiem, a tutejsze władze przymykają oko na pewną niesubordynację i pozwalają jej buszować po okolicznych lasach w poszukiwaniu żywności. Chwile spędzone na polowaniach dzieli zwykle z wiernym przyjacielem - przystojnym młodzieńcem o imieniu Gale. Czasy są ciężkie, ale życie na łonie natury bywa szczęśliwe. Niestety zbliżają się dożynki - kolejne losowania, kolejne płacze, kolejny stres i kolejne pytania. Co jeśli wybiorą właśnie mnie? Jak utrzyma się rodzina bez mojej pomocy? A co jeśli wylosują Prim? A co jeśli padnie na Gale'a? Zwycięzcę czeka chwała i dobrobyt. Jednak w całej historii 12 dystryktu, tylko dwóm osobom udało się przeżyć igrzyska, więc szanse na powtórzenie tego wyczynu są nikłe. Nie chcę zdradzać fabuły, powiem więc tylko, że tegoroczne dożynki będą wyjątkowe dla głównej bohaterki, a sprawy bardzo się skomplikują...
O stworzonym przez Collins świecie i rysach fabularnych powieści mógłbym jeszcze długo rozprawiać, a i tak powiedziałbym zaledwie cząstkę tego co warto wiedzieć. I nie chodzi tu o to, że autorka nadmiernie się rozpisuje, a raczej o jej umiejętność jasnego, wyrazistego przedstawiania szczegółów, raz w sposób dosłowny (przemyślenia bohaterki), a czasem pośrednio, za sprawą rozmaitych sytuacji.
Czego właściwie możemy spodziewać się po lekturze? Jakie wątki zostaną podjęte? Mamy tu zatem krytykę nierówności społecznej (bogaty Kapitol, a żyjące w nędzy dystrykty), wątek miłosny (nie zamierzam zdradzać szczegółów), wielką przygodę, walkę o przetrwanie i wiele innych pomniejszych wątków, kręcących się wokół kulminacyjnego punktu programu, czyli mega-show skierowanego do rządnego rozrywki tłumu. A wszystko to okraszone całym zatrzęsieniem zwrotów akcji. Przyznam, że sam pomysł jest niezwykle ciekawy, szkoda tylko, iż wykonanie nie jest już takie wspaniałe. Jak na mój gust za dużo w tym naiwności i pewnej ukrytej idylli, które wyłaniają się spod grubej warstwy pozornej brutalności i okrucieństwa klas rządzących. Po lekturze czuję się nie do końca przekonany. Jakby czegoś tu brakowało. Niby spotkamy się z opisami głodu, oraz rozterkami emocjonalnymi, ale nie potrafiły one wywołać u mnie większych zmian nastroju - jak to się czasem dzieje gdy czytam inne książki, traktujące o podobnych wydarzeniach. Z drugiej strony muszę przyznać, że osobowość szesnastoletniej Katiniss została całkiem nieźle odwzorowana. Śledząc jej losy, mamy wrażenie, jakbyśmy faktycznie obserwowali poczynania bystrej, choć strasznie niezdecydowanej nastolatki. Nie powiem jednak, abym się z nią jakoś specjalnie zżył. Jej losy są ciekawe - to na pewno - brak w nich natomiast czegoś wyjątkowego, co sprawiłoby, że naprawdę polubimy naszą protagonistkę.
Sięgając po "Igrzyska śmierci" warto mieć na uwadze, że jest to książka dedykowana młodzieży. Opisy są proste i przejrzyste, a świat jest pomyślany w taki sposób, aby nie wydał się nadmiernie skomplikowany. Jest to też pozycja, która na pewno bardziej przypadnie do gustu płci żeńskiej niż męskiej (rozterki głównej bohaterki). Poza tym jest to świetna książka dla nastolatków, bo nie zanudzą ich przydługawe opisy, trudny język, czy zbytnie zagłębianie się w temat. Trochę starszym czytelnikom takie nadmierne upraszczanie może nie do końca przypaść do gustu, jednak myślę, że i oni nie będą szczególnie często kręcić nosem. Opowiedziana historia wciąga, a pobudzona ciekawość niechętnie godzi się na ustępstwa.
Komu więc mogę polecić niniejszą lekturę? Wszystkim! Tyle, że dla młodzieży jest to książka idealna, a dla reszty tylko (bardzo) dobra.
7+/10
Z ogromnych, przeogromnych nudów wziąłem się za Grę o Tron Martina. Fantasy nigdy nie lubiłem, na Sapka szczałem ciepłym moczem, a mimo czytania na fali hajpu Władcy Pierścieni przednio się wynudziłem. Prawdę powiedziawszy to również cyknąłem tylko i wyłącznie dlatego, że po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków serialu Gra o.. byłem zachwycony a czekać tydzień na kolejny nie byłem w stanie.
I cholera, po skończeniu jestem ZACHWYCONY, zgwałcony, przemielony i chcę więcej. Nie przypominam sobie tak wciągającej książki do czasów chyba Mistrza i Małgorzaty. Serial to dla mnie mistrzostwo świata(jak większość produkcji HBO), ale książka bije go na łeb.
Nie wiem czy ogląda ktoś tu ten serial, ale w kazdym bądź razie
dziwi mnie zmarginalizowanie wilkorów, które w książce są baaaardzo ważnymi 'postaciami' a w serialu nie znaczą własciwie nic. Do tego dzieci w książce - są kilka lat młodsze niż w filmie :o Trochę chyba autor z tym wiekiem przesadził bo nieraz zakrawa to na jakis pony porn, ale można mu to chyba wybaczyć. Ogólnie bohaterowie wydają się brzydsi z opisów niż to jest ukazane na dużym ekranie, ale kto by chciał oglądać paszczurze mordy... Co jeszcze zwróciło moją uwage - sceny bitew, świetnie oddane na kartce papieru a w serialu dali dupki troszeńkę, rozumiem ograniczenia z budżetem ale jedną bitewkę na sezon mogliby odtworzyć...
Nie chcę więcej pisac i spojlerować, więc napiszę tylko - KUPUJCIE ta ksiązkę i pieprzcie serial.
Tak na szybko 3 godne polecenia książki:
Antropolog na Marsie (Oliver Sacks)
(http://empikmedia.pl/c/antropolog-na-marsie-b326857.jpg)
O ile Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem stawiał na ilość, tak tym razem Sacks postawił na jakość, dając nam tylko 7 opowiadań, zamiast wcześniejszych 24. Osobiście zmianę podejścia zaliczam jak najbardziej na plus, bo choć Mężczyzna... urzekał nas różnorodnością poruszanych przypadków, to nie zostały one należycie omówione. Tutaj ten problem nie występuje. Każdy przypadek stanowi całkiem wnikliwą analizę problemu, przyczyn i skutków danej choroby. Również więcej miejsca poświęcono poszczególnym osobowościom, próbując rozwikłać wyjątkowy stan ich natury. Relacja w jakiej pozostają do siebie lekarz i pacjent także nie zostały zaniedbane, dlatego znajdziemy tutaj nawet opisy wspólnych wypraw czy wycieczek. Oczywiście opis każdego przypadku mógłby tak naprawdę być znacznie rozszerzony i spokojnie dałoby się za jego pomocą napisać oddzielną książkę. Można jednak powiedzieć, że Sacks tym razem idealnie wyważył proporcje, skupiając swoją uwagę zarówno na zrozumieniu problemu, jak i na przekazaniu sporej dawki istotnych informacji. Książka stała się zatem bardziej naukowa od poprzedniczki, lecz nadal jest bardzo przystępne czytadło.
Mi wprowadzone zmiany jak najbardziej przypadły do gustu, dlatego Antropologa... oceniam wyżej od Mężczyzny.... Obydwie książki są znakomite, jednak to Antropolog... urzekł mnie bardziej, dzięki świetnie przemyślanej narracji połączonej ze sporą porcją ważnych informacji. Gorąco polecam!
9/10
Hyperion (Dan Simmons)
(http://2.bp.blogspot.com/_bktf-YZx4O0/TN0_LOkSrYI/AAAAAAAAABo/IvoLpm8h9Qc/s1600/hyperion-dorec.jpg)
Powieść jest pierwszą częścią serii i opowiada o wyprawie siódemki pielgrzymów z przypadku. W przeszłości losy każdego z nich połączyły się w jakiś sposób z tajemniczą planetą Hyperion i jej niepisanym władcą, okrutną, niepoznaną istotą znaną jaką Chyżwar. Jego szczególna potęga polega na zdolności do manipulacji czasem. I choć wszyscy się go lękają, to tak naprawdę nikt nie wie kim (lub czym) on rzeczywiście jest.
Fabuła tej części skupia się jednak nie tyle na samej wyprawie, co na wyjaśnieniu poprzednich losów bohaterów. Każdy z nich ma do opowiedzenia własną, unikalną i zaskakującą historię, która skłoniła ich do wyruszenia w samo serce Hyperiona, do zagadkowych Grobowców Czasu. Powody najwidoczniej są dobre, bowiem trzeba wiedzieć, że z całej siódemki pielgrzymów może zostać wysłuchany tylko jeden, a powiedzie się to tylko wtedy, gdy do celu dotrą w liczbie pierwszej. Czeka ich więc iście samobójcza misja.
Bardzo spodobał mi się wyjątkowo, mroczny i tajemniczy klimat powieści. Historia na pewno nie należy do banalnych, a sam Chyżwar - chodzący po ziemi bóg - jest jednym z najciekawszych antagonistów na jakich się natknąłem w książkach. Również opowieści pielgrzymów należy pochwalić za różnorodność. Choć nie ma co ukrywać, nie wszystkie trzymają równy poziom. Nie ma jednak szans by narzekać na nudę. I choć sam styl autora momentami mógłby być trochę lepszy, to należy zwrócić uwagę, iż Hyperion jest inteligentnie napisaną książką, ze sporą ilością nawiązań i poruszającą wiele istotnych, dających do myślenia zagadnień. Szczególne miejsce przypada tutaj religii jako takiej, wokół której obraca się cały główny wątek fabularny.
Lektura nie wciągnęła mnie na tyle, abym nie mógł się od niej oderwać, jednak bogactwo pomysłów oraz wyjątkowy klimat sprawiają, że całościowa ocena musi być wysoka. Polecam każdemu kto ma ochotę na inteligentnie napisaną science fiction.
8/10
50 teorii filozofii, które powinieneś znać (Ben Dupre)
(http://images01.olx.pl/ui/11/75/63/1301481001_182397263_1-Zdjecia--50-teorii-filozofii-ktore-powinienes-znac-Ben-Dupre.jpg)
Po tytule łatwo się domyślić jaką zawartość ma powyższa książka. Mamy tutaj zatem 50 wybranych przez autora teorii filozofii, z którymi warto byłoby się zapoznać. Każde zagadnienie zostało przypisane do określonej kategorii (religia, etyka, nauka, społeczeństwo itd.) i zawiera w sobie jedną z bardziej znanych tez filozoficznych wyłożoną na czterech czy pięciu stronach. Nie znajdziemy tu zatem wnikliwej analizy problemu, a jedynie pobieżne się z nim zapoznanie.
Na pochwałę natomiast zasługuje nawet nie tyle sam wybór zagadnień, co sposób ich wyłożenia. Autor nie przedstawia problemów w odseparowaniu od współczesnych spraw. Wszystkie przedstawiane teorie są nadal aktualne - w mniejszym bądź większym stopniu oczywiście. Nie znajdziemy tu zatem nudnego, suchego wykładu, a przemyślaną próbę przybliżenia nas do zgłębienia natury otaczającego świata. Bowiem celem filozofii - wbrew powszechnej opinii - jest nie myślenie dla samego myślenia, ale zrozumienie praw i zależności.
O stylu również należy powiedzieć kilka ciepłych słów. Autor umiejętnie przedstawia argumenty i kontrargumenty dając nam miarodajny, spójnie wyłożony obraz problemu. Co prawda czasem argumentacja jest w pewien sposób stronnicza, lecz dotyczy to głównie teorii beznadziejnych i już wcześniej obalonych na drodze logiki. Nie jest to też pozycja lekka i czasem trzeba przeczytać dany fragment jeszcze raz. Nie ma się jednak czego obawiać, w porównaniu do innych pism filozoficznych jest wręcz bardzo przystępna i łatwa w zrozumieniu.
Jak już jesteśmy przy stronie technicznej, to nie mogę niestety pominąć negatywnej oceny pracy redaktorskiej. W tekście znalazłem około 10 literówek, co nie przystoi takiemu wydawnictwu jak PWN.
Podsumowując. Książka jest godna polecenia i na pewno da do myślenia oraz zwiększy podstawową wiedzę dotyczącą najciekawszych i wciąż aktualnych zagadnień filozofii.
8-/10
W lipcu powinienem być już po obronie magisterki, więc postaram się powrócić na stałe do pisania recenzji :)
EDIT: zmieniłem minimalnie oceny.
Bramy Domu Umarłych (Erikson Steven)
(http://www.mag.com.pl/pliki/ksiazki/Bramy%20domu%20umarlych/BramyDomuUmarlych.jpg)
Jest to drugi tom Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych (pierwszy to Ogrody Księżyca). Tym razem jednak przyjdzie nam śledzić losy tylko części postaci znanych z poprzedniej części. Pod koniec pierwszego tomu doszło do rozdzielenia bohaterów na dwie grupy i my śledzimy losy tej, która wybrała się w podróż statkiem. Nie zabraknie jednak też wprowadzenia wielu nowych postaci, więc nie ma się co obawiać tego, że akcja straciła na różnorodności. Nie podobało mi się tylko, że jedna z moich ulubionych postaci pierwszoplanowych, odgrywa w drugim tomie rolę marginalną i obserwujemy jej poczynania tylko z perspektywy innych (mam nadzieję, że w kolejnych częściach się to zmieni).
Akcja powieści rozgrywa się na pustyni Raraku i w obrębie Siedmiu Miast. Jesteśmy zatem wprowadzeni w zupełnie nowy obszar działań Imperium. Tym razem role się odwracają i Malazańczycy muszą bronić się przed buntem wywołanym przez jasnowidzącą sha'ik. By nie było jednak za nudno, w tym samym czasie dochodzi do poszukiwań Ścieżki Dłoni przez tysiące jednopochwyconych i d'ivrsów, która ma zagwarantować im drogę do ascendencji (stania się bogiem). Rozwój wydarzeń obserwujemy wielotorowo - z różnych miejsc i perspektyw. Na nudę zatem nie można narzekać. Tym bardziej, że bohaterowie zmieniają się zwykle, co kilka stron i stale się coś dzieje. Na uwagę zasługują nie tylko postacie pierwszoplanowe, ale również drugoplanowe, jak np. Coltaine - dowódca wycofującej się malazańskiej armii.
Erikson nie jest takim mistrzem pióra jak Martin i nie ma się w tym względzie co oszukiwać. O narzekaniach jednak nie może być mowy. Styl jest bogaty, a fabuła potrafi wielokrotnie chwycić za serce, wywołując różne skrajne uczucia. Czasem będziemy się uśmiechać na różne zabawne potyczki słowne, innym razem poczujemy wyraźną sympatię czy współczucie do niektórych postaci, a jeszcze kiedy indziej odczujemy złość za ich okrutne zachowanie lub bezmyślność. O aspekt emocjonalny nie ma zatem, co się obawiać. Główną siłą powieści jest jednak wykreowany świat. Z mnóstwem postaci, wieloletnią historią, ogromnym terytorium, unikalną magią grot, szeregiem najprzeróżniejszych stworzeń (od bogów, po smoki, demony, nieśmiertelne rasy) i całą masą zależności łączącą to wszystko w jedną, spójną całość. Losy tego uniwersum wydają się naprawdę ciekawe, a wszystkiemu dodaje smaku fakt obserwowania wydarzeń z różnych punktów widzenia. Czasem nie wiadomo za kogo trzymać kciuki, bo lubimy i nie lubimy i tych i tych. Po każdej ze stron znajdą się prawdziwi bohaterowie i prawdziwi złoczyńcy.
Bramy podobały mi się równie mocno jak Ogrody. Nadal jest do bardzo mroczna i brutalna opowieść o wojnie, śmierci i zagładzie. Znajdzie się tu jednak też miejsce na takie wartości jak bezgraniczna przyjaźń czy oddanie dla sprawy. Autor pod płaszczem fantastyki zawarł wiele rozważań o moralności i życiu. Zwykle są one sprytnie ukryte, często ujawniając się nie tyle w pojedynczych zdaniach, co raczej w całej strukturze powieści. Wojna to straszne doświadczenie.
Podsumowując. Mogę z czystym sumieniem polecić sagę Eriksona każdemu miłośnikowi fantastyki. Po dwóch tomach jestem więcej niż zadowolony. Autor odwalił kawał dobrej roboty i dał nam do rąk powieść jedyną w swoim rodzaju. I choć podobne wątki przebijają się w wielu innych utworach, to tylko tutaj dostaniemy tak niepowtarzalny, a zarazem spójnie skonstruowany świat.
9/10
Zrób sobie raj (Mariusz Szczygieł)
(http://ksiazkowo.files.wordpress.com/2011/02/zrob-sobie-raj.jpg)
"Marzyła mi się książka o moim ulubionym kraju bez napinania się. Żeby nie musiała odzwierciedlać, obiektywizować, syntezować.
Jestem niechlujnym czechofilem, ta książka nie jest kompetentnym przewodnikiem ani po kulturze czeskiej, ani po Czechach."*
Te słowa ze wstępu (właściwie z "Zamiast wstępu") bardzo dobrze obrazują w jakim stylu książka została napisana. Autor zamiast skupić się na głębokiej analizie Czech, zrobił rajd przez ich kulturę. Nie znajdziemy więc tutaj łączenia faktów i wyciągania wniosków - to jest już zadanie czytelnika. Znajdziemy natomiast całkiem bogaty repertuar znanych nazwisk oraz obszerny zarys czeskiej specyfiki. Lektura ma nam na celu uświadomić wyjątkowość tamtejszej kultury i dlatego skupia się na rzeczach najbardziej rzucających się w oczy. Tak jak Polska jest znana z religijności, dumy narodowej i pamięci dla zasłużonych, tak Czechy jawią się nam jako naród żyjących chwilą lekkoduchów-ateistów.
Szczygieł bardzo sprawnie łączy lekki, przyjemny reportaż, z szukaniem podstaw narodowej tożsamości Czechów. Jak myślą? Co kieruje ich działaniami? Dlaczego wszystko zamieniają w dowcip? W jaki sposób patrzą na śmierć? Na wiele z tych pytań nie ma prostych odpowiedzi. Dlatego zamiast dawać gotowe rozwiązanie, autor tylko podsuwa pod rozpatrzenie pewne kwestie, przedstawiając je w formie anegdot, krótkich wywiadów, czy własnych doświadczeń.
Po lekturze wyłania nam się przed oczami wizja Czech jako kraju-raju. Narodu pragmatyków, śmiejących się z przeciwności, niemyślących o tym, co złe, narodu, w którym tabu praktycznie nie istnieje. Narodu wolności i indywidualizmu. Trzeba tylko zapytać: Czy naprawdę jest to taki raj jakim go malują? Czechy są trochę jak stół obłożony bogato pięknie wyglądającymi i smacznymi daniami, pod stołem jednak, gniją nieprzełknięte resztki. Śmiech nie zabije wszystkich problemów, bo stanowi raczej od nich ucieczkę, niż ich rozwiązanie.
Nie mogę powiedzieć, aby dzieło Szczygła wywarło na mnie wielkie wrażenie. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, to fakt. Brakuje mi jednak trochę odautorskiego podsumowania, wyciągnięcia kilku finalnych wniosków z wieloletniego pobytu w kraju naszych sąsiadów. Jestem osobą z umysłem mocno analitycznym i dlatego bardzo cenię wszelkie syntezy. Tutaj mi tego brakowało, choć był to przecież celowy zabieg, o czym świadczy cytat z początku książki. Nie podobało mi się jeszcze, że autor czasem rozpisuje się zbytnio o rzeczach bez wielkiego znaczenia. O przeżyciach indywiduów, słabo reprezentujących naród jako taki. Bo czy na przykład życie Szymona Majewskiego zawierałoby jakąś mądrość o mentalności Polaków?
Końcowy wniosek musi być jednak jak najbardziej pozytywny, bo co by nie mówić książkę czyta się bardzo dobrze i daje ona przy tym pewien obraz innego sposobu myślenia. Nie znajdziemy tu może wiele informacji, które należałoby koniecznie zapamiętać, ale całościowo spełnia swoje zadanie. Mówi nam, że nic nie jest takie proste, jakie mogłoby się wydawać. A już na pewno nie jest tym stworzenie raju, tu, na Ziemi.
7+/10
------
*M. Szczygieł, Zrób sobie raj, wyd. Czarne, Wołowiec 2011, s. 7.
"Pan raczy żartować, panie Feynman!": Przypadki ciekawego człowieka (Richard Feynman)
(http://empikmedia.pl/c/pan-raczy-zartowac-panie-feynman-b2612679.jpg)
Richard Feynman jest jednym z najwybitniejszych fizyków XX wieku, a za swój wkład w rozwój nauki otrzymał Nagrodę Nobla. Samoistnie nasuwa się jednak pytanie: Co może być ciekawego w życiu fizyka, by o tym opowiadać? Profesor fizyki nie wydaje się osobą, której życie byłoby szczególnie burzliwe czy interesujące. Wypełnianie wykresów matematycznych – i innych podobnych rewelacji – wydaje się dla przeciętnego człowieka nudne jak flaki z olejem. A nawet jeśli jest ciekawe (dla wąskiego grona osób oczywiście), to już na pewno nie może być zabawne. Czyż nie mam racji? Nie mam! Pozory lubią mylić. Życie Feynmana było diabelsko intensywne, a jego wiecznie ciekawa świata, zwariowana osobowość, chciała robić zawsze wszystko po swojemu. Dodać do tego jego genialną inteligencję i mamy niezwykle wybuchową i śmiertelnie zabawną mieszankę, łączącą opowieść, humor i morał. Wobec takiego połączenia nie można przejść obojętnie!
Na książkę składa się nie tyle jedna spójna opowieść o życiu, co ciąg licznych anegdot z życia autora, ułożonych w ujęciu chronologicznym. Początkowo poznajemy Feynmana jako urwisa, uwielbiającego zabawę związkami chemicznymi i fascynującego się wszelkiego rodzaju mechanizmami. Już w wieku kilkunastu lat zasłynął jako osoba potrafiąca naprawiać radia za pomocą... myślenia! A to dopiero początek jego szalonego życia! Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, jednak chyba warto nakreślić, co będzie dalej. Zobaczymy więc, jak naukowiec zmagał się z przeciwnościami losu w pierwszej pracy (próby wprowadzania nowinek do dziennej rutyny nie zawsze muszą skończyć się pomyślnie), jak szła mu nauka na uczelni, w jakich okolicznościach dołączył do Projektu Manhattan, czy dobrze mu szło podrywanie panienek, dlaczego psocił się łamiąc wszystkie zabezpieczenia, co udało mu się osiągnąć jako rysownik i muzyk, oraz wiele, wiele innych. No, i nie zabraknie też fizyki!
Tak jak pisałem wcześniej, w opowieści wpleciony jest zawsze jakiś mało natarczywy morał. Książka niesie w sobie sporą wartość intelektualną i z lektury można dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy (np. jak to jest "wyjść z ciała"?, czy mrówki się komunikują?). Czyta się to wszystko jednym tchem. Po prostu nie można się oderwać! Kolejne historie są tak zabawne i ciekawe, że stale chcemy więcej i więcej. Czasem można natknąć się na trochę trudniejsze momenty (np. opisywanie zjawisk fizycznych, czy mechanizmów działania sejfów), ogólnie jednak pozycja została napisana w lekkim tonie. Jej głównym zadaniem jest zainteresowanie i rozbawienie czytelnika, a że przy okazji udaje się przemycić pewną dawkę mądrości, to tym lepiej.
Autobiografia Richarda Feynmana stanowi manifest ku pochwale życia i nauki. Zamiast patosu użyto jednak solidnej dawki humoru. Śmiech najłatwiej topi lody i potrafi sprawić, że nawet fizyka nie wydaje się taka straszna jak ją malują.
9/10
Następne 100 lat: Prognoza na XXI wiek (George Friedman)
(http://empikmedia.pl/c/nastepne-100-lat-prognoza-na-xxi-wiek-bprod21880007.jpg)
George Friedman zajmuje się głównie ustalaniem prognoz geopolitycznych (przewidywania przyszłości w oparciu o tendencje historyczne i ukształtowanie geograficzne). Obecnie ma na swoim koncie już pięć książek z tego zakresu, oraz mnóstwo artykułów dotyczących wywiadu, bezpieczeństwa narodowego i wojny informatycznej.
Napisana w 2008 roku książka Następne 100 lat próbuje ustalić jak zacznie się zmieniać obowiązujący porządek – które kraje staną się mocarstwami, a które upadną. Treść książki dotyczy więc polityki terytorialnej, zahaczając tylko raz po raz o inne tematy, takie jak na przykład rozwój technologii w XXI wieku. Autor wychodzi z założenia, że ludzie wcale nie są tacy wolni:
"Ta książka traktuje właśnie o niezamierzonych konsekwencjach. Gdyby istoty ludzkie mogły po prostu decydować, co chcą zrobić, a następnie to robiły, prognozowanie stałoby się niemożliwe. Wolna wola przekracza zdolność prognozowania. Ale w przypadku ludzi najbardziej interesujące jest to, że nie są wolni. Można mieć dzisiaj dziesięcioro dzieci, ale rzadko kto się na to decyduje. W swoich działaniach jesteśmy mocno ograniczeni przez miejsce i czas, w których żyjemy."[1]
Nie ma co się jednak oszukiwać, prognozowanie przyszłości nie jest łatwym zadaniem. Można co prawda, wyróżnić pewne ogólne tendencje (na tym właśnie opiera się metoda Friedmana), ale w grę w chodzi jeszcze ogrom innych czynników. Aby dobrze przewidywać przyszłe wydarzenia powinniśmy mieć do dyspozycji mnóstwo szczegółowych – często ściśle tajnych – danych i uwzględnić to wszystko za pomocą jakiegoś skomplikowanego algorytmu. Inaczej jesteśmy w stanie określić jedynie bardzo niewyraźny zarys przyszłych wydarzeń, który z każdym kolejnym rokiem będzie i tak się coraz bardziej zamazywać. Dlatego niniejszą pozycję należy rozpatrywać bardziej jako wizję następnych wydarzeń, niż rzeczywistą prognozę tego, co będzie.
Przejdźmy teraz do samej treści niniejszej pozycji. Autor przewiduje, że mimo pomniejszych kryzysów, hegemonia Stanów Zjednoczonych nadal będzie obowiązywać przez całe stulecie:
"Ostatecznie, jeśli starałem się przedstawić w tej książce jakąś zasadniczą myśl, to taką, że Stany Zjednoczone nie tylko nie stoją na krawędzi upadku, ale dopiero wchodzą w okres największej świetności."[2]
Ale ta książka nie dotyczy tylko USA. Friedman zwiastuje wielki kryzys w Chinach, spadek znaczenia Rosji po 2020 roku, oraz wiele innych wydarzeń. Szczególne miejsce w tym wszystkim przypada Polsce, Turcji i Japonii. Wielu zapyta pewnie teraz z niedowierzaniem: Polsce? Tak, Polska jako najmocniejszy punkt dawnego bloku sowieckiego, wspierana przez USA, oprze się niezdecydowanej postawie Rosji, chcącej odzyskać utraconą po upadku ZSRR strefę buforową. Z czasem powstanie potężny "Blok Polski" czyli koalicja krajów wschodniej Europy. Co ciekawe Friedman przewidział wkroczenie wojsk rosyjskich do Gruzji w okolicach 2010 roku. Polska ma ulec podobnej prowokacji w latach 2015-2020.
Nie winiłbym specjalnie Friedmana za "błędy w obliczeniach", których z pewnością będzie mnóstwo. Mi na przykład bardzo rzuciło się w oczy lekceważące potraktowanie Chin i Rosji, które nawet jeśli zostaną dotknięte kryzysem, to na pewno będą silnymi graczami na arenie międzynarodowej. Następne 100 lat traktuję jednak tylko jako wizję autora, zwracającą uwagę w kilku miejscach na zasadnicze problemy (np. kontrola oceanów czy znaczenie strefy buforowej). Dlatego nie radzę brać wszystkiego, co autor napisał osobiście. Książkę można rozpatrywać jako podstawę na scenariusz dla powieści lub gry strategicznej. Bo jest to niewątpliwe ciekawa wizja. Tyle, że jest mało prawdopodobne, aby się sprawdziła.
Ten kto po lekturze oczekuje otrzymać wartościową receptę na przyszłość, może się srogo zawieść, bo zawarta w niej analiza jest zbyt ogólnikowa i mało wyszukana. Mimo wszystko jako całość stanowi dobrą, ciekawą propozycję, która spodoba się każdemu bez zbyt wygórowanych wymagań. Jeśli następna książka Friedmana - The Next Decade - zostanie przetłumaczona na polski i będzie zbliżona jakością do powyższej, to z chęcią poczytam, do jakich wniosków autor tym razem doszedł. Bo czasem warto zastanowić się nad przyszłością.
7/10
---------
[1] G. Friedman, Następne 100 lat: Prognoza na XXI wiek, przeł. M. Antosiewicz, wyd. AMF Plus, Warszawa 2009, s. 284.
[2] Tamże, s. 283.
Wiara i wina - do i od komunizmu (Jacek Kuroń)
(http://exlibris.chamera.eu/photos/201104-0056.JPG)
Jacek Kuroń. Urodzony w 1934 roku we Lwowie. W stan spoczynku odszedł równe siedemdziesiąt lat później. Harcerz, marksista, lewicowiec, opozycjonista, historyk, więzień, polityk. Bardzo wyrazista a zarazem kontrowersyjna postać. Osoba obok której nie można przejść obojętnie. Zawsze szczery do bólu, w jednych wzbudzał gniew i pogardę, w innych sympatię oraz uznanie. Osobiście niezbyt już dobrze pamiętam jego ostre wypowiedzi z ław sejmowych. Przypominam sobie, że go lubiłem, ale nie wiem dokładnie z jakiego powodu. I tak byłem wtedy za młody by interesować się polityką, a tym bardziej by ją zrozumieć. Na Wiarę i winę natknąłem się przypadkiem. Nie sądziłem, że będzie to szczególnie ciekawa lektura, pomyślałem jednak, iż warto byłoby uzupełnić pewne braki w wiedzy. Przekonać się, kim właściwie był ten Kuroń? Co zrobił? Co myślał? Jak to wszystko postrzegał? Spodziewałem się chyba, nudnego, mocno upolitycznionego wywodu. A co otrzymałem? Niesamowicie inteligentną opowieść o życiu. Pozornie prostą, raz zabawną, raz okrutną. Czytając, czuć, iż niemal każde zdanie zostało wybrane z rozmysłem, że te wierszyki, które autor raz na jakiś czas przywołuje z wydawałoby się kompletną obojętnością, niosą w sobie w ducha i nastrój tamtych chwil. Coś wspaniałego, a jednocześnie przerażającego, gdyż odkrywa nagą, brutalną prawdę o człowieku.
Książka ta stanowi część autobiografii Jacka Kuronia (do roku 1989) i jest napisana trochę na wzór reportażu. Reportażu o nim samym, o komunizmie, a przede wszystkim o ludzkiej godności. Pierwsze strony przedstawiają starcia autora z ojcem, który był dla niego wzorem jak i największym przeciwnikiem. Ojciec starał się przede wszystkim, aby jego syn był twardy, bezkompromisowy, oraz by zdrowo patrzył na świat. Bez dwóch zdań wywarł wielki wpływ na jego osobowość. Osobowość patrioty i oportunisty.
Duży rozdział został poświęcony harcerstwu. Polityk z Lwowa opisuje przemiany jakie dokonywały się w harcerstwie we wczesnym komunizmie lat pięćdziesiątych. Zastanawia się nad socjologicznym i psychologicznym aspektem takich związków. Rolą edukacji, zaangażowania i odpowiedzialnością. Co powinniśmy robić, aby dobrze ich wychować? Na ile możemy ingerować w czyjeś życie? Czy mamy do tego prawo? Co robić, żeby nie zaszkodzić? Są to fundamentalne pytania dla każdego wychowawcy.
Przygoda Kuronia z harcerstwem jest ważna z jeszcze jednego powodu. Mianowicie to tam poznał Gajkę (Grażynę Borucką), swojego anioła stróża, swe jasne odbicie, oraz swą największą miłość. Był również z innymi kobietami, ale to właśnie Gajka była tą jedyną. Jej postać przywoływana jest bardzo często. Wiara i Wina stanowi po części hołd ku jej pamięci.
Autor nie skrywa, że w początkowych latach był zagorzałym komunistą (był nawet członkiem partii lewicowej). Wierzył z wielkim przekonaniem w sens marksistowskich postulatów. Czytał największe dzieła i zastanawiał się jak udoskonalić obecny stan. Powoli, z czasem, zaczął się jednak coraz bardziej odsuwać od tamtych idei. Musiało to potrwać wiele lat, nim zdał sobie sprawę, iż ten system jest skazany na klęskę. Zmiana światopoglądu nigdy nie następuje z dnia na dzień. Wszystko wymaga czasu i wiedzy.
Gdy zaczął działać w opozycji do istniejącej władzy, robił to z pomocą i przyzwoleniem Gajki. Wiedzieli jakie mogą być tego konsekwencje, a jednak uznali wspólnie, że trzeba robić to, co się uważa za słuszne. Nie można uciekać od odpowiedzialności. Należy działać w obronie wyznawanych wartości i dobra ogółu.
Chyba najczęściej wymienianymi kolegami działającymi z nim w opozycji byli Adam Michnik i Karol Modzelewski. Razem organizowali zebrania, narady i wiece. Niestety, konsekwencje były tragiczne. Był mocno represjonowany i kilka razy trafił do więzienia, z czego łącznie uzbierało się aż dziewięć lat! Dziewięć bardzo ciężkich lat. Mimo tego wciąż walczył i nie poddawał się. Nie udało im się go złamać. Okres z pobytu w zamknięciu także zostaje przeanalizowany. W tym miejscu poświęca on wiele uwagi swym współwięźniom, zdradzając za co siedzieli, jak się zachowywali, oraz do jakich przekrętów tam dochodziło. Antysemityzm był kolejnym wielkim problemem. On, wielki przeciwnik wszelkiej wrogości rasowej, z ogromną uwagą przyglądał się jego objawom. Czasem nawet sam udawał, że jest żydem, by sprawdzić reakcje innych. Skutek jaki tym orzeczeniem wywoływał u współwięźniów był różny, zwykle jednak negatywny.
Ważnym pytaniem przewijającym się co pewien czas, jest pytanie o sacrum - Co stanowi dla nas świętość? Czym jest świętość? Także zagadnienia wiary i Boga są kluczowe. Opozycjonista z Lwowa bardzo poważnie zastanawia się nad tymi problemami. Choć sam był niewierzący, to uważał, że sacrum jest potrzebne i dobre. Przywoływane przez niego dyskusje z głowami Kościoła w Polsce, w zestawieniu z własnymi doświadczeniami oraz przemyśleniami, stanowią rzecz wspaniałą, pełną głębi refleksję nad istotą naszego bytu, kolosalnego znaczenia miłości i potrzeby twórczej ekspresji.
W tym krótkim opisie poszczególnych rozdziałów pominąłem bardzo wiele. Chciałem tylko przedstawić poruszaną tematykę, tak, aby każdy sam odpowiedział sobie na pytanie: Czy warto sięgać po lekturę?
Jest to głównie opowieść o życiu, o naszych błędach, winie, poświęceniu, tęsknocie, miłości, radości, smutku, nadziei, wierze. Jest to po prostu opowieść o człowieku. Człowieku z jednej strony zwykłym, takim jak my wszyscy, a jednocześnie wyjątkowym, bo był wstanie stale iść naprzód. Sam Kuroń mówi, że robił to, co robił, ponieważ to lubił i nie umiał inaczej. Mało kto jednak byłby w stanie z podobną determinacją biec przez życie. Nawet jeśli ktoś nie przepada za tym znanym politykiem, to warto zapoznać się z jego autobiografią. Na tych stronicach została spisana ogromna mądrość, trzeba tylko umieć się w nią wsłuchać.
10-/10
Cryptonomicon (Neal Stephenson)
Przyznam, że się zawiodłem. Książka jest napisana strasznie inteligentnie - i ciężko z tym polemizować - ale kompletnie nie potrafiła mnie wciągnąć. Z czwórki bohaterów tylko losy jednego mnie bardziej zainteresowały, a pozostali byli mi zupełnie obojętni. Podobnie sprawa się miała z głównym wątkiem fabularnym, który wydawał mi się taki nijaki. 7/10
180 000 kilometrów przygody (Tony Halik)
Całkiem niezły zbiór różnorakich przygód Halika, opowiedziany z pasją i z interesującej perspektywy. Brakowało mi jednak spójności, łączącej poszczególne opowieści. Ogólnie dobra książka. 7/10
Straceńcy (Bogusław Wołoszański)
Z założenia jest to próba przyjrzenia się z bliska kilku operacjom wojskowym o niebagatelnym znaczeniu dla historii, a poprowadzonym przez małe, świetnie wyszkolone oddziały. W ogólnym rozrachunku ten obraz niestety trochę się rozmywa, gdyż Wołoszański poświęca jak na mój gust zbyt dużą uwagę całej otoczce - zamiast samym oddziałom; a przecież nie taki był cel tej książki. Mimo wszystko trudno narzekać. 7/10
Dlaczego zebry nie mają wrzodów? Psychofizjologia stresu (Robert Sapolsky)
(http://img.pegra.pl/tmp/a/0/6/0/dlaczego-zebry-nie-maja-wrzodow-psychofizjologia-stresu.640x480.jpg)
Stres stał się bardzo modnym terminem w ostatnich kilkudziesięciu latach. Jeśli nie wiemy co nam dolega, to na wyjaśnienie tego zawsze istnieje prosta odpowiedź: Za dużo stresu! Tak więc stres odpowiada za nasze zdrowie, kontakty społeczne, nadwagę, zdenerwowanie itd. Mnożą się więc liczne scenariusze, których jest przyczyną: „Panie władzo, ja jestem niewinny, to stres mnie do tego zmusił!” - i zaraz policjant patrzy przychylniej; albo: „Kochanie, jestem tak zestresowana tym wszystkim, że aż boli mnie głowa i niestety nie mogę spełnić swoich małżeńskich zobowiązań. Na pewno mnie rozumiesz. Dobranoc.” - i mąż z ciężkim sumieniem uznaje oczywiste racje żony.
Tak, tak, stres to okropieństwo i największa zmora dzisiejszej cywilizacji. Wypadałoby jednak w końcu zadać sobie jedno, malutkie pytanko: „Czym do cholery jest ten przeklęty stres!” Jeśli kiedykolwiek cię to interesowało – co nie jest wcale takie prawdopodobne – to właśnie znalazłeś książkę, która da wyczerpującą odpowiedź na to pytanie.
Żyjemy współcześnie w społeczeństwie ryzyka i stres stał się nieodłącznym elementem życia każdego mieszczucha. Stresują nas rzeczy najdrobniejsze: niewyniesione śmieci, korki na drogach, niespecjalnie wyrozumiały szef, podwyżki cen artykułów spożywczych, załatwianie urzędowych spraw, oraz wiele, wiele, więcej. Nie często zdarza nam się natomiast biec ile sił w nogach za pożywieniem, odczuwać straszny głód, uciekać za pędzącym w naszą stronę drapieżnikiem, ani też całymi miesiącami wylegiwać się na słońcu w błogim odprężeniu. Dominuje stres częsty, lub długotrwały, o umiarkowanym stopniu natężenia. Każdy zgodzi się co do tego, że stresują nas rzeczy, które nie powinny - ale jakoś ciężko temu zaradzić.
Książka Sapolsky'ego nie tylko wyjaśnia dlaczego tak się dzieje, ale również opisuje jakie procesy są za to odpowiedzialne. Wyjaśnia problem stresu na gruncie psychologii, jak i fizjologii. Tłumaczy w jaki sposób stres działa na układ odpornościowy, sen, pamięć, ból, starzenie się, choroby serca, procesy rozrodcze, czy wpływa na ryzyko zachorowania na raka, a także, dlaczego zebry nie cierpią na wrzody żołądka? – w przeciwieństwie do nas. Lektura nie tylko naświetla nam wszystkie większe problemy do jakich może doprowadzić przewlekły stres, lecz też objaśnia jak można tym problemom przeciwdziałać. Trzeba jednak przyznać, że nie istnieją proste odpowiedzi w tej dziedzinie. Wpływ stresu na człowieka jest niezwykle złożonym zagadnieniem, łączącym się ze wszystkimi sferami życia, oraz przenikającym na cały organizm. Dlatego nie każdy może czuć się usatysfakcjonowany niejednokrotnie mętnymi wywodami, przeplatającymi często przeciwstawne wersje.
Mimo to należy uznać rzetelność z jaką książka została napisana. Autor nie ogranicza się do jednoznacznych odpowiedzi, ale próbuje patrzeć na problem z szerszej perspektywy i brać pod uwagę całokształt zależności. Ten naukowy sceptycyzm jest wielką zaletą owej pozycji. Zresztą stylowi w jakim została napisana, też nie można wiele zarzucić. Nie obędzie się bez specyficznego dla nauk biologicznych żargonu. Niemniej nie jest to książka trudna, napisana nudnym, suchym tonem. Sapolsky co chwila stara się nas rozbawić przywoływanymi anegdotami oraz cynicznymi dowcipami. I muszę przyznać, że udaje mu się to z ogromnym powodzeniem! Żarty nie są nachalne i bardzo dobrze wpasowują się w całościowy obraz.
„Dlaczego zebry nie mają wrzodów?” jest zdecydowanie godną uwagi lekturą dotyczącą skomplikowanego zagadnienia jakim jest stres. Opisuje problem dokładnie, w sposób rzetelny, nie szczędząc licznych wyjaśnień, a zarazem będąc prostą w obiorze. Stres jest powodem wielu schorzeń zdrowotnych i warto poświęcić te parę chwil na zbadanie jego przyczyn i skutków. Tym bardziej, że trudno o lepszą pozycją dotyczącą tej jakże zagadkowej kwestii.
8/10
Koniec jest moim początkiem (Tiziano Terzani)
(http://ecsmedia.pl/c/koniec-jest-moim-poczatkiem-b-iext3983134.jpg)
Książka ta jest ostatnim reportażem autora. Tym razem jednak jest on inny niż pozostałe, gdyż dotyczy jego własnego życia. A tego nie zostało mu już za wiele. Zaledwie kilka tygodni, może miesięcy. Postanawia więc, że spędzi ten czas z własnym synem. Kieruje do niego w liście te oto słowa:
„A gdybyśmy usiedli codziennie na godzinkę obaj razem, ty i ja, ty zadawałbyś mi wszystkie pytania, jakie zawsze chciałeś mi zadać, a ja opowiadałbym po kolei o wszystkim, co mi leży na sercu? Od historii mojej rodziny po tę niesamowitą podróż, jaką jest życie. Byłby to dialog między ojcem a synem, bo choć tak bardzo się od siebie różnimy, jesteśmy do siebie niezwykle podobni. Byłoby to coś w rodzaju testamentu, książka, z której potem ty zrobiłbyś całość.”*
Powiedzmy sobie wprost: ilu z nas rozmawiało szczerze z własnym ojcem lub matką o ich przeszłości i dawno zatraconym życiu, którego nie dane nam było być świadkiem? Myślę, że niewielu. Zatem już z tego względu jest to pozycja godna uwagi. A warto dodać, że jest to relacja z życia jednego z najznamienitszych dziennikarzy jakich widział ten świat. Jest to także podróż przez Azję – Wietnam, Kambodżę, Chiny, Japonię, Tajlandię i Indie. Nie wszystkiemu poświęcono równie dużo miejsca, ponieważ książka ta z założenia ma strukturę niejednolitą, zależną od tego, co akurat nasunęło się na myśl w tracie rozmowy. Mimo to ogólny układ występuje w porządku chronologicznym i przyglądamy się życiu autora od wczesnych lat młodości, aż do samego jego kresu.
Należy tu zwrócić uwagę na liczne czarno-białe fotografie (każda rozpoczyna jeden rozdział, a tych jest łącznie ponad czterdzieści) pochodzące z prywatnej kolekcji Terzianich. Dają nam one poczucie bliskości z autorem. Mamy wrażenie jakbyśmy siedzieli razem z nim na polanie w Orsigna, i towarzyszyli mu w jego ostatniej podróży. I wcale nie przesadzam! Efekt jest naprawdę niesamowity! Specjalnie nawet starałem się czytać powoli, tak aby chłonąć każde słowo i myśl. Książka wcale nie jest cienka, lecz chciałbym, by była dwa, lub nawet trzy razy dłuższa. Bardzo trudno było mi się rozstać z autorem. Wiem, że w niedługim czasie będę musiał sięgną po pozostałe pozycje z jego dorobku.
„Koniec jest moim początkiem” jest lekturą pełną refleksji nad ludzką egzystencją, własnym sumieniem i moralnością. Jest to też bardzo otwarta krytyka kapitalizmu i narzucanego za jego sprawą konsumpcyjnego stylu życia. Terziani nie ukrywa, że od zawsze miał poglądy lewicowe i był wręcz anarchistą. Wszelka władza narzuca nam swój porządek, uszczuplając tym samym naszą wolność. A bez wolności człowiek staje się nieszczęśliwy. Podąża za fałszywymi wzorami i pragnieniami. Celem kultury Zachodu stało się zaspokajanie coraz to nowych potrzeb. Trwałe poczucie szczęścia zostało zastąpione ulotnymi chwilami euforii.
Przyznam, że zostałem oczarowany. Jest to jedno z tych dzieł literackich, które potrafią człowiekiem wstrząsnąć, zasiać w nim ziarno zrozumienia, które dopiero kiełkuje, ale które w przyszłości może dostarczyć owocne plony.
Niewątpliwie jest to jedna z najlepszych książek jakie w życiu czytałem. Pełna spokoju i mądrości. Polecam z całej duszy.
10/10
* Tiziano Terzani, „Koniec jest moim początkiem”, Zysk i S-KA Wydawnictwo, 2010, str. 5.
dzisiaj skończyłem trzeci tom "pana lodowego ogrodu". książkę polecam osobom nawet niewkręconym w klimaty fantasy, zajebiście dobrze się czyta. szkoda tylko, że
trzeba czekać na następne tomy, aby przeczytać jak vuko robi porządek.
teraz biorę się za "gdzie wasze ciała porzucone" p.j. farmera. podobno petarda.
Ja kolejny raz zabieram sie za Sage o Wiedzminie. Zaczalem meczyc Neuromancera ale jakos nie podeszlo mi za bardzo niestety i chyba nie skoncze tego. Lubie klimaty sf/cyberpunk ale chyba tylko w grach i filmach bo do ksiazek sie przekonac za bardzo dalej nie moge.
Próbowałeś coś Philipa Dicka? Ja uwielbiam sci-fi, ale Neuromancer wyjątkowo mi nie podszedł - męczyłem się przy jego lekturze niemiłosiernie.
Stephen King "Cmętarz Zwierząt" 3/10
Dziwię się tak niskiej ocenie. Dla mnie ta książka należy do czołówki Kinga. Świetny klimat, niesamowita druga połowa książki i idealne zakończenie. Najbardziej cenię sobie tę książkę za moment, kiedy ojciec z synem bawią się latawcem, a narrator...
burzy piękno tej chwili jednym zdaniem. Rozdział po śmierci chłopca dał mi odczuć żałobę, jaka wkroczyła do domu rodziny. Plus fenomenalny fragment, kiedy King po śmierci chłopca opisuje wydarzenia, jakby to tragiczne wydarzenie nigdy nie miało miejsca.
Wczoraj skończyłem recenzowaną przez Ciebie Norwegian Wood (zwracam się do Ciebie POK, bo jesteś niejako ambasadorem tego tematu) i również książka wywarła na mnie duże wrażenie. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale jakoś potrafiłem się utożsamić z wieloma poglądami i cechami głównego bohatera, który właściwie idzie przez życie, bo nie ma nic lepszego do roboty. Szczególnym powodem dla którego zapamiętam tą książkę jest to, że potrafiła we mnie niejednokrotnie wywołać śmiech (jeden nawet na głos) i strach. Tyczy się to odpowiednio scen, kiedy:
Midori mówi, jak to pokazała cipkę przed zdjęciem swojego zmarłego taty. Jak sobie to wyobraziłem, to nie mogłem się powstrzymać :lol: . Natomiast przerażającą sceną była ta, gdy Naoko opowiadała, jak znalazła swoją powieszoną siostrę. Chyba żaden horror mnie tak nie ścisnął za gardło.
Bardzo polecam!
Aha. No i piosenki Beatles'ów już nigdy nie będą takie same.
Dziewczyna z sąsiedztwa (Jack Ketchum)
Zachęcony i zaciekawiony licznymi opiniami o książce, sięgnąłem w końcu po to dzieło Ketchuma. Nie wiedziałem czego się spodziewać dokładnie, nie wiedziałem również, że to powieść na faktach.
Jak to się mówi - łyknąłem ją w jeden dzień. A właściwie w pół dnia. Wciąga od samego początku, język autora jest przystępny, przesadnie nieskomplikowany, ale też nie prostacki. Ketchum idealnie buduje nastrój, wprowadza w środowisko dzieci, znajomych z podwórka oraz ich rodziców. W trakcie czytania dokładnie czujemy się jak mały, 12-letni chłopiec, wracamy do swoich lat dzieciństwa, a przez to odkrywamy również może już zapomnianą część siebie sprzed lat.
Sielanka wakacyjna, która przeradza się w horror. Moment kulminacyjny, na który jesteśmy powoli przygotowywani. Po wszystkich opiniach typu - ohyda, makabra, wstręt, pozwolę sobie stwierdzić, że na pierwszy plan jednak wysuwa się chyba aspekt mentalny wydarzeń, dopiero za nim - oczywiście równie straszny - aspekt fizyczny. Przerażające jest to, do czego są zdolni młodzi ludzie/dzieci za przyzwoleniem dorosłych/rodziców. Jak ważna jest kwestia wychowania oraz przekazywanych wartości, jak nasze zachowanie bądź jego brak odbije się na naszym życiu w przyszłości. Ketchum pokazuje, do czego zdolny jest człowiek, nie ważne czy starszy, czy młodszy, a poprzez dokładny opis wydarzeń, aż czuć gęsty klimat, duchotę, pot, kurz, jednoczesną satysfakcję bohaterów i wahania moralne co do podejmowanych decyzji.
Na szczęście ominąłem w połowie wstęp Stephena Kinga, kiedy zorientowałem się, że streszcza on książkę i wrzuca spoilery. Wróciłem do wstępu po skończeniu całej powieści i to była dobra decyzja. Więc jeżeli zaczynacie dopiero czytać, to polecam wstęp Kinga przeczytać na końcu.
Oczywiście jak się dowiedziałem, że sytuacja opisywana w książce była oparta na faktach, to dodatkowo wskazówka z napisem "zaszokowanie" powędrowała oczko wyżej. Bez wątpienia mocna książka, która pozostawia po części ulgę, że my tacy nie byliśmy za młodu. Chyba...
W kolejce czekają już kolejne książki Pana Ketchuma.
Jestem gotowy.
Okładka:
(http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/118000/118755/352x500.jpg)
Submarino (Jonas T. Bengtsson)
W genialny i złożony sposób przedstawione postacie, ich rys psychologiczny, charakter, który został ukształtowany przez ciężką oraz patologiczną sytuację. Uzależnienie, które powoli niszczy życie, świadomość złego, jednocześnie próba zapewnienia szczęścia i wykrzesania z siebie resztek dobroci. Przemoc, seks, nałóg oraz beznadziejność życia, która staje się szarą codziennością w pułapce narkotyków. Przerażająca rzeczywistość, która może, i co najgorsze - pewnie ma, miejsce za rogiem.
Początkowo ciężko się przyzwyczaić do stylu autora, który używa pojedynczych i krótkich zdań. Wystarczy jednak kilkadziesiąt stron, by wsiąknąć na całego i nie zważając na nic podążać z zaciekawieniem do końca powieści.
Okładka:
(http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/105000/105214/352x500.jpg)
Nie mnie oceniać te książki ale Ryo nie szkoda Ci czasu na czytanie takiego czegoś? NIe lepiej PLATYNOWAĆ killzona?
Ostatnio czytam sobie to:
(http://4.bp.blogspot.com/-OHChnYE0hXM/UoDO8CZuu_I/AAAAAAAAAOw/VXxm63pwxrI/s1600/DSC03163.JPG)
Możecie sobie poczytać, jak nie wiecie o czym to zapraszam do internetu.
A ostatnio przeczytałem sobie Helmutha Nowaka książeczkę:
(http://selkar.pl/img/imagecache/48001-49000/150x235_product_media_48001-49000_1010318131.jpg)
I czekam na kolejne części. Pierwszy autor co nie udaje ze faszyści to oni a nam to tak tylko rozkazy wydawali..
Wilk z Wall Street (Jordan Belfort)
"Oto moja historia. Nie jest zbyt piękna. Wiodę najbardziej dysfunkcyjne życie, jakie tylko można wieść. Jestem udanym nieudacznikiem."
Powyższe słowa idealnie pasują do Pana Belforta, który w ten sposób opisał w książce samego siebie. Jest to opowieść o bardo bystrym, przebiegłym, cwanym, spontanicznym i szalonym człowieku, który do pewnego momentu swojego życia postanowił te wszystkie cechy przeplatać dwoma nałogami - giełdą i narkotykami.
Do książki podszedłem niedługo po obejrzeniu filmu, który za sprawą wspaniałego duetu Scorsese oraz DiCaprio bardzo wysoko postawił poprzeczkę. Dlatego też podczas czytania miałem przed oczami konkretne klatki z filmu, które pokrywały się z wydarzeniami w książce. Ona sama pisana jest dosyć prostym językiem, który sprawia, że co rusz przerzucamy kolejne przeczytane strony. Belfort opowiadając kawałki ze swojego życia wywołuje w nas śmiech, radość, czasem też i pogardę oraz zażenowanie. Taki już jest i trzeba się z tym pogodzić. Miejscami można odnieść wrażenie, że opisywał wszystko z lekką nonszalancją, ale widać, że się przy tym dobrze bawił. Książka ujawnia również więcej faktów, aniżeli prawie 3h filmu, przez co można liczyć na zwariowane nowości w jego bujnym życiu.
Trzeba się też przyzwyczaić do opisów funkcjonowania giełdy, zasad nią rządzących, "rozkmin" Belforta nt. akcji, strategi i obecnych na co drugiej stronie "cytrynek" ;] Można również sporo wyciągnąć z przemówień autora do swoich pracowników, które jawią się jak swego rodzaju mini-szkolenia sprzedażowo-motywacyjne.
Cała historia jest wręcz niewyobrażalna, jedna wielka jazda bez trzymanki, która tylko momentami zwalnia na zakrętach. Poza tym odjazd maksymalny. Jeżeli na wszystko spojrzymy z minimalnym przymrużeniem oka i lekkim uśmiechem na twarzy, to przebrniemy przez całość z satysfakcją, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc.
Wyrażając opinię o książce nie może oczywiście zabraknąć magicznego słowa "obłęd", o którym zresztą tak napisał Belfort:
"To, co przedstawiam wam w tej książce, jest jego rekonstrukcją - rekonstrukcją satyryczną - próbą odtworzenia czegoś, co okazało się najbardziej zwariowaną jazdą w historii Wall Street."
I trzeba przyznać, że ma rację.
Okładka:
(http://ecsmedia.pl/c/wilk-z-wall-street-b-iext24420725.jpg)
Trochę za mocno pomieszałeś z tą końcówką. Powinna być większa przejrzystość, bo w pewnym momencie już nie wiadomo, o co chodzi.
To dziadek żyje czy nie żyje? A skoro nie żyje, to nie powinien się odzywać. Niech siedzi przy stole z gazetą w dłoni i patrzy, ale niech nic nie mówi. Czytelnik musi czuć niepewność i gdy przyjdzie wyjaśnienie, wtedy nagle wszystko ma stać się jasne.
Zakończenie też mogłoby być nieco rozciągnięte, aby czytelnik mógł zamyślić się nad następstwami. Styl jest ok, choć przydałoby się go trochę upłynnić.
Ogólnie spoko opowiadanko, tylko tak jak mówię, potrzebne są korekty, by całość stała się bardziej spójna.
Wieżowiec (J.G. Ballard) - dziś skończyłem i bardzo polecam wszystkim spragnionym surrealistycznej jazdy. Książka opowiada o kilku miesiącach z życia mieszkańców pewnego 40-piętrowego wieżowca w Londynie. Akcję obserwujemy z perspektywy trójki bohaterów, gdzie każdy z nich mieszka na innym poziomie wieżowca - i co się z tym wiąże - należy do innej "klasy". Osoby mieszkające na dolnych piętrach postrzegane są jako ci gorsi, osoby ze środkowych pięter czują się jak klasa średnia, a najwyższe piętra wieżowca zamieszkuje jego elita. Pod wpływem różnych usterek i drobnych spięć między lokatorami molocha, zamienia się wkrótce on w pole bitwy między rywalizującymi ze sobą grupami mieszkańców. Książka ukazuje proces upadku wartości moralnych w trakcie walki o polepszenie statusu społecznego, nawet jeśli ten jest tylko złudzeniem.
Opowieść przedstawiona jest w sposób karykaturalny, więc nie liczcie na realizm. Wszystko jest przerysowane, co świetnie służy historii. Mnie ona porwała swoim odrealnieniem. Czerpałem wielką przyjemność z przebywania w tym świecie, gdzie ludzie wydali się zapomnieć o dobrych obyczajach i cofnęli się do poziomu rozwoju człowieka prymitywnego. Bardzo podobało mi się uczucie izolacji, jakie z czasem zbudował autor, podobnie jak powolna i konsekwentna degradacja budynku.
Książka jest krótka i czyta się ją bardzo szybko. Otwarta jest na wiele interpretacji. Poza oczywistą walką klas, ja doszukałem się w niej metafory uzależnienia i depresji, z których tak trudno się wyrwać.
Po krótkim zastanowieniu uznaję, że chyba dałem się złapać w pułapkę. Czerpiąc radość z obserwacji zdemoralizowanych zachowań na kartach książki sam zamieniłem się na chwilę w jednego z mieszkańców bloku. Ożesz ty...
Książkę przeczytałem dowiedziawszy się, że w tym roku będzie kręcona adaptacja z Tomem Hiddleston'em w roli głównej. Teraz wprost nie mogę się jej doczekać! Jak tylko reżyserowi uda się oddać chorą atmosferę budynku, to będziemy mieć do czynienia z czymś wyjątkowym.
Poniżej ładny artwork:
(http://static.feber.se/article_images/32/88/42/328842_1280.jpg)
Fight Club (Chuck Palahniuk)
Fight Club to moje pierwsze zetknięcie z twórczością Palahniuka. I od razu mogę napisać – WOW. Zupełnie inne podejście do słowa pisanego, pokręcona historia, wymagająca skupienia, by łączyć fakty i się we wszystkim nie pogubić. Szkoda, że wcześniej oglądałem film, bo już wiedziałem „o co chodzi”. Mimo to czytało się świetnie i całą tę odjechaną historię chłonęło się na nowo, od drugiej i w sumie przecież tej oryginalnej strony. Zakręcone postacie, które idealnie wręcz wpisują się w specyficzny styl autora. Towarzyszy nam egzystencjalna ‘rozkmina’ - nad życiem, nad Bogiem, nad tym kim jesteśmy i czego tak naprawdę potrzebujemy. Motyw wyzwolenia, wolności, a jednocześnie zagubienia oraz pułapki za sprawą innej osobowości. Dzięki Chuckowi wiem jak przygotować mydło, dynamit i co robić, gdy będę pracował w kinie ;]
Doskonałe przeniesienie książki na duży ekran, co już było zresztą powiedziane, nie mogło się nie udać, gdyż powieść jest jak gotowy scenariusz z rozpisanymi scenami.
Okładka:
(http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/38000/38257/352x500.jpg)
Miesiąc bardzo udany, przede wszystkim za sprawą „Sagi rodu Forsyte'ów” oraz „Nie boję się bezsennych nocy...”. Pozostałe pozycje też jednak dały mi do myślenia, szczególnie „Intelektualiści” Paula Johnsona, o której to książce rozpisałem się w czytatce i recenzji. No i zrobiłem 3 listy przebojów, co również kosztowało mnie trochę wysiłku umysłowego. Wrażenia z miesiąca podzielę na dwie wiadomości.
Nie boję się bezsennych nocy... (Józef Hen)
Dziennik świetnego i mądrego polskiego pisarza żydowskiego pochodzenia (ta druga okoliczność ma duże znaczenie, gdyż Hen w swym pamiętniku często wspomina o Żydach i polskim antysemityzmie), w którym autor, niekoniecznie w zgodzie z chronologią, opisuje różne swe losy, rozmowy i przemyślenia spisane na przestrzeni ponad 50 lat, mniej więcej od zakończenia wojny, do roku dwutysięcznego. Najbardziej zainteresowała mnie księga druga, lecz cały dziennik stanowi bardzo wartościową lekturę. Szczególnie osoby siedzące głęboko w polskiej literaturze współczesnej odnajdą tu bratnią duszę. Dla mnie niestety wiele wymienianych nazwisk brzmiało całkowicie obco, lub tylko kiedyś obiły mi się o uszy. Mimo to i tak „Nie boję się bezsennych nocy...” sprawiło mi dużą przyjemność.
Czytałem wydanie zbiorowe:
(http://news.o.pl/wp-content/i/2013/03/jozef-hen-nie-boje-sie-bezsennych-nocy-wydawnictwo-wab-okladka-2013-03-07-631x950.jpg?9d7bd4)
8+/10
Wroniec (Jacek Dukaj)
Bardzo chciałbym podzielać powszechny zachwyt nad dukajowską prozą, ale po prostu nie potrafię. „Wroniec” przedstawia ciekawy pomysł ukazania rzeczywistości stanu wojennego z perspektywy fantastycznych wyobrażeń kilkuletniego chłopca. I za ten pomysł właśnie podnoszę ocenę. Bo książka mnie zwyczajnie znudziła. Moim zdaniem znacznie lepiej sprawdziłaby się w tym przypadku forma opowiadania (którym „Wroniec” w zamyśle miał być). Z czasem czułem coraz większe zmęczenie wymyślnym słownictwem i ciągłymi utarczkami z „Wojakami-Wroniakami” czy „Milipantami”. Powieść ewidentnie nie dla mnie.
A tak swoją drogą, główny antagonista Adasia, czyli tzw. Wroniec budził we mnie dziwnie bliźniacze skojarzenia z Songbird'em z gry Bioshock Infinite ;)
5/10
Pamiętniki Adama i Ewy (Mark Twain)
Tutaj z kolei muszę ponarzekać (ach, ta moja przewrotna natura!) na zbyt pobieżną relację z życia Adama i Ewy. Nagłe przeskakiwanie z jednego wydarzenia do drugiego zaburzyło uczucie ciągłości. Humor jakoś także mnie nie ujął. Takie tam opowiadanko, ładnie napisane, i to wszystko. Podwyższam nieco ocenę za kilka końcowych zdań (szczególnie to ostatnie), choć brzmiały by one znacznie lepiej przy dłuższym utworze. Zawiodłem się.
4/10
Marsjanin – Andy Weir
Skończyłem wczoraj czytać Marsjanina. Z jednej strony jest to prosta i przyjemna lektura, głównie za sprawą dialogów, a z drugiej nieco wytężająca umysł w momencie podawania wszelakich obliczeń Watneya odnośnie tego co robi, naprawia, buduje itp. Ale to głównie na początku. Zresztą, nie mam ścisłego umysłu, nie lubię matmy i może dlatego nieco się męczyłem w tych fragmentach, hehe.
Pomijając ten element książka bardzo przyjemna i z dużą dawką humoru. Idealnie udało się przedstawić postać głównego bohatera, jako botanika-inżyniera-inteligenta ze specyficznym poczuciem humoru oraz dużym dystansem do siebie, otaczającego świata oraz przede wszystkim sytuacji, w której się znalazł. Jako, że tematy kosmiczne wciąż goszczą u mnie na wysokim miejscu, to od razu wsiąkłem w Marsa - nieodkrytego, tejemniczego oraz niepokojącego swoją głuchą ciszą.
Autor w większości bardzo dokładnie opisuje to co robi główny bohater, wszelakie reakcje chemiczne, obliczenia, opisy urządzeń oraz ich zastosowanie. Nie wiem, na ile w tym prawdy, ale sprawia to wrażenie, że wie o czym pisze i zrobił dobry wywiad przed złapaniem pióra (w sumie też i klawiatury, bo książka wywodzi się z powieści publikowanej w częściach na necie). Zabrałem się za czytanie znając już obraz Ridleya Scotta, więc wiedziałem w większości co i jak. Oczywiście książka oferowała więcej w temacie pobytu Marka na Marsie i dało się zauważyć różnice, głównie pod koniec przygody, np.:
- podążając do MAVa na koniec Watney musiał ominąć burzę piaskową, stosując oczywiście skomplikowane obliczenia i zaliczył przed metą wywrotkę, przez co musiał stawiać łazik oraz przyczepkę z powrotem na koła,
- słynna scena „Iron Mana” nie ma miejsca w książce; Mark tylko o niej wspomina (po części nawet się domaga takiego rozwiązania powtarzając - Iron Man, Iron Man), ale ostatecznie nie ma takiej sytuacji na wyraźny rozkaz Lewis,
- Lewis również nie jest osobą, która przechwytuje Watneya; w książce jest to Beck; dzięki temu nie ma patosu, że to dowódca, który niby go zostawił ma Marsie, teraz go ostatecznie ratuje z opresji,
- w książce nie jest powiedziane, co dzieje się z każdym z astronautów po przylocie; ba nawet nie jest powiedziane, czy szczęśliwie wrócili na Ziemię; film tutaj pokusił się o happy ending x2.
Jeżeli ktoś jeszcze nie widział filmu, a lubi kosmiczne klimaty, to szczerze polecam zapodać sobie ten tytuł. Na momencie przenosimy się w nieznane, a zamiast dni zaczynamy liczyć SOLe.
(http://4.bp.blogspot.com/-yA5f9kmWI2M/ViixevLJm3I/AAAAAAAAD7A/ykivloyuGHg/s1600/ok%25C5%2582adki%2Bksiazek.jpg)
Właśnie przeczytałem
Nasz matematyczny Wszechświat. W poszukiwaniu prawdziwej natury rzeczywistości (Max Tegmark)
(http://www.proszynski.pl/images/media/products/NASZ.MATEMATYCZNY.WSZECHWIAT.jpg)
Zdecydowanie najlepsza książka popularnonaukowa o tematyce fizyczno-kosmologiczno-filozoficznej jaką czytałem, a było ich coś koło 10.
Wiele zagadnień kosmologicznych i fizycznych jest opisanych dość zrozumiale a jednocześnie zdecydowanie bardziej szczegółowo niż w takim Wielkim Projekcie, dodatkowo dochodzą takie ciekawe tematy jak teoria informacji, czym jest świadomość, problem z interpretacją mechaniki kwantowej itd.
Przyznam że hipoteza Tegmarka mi się podoba. W przeciwieństwie do Kraussa czy Hawkinga, którzy w swoich zapowiedziach reklamowali swoje teorię jako kompletne, rozwalające religie i Boga na kawałki oraz odpowiadające na najbardziej głębokie pytania filozoficzne, a tak naprawdę pozostawiały wciąż te same pytania bez odpowiedzi, hipoteza Tegmarka wydaje mi się najbardziej spójna i kompletna (choć pewne skazy ma), przy czym z Tegmarka nie wylewa się pycha jak u Kraussa i Hawkinga.
9+/10