No dobrze. Jako, że ukończyłem
Deathloop, to kila słów ode mnie.
Bardzo, ale to bardzo dobra gra. Swoistego rodzaju połączenie
Bioshock Infinite z
Dishonored, a to wszytko przedstawione w formie rozbudowanego rogalika. Rozkręca się co prawda niemrawo, ale jak już nabierze rozpędu, bawi na najwyższych obrotach.
Zacznę może od grafiki. Ta jest co najwyżej ładna. Raczej ma się wrażenie, iż gramy w tytuł między-generacyjny, który otrzymał 60 klatek, bądź w remastera pozycji z ósmej generacji. Mógłbym wymienić wiele gier, które mają znacznie lepiej wykonane modele postaci, jak i areny zmagań. Raczej nie ma tu nic czego Pro/One X nie ogarnęłyby w 1440p przy 30 k/s. Z drugiej strony większość tekstur prezentuje się dobrze, oświetlenie robi przysłowiową robotę, a jakby tak przyjrzeć się obiektom z bliska, to niczego im nie brakuje - no gdzie ostatnio tak dobrze wymodelowanego burgera widzieliście.
Animacja to niby glorius 60 k/s, choć nie jest tak, jak Digital Foundry to przedstawiło i zdarza jej się w kilku momentach ostro przyciąć. Głównie na placu Dorseya nocą, gdzie urzęduje sporo przeciwników, cały teren jest ładnie oświetlony i jeżeli Colt zacznie bawić się swoimi umiejętnościami, animacja na chwilę klęka. Niemniej zdarza się to relatywnie rzadko i raczej w jednym miejscu o danej porze, wiec nie ma co psioczyć.
Do wyboru mamy trzy tryby graficzne i zdecydowanie rekomenduje ten nastawiony na wydajność. Rozdzielczość jest w nim niższa niż w dwóch pozostałych, ale gra wciąż wygląda dobrze, a jednak komfort grania w niemal stałych przez całą grę 60 k/s robi swoje. Tryb jakości grafiki oferuje wyższą rozdzielczość (i to rzuca się w oczy) oraz śledzenie promieni (i to także z miejsca widać), niemniej jak wypróbowałem go po trybie wydajności, to ała. Zupełnie jakby się pokaz slajdów oglądało. Jeżeli ktoś lubi, ok, ja jednak po spędzonych siedmiu latach w 30 klatkach na poprzedniej generacji nieszczególnie chcę doń powracać. Mamy jeszcze tryb pośredni. Niestety wypada on tak sobie. Rozdzielczość, to coś pomiędzy trybem wydajności i jakości, podobnie jak animacja. I o ile to pierwsze nie przeszkadza, tak granie z pływającymi 40-60 k/s mija się według mnie z celem. Widać to i rozgrywka na tym traci.
Jeszcze lepiej niż grafika wypada sfera audio. Muzyka jest bardzo dobra i przypomina motywy ze starych filmów akcji. Natomiast gdy te radosne pląsy przerywa moment muzyczny, gdy nasz świat atakuje Juliana - świetna sprawa. Wszelakie wystrzały, cięcia, okrzyki też dają radę. Wiele pochwał zbiera polonizacja. Ja mam mieszane odczucia w tym aspekcie. Przeciwnicy brzmią znakomicie, głowni bohaterowie (którzy mają do wypowiedzenia najwięcej kwestii) teoretycznie bez zastrzeżeń, niemniej protagonista jest Afroamerykaninem. Z miejsca da się rozpoznać głos czarnoskórego i w oryginalnej wersji językowej Colt brzmi kapitalnie. Polski aktor głosowy choć odrobił pracę domową, to w porównaniu z oryginałem wypada .... (heh) blado.
Sama rozgrywka jest znakomita. Zapewne znacie jej szkielet. Ot budzimy się na plaży. Na wyspie Blackreef, na której się znajdujemy mamy do odwiedzenia 4 dzielnice. Każda z nich może być eksplorowana o 4 różnych porach dnia - poranek, południe, popołudnie, noc. Zmienia to ustawienia przeciwników, występowanie bossów (wizjonerzy) ich ilość oraz poszlaki, które odnajdujemy. Przykładowo w kompleksie znajduje się sejf, który rankiem jest zamknięty, a w południe jego zawartość jest już zabrana. W innej porze dnia w zatoce odnajdujemy zapiskę która zawiera szyfr. Wracamy z nim wczesnym rankiem do kompleksu i grabimy zawartość, która przykładowo pozwala na to by dwóch wizjonerów spotkać nocą na innej mapie.
Przez pierwsze 3 godz. gra się bez rewelacji. Nie znamy układów planszy, nie wiemy za co się tak po prawdzie zabrać, Colt nie ma żadnych umiejętności, bądź ma jedną, ale im dłużej gramy, tym frajda płynąca z rozgrywki jest znacznie większa. Zasadniczo pod koniec możemy dwójkę wizjonerów w kilka min. ustrzelić będąc niezważonym, bo wzorem serii Souls odkryjemy każde tajne przejście i doskonale poznamy układ wrogów.
Colt do dyspozycji ma całkiem przyjemny arsenał mordu. Strzelby, karabiny, broń biała, umiejętności specjalne (teleport, niewidzialność, łączenie przeciwników, by grupę zabić jednym strzałem). Wszytko można ulepszać za pomocą tabliczek i umiejętności, a jest tego sporo. Modyfikatory broni (szybkostrzelność, większy magazynek), bohatera (stalowe płuca, podwójny skok, błyskawice hakowanie), umiejętności specjalnych (zasięg teleportu, unieruchamianie przeciwników w powietrzu) i tak dalej. Pod koniec gry Colt to istna maszyna do zabijania.
Jeżeli na coś miałbym kręcić nosem to sama fabuła. Ni jak ma się do tej przedstawionej w przygodach Corvo Attano. Zwrot fabularny jest niesatysfakcjonujący, wręcz marny, a samo zakończenie przygody miałkie. Liczyłem na więcej. Niestety sama gra jest stosunkowo łatwa. Zdecydowanie brakuje tryby hard. Całości nie pomaga fakt, że tak tragicznej sztucznej inteligencji nie było w grach od czasu Mafii III.
Dwóch twoich oponentów stoi na balkonie w odległości trzech metrów od siebie. Ty jednemu z nich wbijasz maczetę w bebechy, on jęczy z bólu, a tamten nie reaguje. Nawiązujesz strzelaninę z siedmioma przeciwnikami, wchodzisz po schodach na półpiętro, a oni nie potrafią. Mija kilkanaście sekund i rzucają "gdzie jest Colt, czy to był Colt" i przerywają pościg. Dramat.
Mnie
Deathloop podobał się od pierwszych zapowiedzi i nie zawiodłem się.
Dishonored podobało mi się bardziej, ale i przerwanie pętli czasu ma swój niezaprzeczalny urok. Z przyjemnością powrócę do niej, gdy już ukaże się na Serii X.
Gorąco polecam, żaden to mesjasz, ale z całą pewnością jedna z najlepszych growych pozycji bieżącego roku.
7/10 - grafika;
8/10 - audio;
8/10 - grywalność;
8/10 - ocena końcowa;