Gdyby zapytał mnie ktoś co sądzę o serii DOA bez chwili zawahania odparłbym iż jest to gra
rażąca wizualnie zwłaszcza męskie grono. Bo jak inaczej określić fakt, gdzie ponętne, długonogie, cycate i skąpo ubrane panie okładają się pięściami i kopniakami po całym układzie powłokowym. Pomijając już te erotyczne kwestie, trzeba przyznać, że zarówno graficznie jak i wizualnie gra trzyma poziom, mimo iz premiera najnowszego z serii DOA 4 miała miejsce parę lat temu. Jeżeli jednak skupić się na grywalności, to jest to bez wątpienia najmocniejsza strona tych gier. Kolekcjonowanie strojów, doskonalenie sztuk walki i zbieranie różnych przedmiotów w survivalu za pośrednictwem ładnych zawodniczek daje wiele frajdy. Jeśli chodzi o moją opinię co do samych walk, to zmuszony jestem ważyć słowa dość starannie, by nie strzelić jakiejś gafy. Chodzi o to, że DOA to bijatyka wyjęta spod wszelkich reguł. Siedzący gracze w tej grze od lat wiedzą, że w tej serii idzie wygrać przegrany pojedynek i zawalić walkę, w której już na zdrowy rozum nic zepsuć się nie da.
By nie być gołosłownym, odniosę się tylko do rozegranych wczoraj pojedynków z kolegą. Wygrałem pierwszą partię, w drugiej zaś odsłonie miałem maksymalny poziom zdrowia, przy minimalnym kolegi, a i tak seta przegrałem. Grając z komputerem gromię go niemiłosiernie, a na końcu i tak on wygrywa dzięki niesamowitej serii kombosów. Bijatyki to gatunek gier, w którym trudno o niespodzianki, ale DOA ma najwięcej zwrotów akcji, jest to bowiem zupełnie inna planeta - tu wszystko jest możliwe. Bo jak wytłumaczyć beznadziejną grę mojej kuzynki w spotkaniach z komputerem, a później cudowną metamorfozę w meczu ze mną. Jak logicznie wyjaśnić, że ja (z mega gwiazdorskimi kombosami) najtrudniejszych przeciwników roznosiłem w proch, wygrywałem bowiem ze wszystkimi bez zadrapania, a pod koniec musiałem uznać wyższość osobnika, którego kolokwialnie można nazwać cieniasem.
Ta gra jest tak nieprzewidywalna, że nie ma i nie będzie mądrego, który wytłumaczy, jak to wszystko się stało.