Nie mam być może tak bogatej wiedzy o kinie, jak Ty (szczególnie w odniesieniu do dyskusji, które prowadziłeś kiedyś z Fallusem w temacie filmowym), myślę jednak, że to rozbija się przede wszystkim o końcowego odbiorcę, również nie każdy remake to kanał i metr mułu bez miejsca na jakąkolwiek kreatywność. Równie dobrze można by narzekać na scenariusze adaptowane, a przecież nawet przywołany przez Ciebie Corman bawił się konwencją, adaptując prozę Edgara Allana Poe, czy biorąc na kark luźne wariacje nt. Frankensteina, a czy przykładowo Imię Róży to film słaby i obniżający loty? Zapewne nie.
Remake zapewnia w teorii marketingowe bezpieczeństwo - ktoś może napisać, że obdziera kino z całkowitego artyzmu i poszukiwania nowego, stawiające na aspekt ekonomiczny, ale może po prostu patrzy od złej strony. Z kinem nierozerwalnie związany jest widz. Każdy twórca filmowy, wyłączając osoby z artystycznym zacięciem bawiących się w kino tylko dla własnego hobbystycznego zadowolenia nie wykraczającego poza pokój z symboliczną szpulą w szufladzie, szuka widza i akceptacji - to w pełni zrozumiałe i bardzo ludzkie. W tym szerokim nawiasie jest miejsce na produkt, jest miejsce na coś bardziej ambitnego. Można przecież nie zwracać całkowicie uwagi na szmiry i łowić perły. Mnie z czasem i zmęczniem materiału całkowicie latają koło pióra kolejne ekranizacje superbohaterów, poza kilkoma wyjątkami nie grzeje mnie ich line-up, którym ekscytuje się odbiorca kina popularnego, którym przecież też jestem i wcale się od tego nie odcinam, choć mierzi mnie ilość zapowiedzi w tym segmencie. Remake bazuje, bądź w przypadku ewidentnej maszynki do zarabiania pieniędzy - żeruje na sentymencie widza. Problem zacznie się, gdy większość przekrojowego repertuaru sal kinowych będą stanowić kolejne reedycje tych samych filmów w innych szatach.
Na razie nie ma czego się obawiać. Kino (akurat posłużę się przykładem amerykańskim) zna wiele remake'ów, które niejednokrotnie nie były pozbawione kreatywności, często bazując jedynie na trzonie pierwowzorów transponowały całe wątki i wiele dodawały od siebie, tworząc przykładną całość. True Grit Coenów ze świetnym Bridgesem, The Fly i The Thing, które czerpały z "cheesy" horrorów zmotoryzowanego kina pod chmurką, Nosferatu Herzoga z Kinskim, nawet Sokół Maltański to przecież remake starszego o 11 lat od filmu z Bogartem klasyka gatunku noir. 12 Gniewnych Ludzi to było telewizyjne przedstawienie teatralne, Dziewczyna z Tatuażem prezentuje wg mnie ciekawiej nakreśloną bohaterkę, niż skandynawskie Millenium, Człowiek z blizną to klasyk wśród remaków. O Nędznikach, czy Hrabim Monte Christo nie wspomnę, bo przewałkowane na każdą stronę przez kino europejskie i amerykańskie. Śmiem twierdzić, że kolejne odświeżenie Planety Małp, choć reprezentujące kino mocno popularne i prezentujące raczej techniczny warsztat (nie pozbawione artyzmu - bo trzeba mieć nieprawdopodobne zdolności, aby doprowadzić bohaterów filmu niemalże do zatarcia granic uncanny valley) jest warte obejrzenia, bo nie stanowi całościowo feerii wybuchów, prezentuje emocje, mechanizmy i pozycje społeczne, strach przed nieznanym w sposób nienarzucający i nie wpychający młotem do głowy odbiorcy.
Tak, jak napisałem - jest miejsce na produkt, jest miejsce na obrazy w założeniu bezpieczne, ale nie pozbawione kreatywności i wartości dla bardziej wymagającego widza oraz nie martwiłbym się zbytnio, bo popcorn i chłodna kalkulacja ekonomiczna były od zawsze.
A gwoli luźnego komentarza, nie obniżaj wartości swojej wypowiedzi przywołując przykład Korwin-Piotrowskiej zmuszając się do klikania symboli na klawiaturze składających się na jej nazwisko, bo to zwykły sęp showbizu i wyjątkowe obniżenie poziomu osoby, która jest wnuczką założyciela Polskiego Radia - patrząc na przekrój jej domniemanych dokonań i obecności na telewizyjnym ekranie oraz falach radiowych nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jechała na tym fakcie między wierszami swojego zawodowego życiorysu.