Nie ma co się rozpisywać, więc od razu przejdę do rzeczy i przedstawię swoje top 15 albumów zeszłego roku. Na mojej liście dominuje hiphop (chociaż pojawia się też trochę innych brzmień), ale gatunki mogą być dowolne, co tylko słuchaliście.
Lista bez konkretnych miejsc:
Jay-Z & Kanye West - Watch the Throne - przedstawiać ich chyba nie trzeba... mocarna płyta na mocarnych bitach o bogactwie i luxusie. Kanye oprócz zdolności producenckich poprawił zdecydowanie swoje umiejętności raperskie co znakomicie słychać chociażby w otwierającym płytę No Church in The Wild. Zdania na temat tej płyty są mocno podzielone, a ja zaliczam się do tych krzyczących "PŁYTA ROKU!"
Drake - Take Care - biję się w pierś za wcześniejsze hejtowanie Drake'a, ponieważ ta płyta zrobiła na mnie takie wrażenie, jakiego nigdy wcześniej po sobie bym się nie spodziewał. Nie znałem wcześniejszych dokonań artysty z Kanady poza pojedynczymi kawałkami, a hejtowałem go dla zasady
. Sprawdziłem wcześniejsze jego wydawnictwa i stwierdzam, że Take Care ZDECYDOWANIE odstaje poziomem od reszty i mam nadzieję, że Drake z kolejnym albumem wejdzie na wyższy level i znów znajdzie się wśród moich ulubionych albumów. Jest to idealne połączenie rapu z męskim r&b na elektroniczno downtempowych zimnych bitach (w sumie nie wiem jak to nazwać, ale takie coś pierwsze przyszło mi do głowy). Więcej tu w sumie śpiewania niż rapowania więc to album nie dla każdego, ale jeśli tylko nie odrzuca was image Drake'a i nie hejtujecie go bez podstaw to zachęcam do sprawdzenia tego wydawnictwa
The Weeknd - House Of Balloons/Echoes Of Silence - kolejny Kanadyjczyk, którym zajarałem się w podobnym okresie co Drakiem, a moje zajaranie podsycił kawałek Crew Love (z albumu Drake'a), na którym obaj kanadyjczycy świetnie współgrają. Wypisałem 2 jego mixtejpy ponieważ ciężko się zdecydować który lepszy. Kawałek D.D. z tego drugiego to chyba cover idealny, a do tego cover Michaela Jacksona, czyli takiego artysty którego nie słyszy się czesto w wykonaniu innych piosenkarzy. Mistrzostwo świata.
Stalley - Lincoln Way Nights (Intelligent Trunk Music) - wyluzowany rap na chilloutowych podkładach. Stalley wylądował niedawno w wytwórni Rick Rossa i mimo, że zupełnie tam nie pasuje ze swoim stylem, to wydał darmowy album, który praktycznie całą poprzednią zimę i wiosnę katowałem w samochodzie (nazwa zobowiązuje
), a koncert Stalleya w warszawskiej Cafe Kulturalnej na początku grudnia tylko potwierdził z jak zajebistym wykonawcą mamy do czynienia
Beyonce - 4 - najpierw moja żona katowała wszystkie kolejne single z tego albumu, i nie wiem czy to przez to, że znałem je już praktycznie na pamięć czy dlatego, że są tak dobre, ten album trafił do tego zestawienia
, teraz sam katuję ten album z wielką przyjemnością, nie zwracając uwagi na kilka słabszych kawałków. Kwintesencja kobiecego r&b.
Classified - Handshakes & Middle Fingers - Class wydał w tym roku krążek tak dobry i tak przystępny, że już w marcu kiedy album miał premierę, wiedziałem, że będzie jednym z moich ulubionych. Dla niezdecydowanych wystarczy posłuchać tak pozytywnych tracków jak "Unusual" czy "The Hangover".
Frank Ocean - nostalgia,ULTRA. - mimo mojej niechęci do kolektywu Odd Future i muzyki robionej przez jej lidera Tylera, The Creatora, Frank Ocean sprawił, że zapomniałem o pozostałych członkach tej grupy. Piosenkarz R&B, który podobnie jak The Weeknd, wyprowadził ten gatunek z monotonii i wprowadził powiew świeżości. Nazwał bym to mrocznym r&b ze świetnymi, często gorzkimi życiowymi tekstami. Sprawdźcie chociażby kawałki Novacane czy Swim Good i spróbujcie zaprzeczyć zajebistości tego pana
Gil Scott-Heron & Jamie XX - We're New Here - poznałem ten album stosunkowo niedawno, ale katuję go BARDZO dużo. Jest to chyba przykład płyty, która zremixowana brzmi lepiej niż oryginał. Jamie XX stworzył taki KLIMAT, że w połączeniu z wokalem Gila (w którym czuć zmęczenie życiem a porównać go można czasem do pijackiego bełkotu
całość tworzy niesamowitą mieszankę spoken word, elektroniki, soulu (?). No same wspaniałości po prostu.
J.Cole - Cole World: The Sideline Story - podopieczny Jaya-Z wydał w tym roku album, który przede wszystkim praktycznie SAM wyprodukował (i zrobił to mistrzowsko), do tego jest naprawdę świetnym raperem. Z czasem może zamulić, bo trochę za długa ta płyta, ale umiejętności nie można mu odmówić. Nice Watch z Jayem-Z na ficie, albo Work Out z samplem z Pauli Abdul - wspaniała robota.
Kendrick Lamar - Section.80 - album kolesia, który pojawił się z nikąd (a tak naprawdę mieszka w Compton). Miejsce urodzenia rapera mogłoby sugerowac gangsterskie klimaty, ale nic z tych rzeczy. Miękka, ale świetna produkcja, chyba najlepsze flow w obecnych czasach i poruszające teksty tworzą taką płytę, że głowa mała. Section.80 to według mnie debiut roku i zasłużenie pojawia się w większości tegorocznych podsumowań.
Lil Wayne - Tha Carter IV - podobnie jak w przypadku Drake'a - jakby ktoś powiedział mi rok temu, że będę słuchał Lil Wayne'a, a do tego jego album wyląduje w moim podsumowaniu to chyba bym go wyśmiał. Na szczęście rok 2011 dla mnie to renesans mainstreamu, a Weezy mimo tego, że wygląda jak małpa i skrzeczy jak żaba, to rozjebał swoimi panczami, flow i dontgiveafuck attitude i na dobre zagościł na mojej playliście. Oczywiście jest to pierwszy album Cartera jaki sprawdziłem i od niedawna nadrabiam zaległości (CIII równie mocny, nawet nie wiem czy nie lepszy). Zdecydowanie polecam, tylko najpierw trzeba przestać myśleć, że Lil Wayne to "ten od Lollipop"
Mayer Hawthorne - How Do You Do - co tu dużo pisać, jak ktoś lubi soul w klimatach lat 70-80 to ten białas na pewno mu się spodoba. Jest to pierwszy jego album wydany w dużej wytwórni i na szczęście nie zaszkodziło to jego twórczości. Na zachętę polecam sprawdzić "A Long Time". Uwielbienie przyjdzie samo
Snoop Dogg - Doggumentary - Snoop w tym roku udowodnił, że nadal jest w grze i wydał prawdopodobnie najlepszy album w karierze obok Doggystyle. Tylko to śmierdzące Wet, przez które wielu zapewne zraziło się do tej płyty. Na 22 kawałki tylko 3-4 są słabe, reszta to czysty new-west w najlepszym wydaniu.
The Roots - undun - tak jak i zeszłoroczny album How I Got Over, tak i w tym roku Korzenie lądują w moim top. W sumie niewiele można napisać, bo oni nigdy nie zawodzą i każdy ich album jest na najwyższym poziomie. Mimo, że jest dość krótki (35 minut) i troszkę słabszy niż poprzedni to nie zaszkodziło mu stać się jednym z lepszych rzeczy, które słuchałem w ubiegłym roku.
Theophilus London - Timez Are Weird These Days - last but not least, pan Teofil wyskoczył niczym Filip z konopii (wydając wcześniej jakieś tam mixtejpy) i zaskoczył wszystkich świeżością jaką prezentuje na tym albumie. Nie wiem czy się nie mylę, ale prawdopodobnie to Kid Cudi wylansował koleszke. Jak gdzieś ostatnio przeczytałem, jest to idealny soundtrack dla życia przeciętnego hipstera
. Dużo śpiewania, trochę rapu, trochę elektroniki, indie rocka i mistrzowski klimat, który nie pozwala się smucić przy tym albumie. Why Even Try albo I Stand Alone to świetny przykład jak brzmi ten album. Polecam.
Wyróżnienia:
Childish Gambino - Camp - najlepszy aktor wśród raperów i najlepszy raper wśród aktorów
, masa kąśliwych panczy i b. dobra produkcja
Blue Scholars - Cinemetropolis - produkcja = cudo, tyle powiem
Jamie Woon - Mirrorwriting - klimat, śpiew, produkcja