Nintendo w marcu szumnie zainaugurowało rok Luigiego sequelem do Luigi’s Mansion . Na kontynuację tytułu startowego z GaCka kazało nam czekać ponad dekadę. Gra zapowiedziana niedługo po premierze 3DSa, po sporej obsuwie wreszcie trafiła w ręce graczy i z miejsca stałą się hitem, utrzymując się tygodniami w czołówce Europejskich list sprzedaży. Next-Level Games, developer tytułu to amerykańskie studio znane z serii Mario Strikers i znakomitego rebootu Punch-Out!! na Wii. Gra z bratem Mariana w roli głównej ostatecznie udowadnia, że studio jest gotowe na większe wyzwania pod wodzą Nintendo niż tylko gry sportowe.
Jeżeli Mario to odpowiednik Disneyowskiej myszki Miki, czyli nieskazitelny, idealny bohater to Luigi jest jak Goofy – ciapa, bojaźliwy, ale na swój sposób charyzmatyczny. Moim zdaniem jest dużo bardziej sympatyczną i ciekawszą postacią niż swój brat, bo ma charakter, nie będąc tylko ‘avatarem’, narzuconą na rozgrywkę wywieszką. To jest o tyle ironiczne, że Luigi zaczynał jako bliźniaczy sprite Mariana i nawet jego imię ‘Ruiji’ w języku Japońskim oznacza ‘ten sam’, trafnie określając postać, którą zawsze gra Player 2.
‘Ten sam’ w ciągu lat dorobił się w Brosach wyższego wzrostu i dalszego skoku, ale osobowości nabrał dopiero dzięki pełnej humoru serii Mario & Luigi RPG i właśnie Luigi’s Mansion. Teraz znowu chwyta za odkurzacz, żeby pomóc Dr. E.Gadd złożyć księżycowy kryształ bez którego duchy, zamieszkujące posiadłości badane przez doktorka, stały się agresywne.
W rozgrywce objawia się to podziałem na misje, do eksploracji mamy tym razem nie jedną większą, a kilka mniejszych posiadłości. Ma to swoje plusy jak i minusy. Zaletą takiego rozwiązania jest dopasowanie tempa do potrzeb handhelda – można grać w krótszych interwałach. Biorąc pod uwagę, że bawiąc się w zbieractwo misje trwają od 20-40 minut mi osobiście trochę nie po drodze z progresem w LM2, bo ani nie jest to wystarczająco krótko na levelek na kiblu, ani wystarczająco długo, żeby się nasycić jedną sesją. Robiąc misje po kolei bez kolekcjonowania, wadą może się okazać dla niektórych wielokrotne odwiedzanie tych samych pomieszczeń.
Replay value na tym jednak nie cierpi. Twórcy naprawdę się postarali, ukrywając w sprytny sposób kryształki i duchy Boo w posiadłościach, z czego bardzo będą się cieszyli gracze, którzy lubią lizać każdą ścianę. Oprócz znajdziek każdą misję możemy próbować masterować na medal. Czas potrzebny do przejścia, ilość straconego życia, wciągniętych duchów oraz zebranych pieniędzy wliczają się w ocenę. Ten ostatni czynnik najbardziej motywuje do eksploracji, ponieważ za kaskę dostajemy ulepszenia odkurzacza, np. podwójne zasysanie. Wielka szkoda, że tego pomysłu nie rozwinięto w wystarczający sposób, ponieważ dosyć szybko wykupuje się wszystkie upgrady i zebranych pieniążków później już na nic nie idzie wykorzystać.
Poziom trudności jest niski, zalicza jeden wyraźni skok mniej więcej w połowie gry, który szybko wyrównuje się wraz ze zdobytymi usprawnieniami. Od strony mechanicznej design przeciwników jest pomysłowy – duchy w okularach, duchy przebrane jako mumie i różne Boo oczywiście. Jest zdecydowanie więcej rodzajów niż w pierwszym Luigi’s Mansion. Zaczyna brakować po pewnym czasie większego rozróżnienia wizualnego silniejszych osobników. Przypomina to trochę rozwiązanie z japońskich RPGów, gdzie mocniejszy przeciwnik podobnego rodzaju korzysta z tego samego modelu w innym kolorze.
Dbałością o szczegóły Next Level wykazało się jednak przy otoczeniu. Interaktywność kwiatków, donic, zasłonek dodaje grze uroku. Nie zabrakło też typowych dla Nintendo easter eggów, m.in. z DKCR i oczywiście pierwszego Luigi’s Mansion.
Największym pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie multiplayer. Przed premierą zastanawiałem się jak to w ogóle ma pasować to tego typu gierki i czy nie będzie wepchane na siłę. Okazuje się, że grasując ze znajomymi po Thrill Tower spędziłem prawie tyle samo czasu, co przechodząc singla, a przecież patent na zabawę wieloosobową jest dziecinnie prosty. Do czterech graczy udaje się do wieży z randomowo generowanymi piętrami i wspólnie łapie duchy. Dostępne są trzy poziomy trudności, ustawienia ilości pięter i trzy tryby gry. Hunter Mode, w którym po prostu czyścimy piętra z przeciwników, Ghostpup Mode, w którym szukamy latarką piesków po ich śladach oraz Rush Mode, w którym z ograniczeniem czasowym musimy znaleźć pomieszczenie z dźwigniami prowadzącymi do kolejnego poziomu. Ten ostatni tryb jest zdecydowanie najciekawszy, bo wymaga szybkiego działania, rozproszenia się po całym piętrze i dobrej współpracy między playerami. Nie ma voice-chatu, więc do komunikacji służą nam tylko ‘Good Job!’, ‘Help!’, ‘Hey!’, ‘Thank you!’ porozkładane na krzyżaku, z których w Rushu musimy świadomie korzystać. Grając online z losowymi ludźmi bywa to problemem, bo trafiają się spamerzy, także lokalnie multiplayer najbardziej błysczy i ‘wciąga’ prawie jak Mario Kart.
Sterowanie zostało zaprojektowane z myślą o jednym analogu i posługiwanie się odkurzaczem nie powinno sprawiać nikomu problemów. Wsparcie Circle Pad Pro niczego nie byłoby w stanie poprawić. Niepotrzebnie moim zdaniem zostało dodane opcjonalne sterowanie żyrokopowe latarką. Wygodniejsze i bardziej precyzyjne jest posługiwanie się przyciskami X/B. Zasysamy/dmuchamy łopatkowymi L/R, przy czym trzeba zaznaczyć, że z mechaniki dmuchania sporadycznie skorzystamy, więc małe jest prawdopodobieństwo skurczu łapy czy kombinacji alpejskich z przyciskami jak w słynnym MonHunowym ustawieniu ‘the claw’.
Grafika prezentuje się ładnie, zamknięte pomieszczenia pasują jak ulał do 3D, ale kolejny raz trochę żałuję, że Nintendo nie pokusiło się o wyższą rozdzielczość ekranu, bo na XL’u widać trochę ząbków. Mimo długiego cyklu produkcji, gra nie jest wolna od glitchy i parę razy zdażyło mi się zapaść w podłogę, trafiał się ghosting, raz nawet musiałem resetować przez to misję.
Muzyka świetnie podkreśla klimat, kompozytor stanął na wysokości zadania. Dual Scream miałem przez jakiś czas nawet ustawiony na dzownek w telefonie, tak mi się wkręcił. Miłym akcentem byłą też muzyczka z menusów Mario Strikers w windzie w jednym z pierwszych poziomów. Do efektów dźwiękowych również nie mam zarzutów.
Podsumowując, Nintendo znów zabiera do czarującego, kreskówkowego świata. Śmiem nawet twierdzić, że porównania do Wind Wakera są na miejscu, bo otoczenie jest żywe, pełne uroczych drobiazgów. Sequel lepszy od oryginału pod każdym względem, z mile widzianym dodatkiem wieloosobowej gry. Dla fanów cukierkowych klimatów N to must-have i jedna z czołowych gier na 3DSa, dla całej reszty wciąż bardzo dobra pozycja z drobnymi niedociągnięciami w pacingu i stopniowaniu trudności. 8,5/10