Niestety nie będzie to mój ulubiony
Wolfestein (ba, nawet na w pierwszej 4ce go nie umieszczę).
Gra bardziej przypomina edytor misji, w którym ktoś spędził nieco czasu i przedstawił to innym - kompletnie bez polotu to wszytko.
Powtarzalność to spora, choć nie jedyna, wada gry. Zasadniczo mamy ponad dziesięć niezbyt rozległych map, które będziemy przemieszczać wykonując zadania główne oraz poboczne. Gdy po zaliczeniu kilku z nich, 4ty raz wylądowałem w Bulwarze Zwycięstwa, to zwycięzcą się nie czułem.
Ale, ale, otrzymałem zadanie, którego celem było zdobycie generatora, który to znajdował się w placówce nazwanej - Areszt polityczny.
Pomyślałem sobie, że to będzie miła odskocznia od wspomnianego Bulwaru Zwycięstwa, zatem nakarmiłem Niem.... nazistów ołowiem, podnoszę generator i otrzymuję komunikat "Super, ten generator zasili potężny laser. Idź i go odszukaj, znajdziesz go w dzielnicy Bulwar Zwycięstwa".
Kolejna wada jest dość nieoczekiwana i zaskakująca zarazem. Chodzi mianowicie o elementy RPG i idące z tym rozbudowanie naszej postaci tak umiejętnie skrojone pod mikropłatności.
Naszą niewiastę wzmacniamy w kilku segmentach - umysł (energia, gromadzone zapasy), mięśnie (pancerz, umiejętność dzierżenia broni w obu dłoniach), moc (kamuflaż, sprint). Tych ulepszeń dokonujemy za pomocą monet. Natomiast zbierana gotówka służy do ulepszania broni - pojemność magazynku, siła ognia, i tak dalej. Do tego dochodzi kosztowna zmiana koloru pancerza i broni (ok, to tylko wizualny aspekt) i specjalne, szalenie przydatne i drogie wzmocnienia.
Gra jest ciężka.
The New Colossus nie był gra łatwą na średnim poziomie trudności, ale był jakoś tam uczciwy.
Youngblood nie jest.
Problemem jest to, że na ogół przeciwnicy to tak zwane gąbki na pociski. Jak to głupio wygląda, jak strzelamy w czerep przeciwnika i nie jest nim Uber Diesel Solider 4, jakiś aryjski mutant zakuty w zbroję, ale zwykła pięćdziesięciokilogramowa Helga, której twarz zasłaniają tylko Aviatory i oponent z odległości 40 cm przyjmuje na twarz sześć - osiem pocisków z szotgana i łaskawie 3/4 energii mu schodzi. I co najlepsze, opisani są oni jedną z dwóch odporności. Ci najpotężniejsi najszybciej padają pod ostrzałem amunicji broni nazwanej Sturmgewehr (taki karabin). Oczywiście przez niemal połowę gry jest zasadniczo jedyny w swoim rodzaju, ponieważ inne narzędzia mordu to co najwyżej działają na uber psa, abo uber wieżyczkę strażniczą.
Później dochodzi kolejna broń tego rodzaju. Ty jesteś cwany i przewidujesz rozwój sytuacji ulepszając obie na maks, po czym na końcu gry najpotężniejszy przeciwnik ma inna odporność na te wszystkie zabawki i zostajesz z podstawowym pistoletem wyposażonym w tłumik
A trzeba wam wiedzieć, że tak taniego bossa już dawno w grach nie było - mały, szybki, strzelać trzeba mu w plecy, strzelać kilka(naście) minut, a on (na normal) jednym atakiem nas zabija. Żeby było ciekawiej, jak giniesz, to nie ma, że boli - punktów kontrolnych brak, cały etap od nona (nie dotyczy tylko dwóch starć w tym tego z ostatnim przeciwnikiem - dzięki Bogu). Żeby było zabawnie, od czasu szóstego RE nie miałem w strzelaninie tak by chronicznie brakowało naboi. Oczywiście pierwsze kończą się te zarezerwowane dla najpotężniejszych wrogów.
Graficznie jest bardzo dobrze.
Wolfestein II już w momencie swojej premiery, był jedną z najlepiej prezentujących się gier.
Youngblood prezentuje podobny poziom, ale całość nieco się zestarzała plus wyszło przecież takie
Metro Exodus. Na Xbox One X mamy do wyboru albo natywne 4k i okolice 40 k/s, albo niższą rozdzielczość i okolice 60 klatek. Idealnie nie jest, ale po
Far Cry New Daw (zablokowane trzydzieści), aż miło pograć. Szybko, efektownie. To co na placu boju - nawet na tym Bulwarze Zwycięstwa - robi taki Elektrokraftwerk (wyrzutnia wyładowań elektrostatycznych) to poezja dla oczu. Bardzo dobrze tez całość brzmi, choć szkoda, że ta fantastyczna muzyka, którą czasami słychać w radio, gra tak rzadko.
O fabule nie ma nawet co wspominać. Poziom drugiego
Rage, czyli nic nie co byłoby godne wzmianki. Tyle, że tam strzelanie się broniło, tu tez tak byłoby, ale mechanika psuje radość z gry. Najzwyczajniej w świecie.
Reasumując nie jest to zła pozycja. Ma swoje dobre strony i ciekawe momenty (szczególnie w późniejszych etapach). Prezentuje się godnie, brzmi bardzo dobrze, ale jej problemem jest to, że każda z trzech poprzedniczek wydanych na tę generację zasadniczo wszytko robiła lepiej. I fabularnie było ciekawie, może nic odkrywczego, ale miało się wrażenie, że sam Quentin Tarantino maczał tam swoje paluchy. No i sama struktura poziomów była lepsza - tutaj mamy coś na modłę
Dishonored, czyli też trochę wertykalnie, ale w przygodach Corvo się to sprawdzało z tytułu mechaniki i opcji skradania, a tutaj posucha w tej materii (podwójny skok i kamuflaż + dźgnięcie Disel Soidera nożem, bo ten go zabije po jednym szlagu, a Sturmgerwehr musi 1/4 magazynku wypluć, by mu coś zrobić.
Grę ukończyłem w 14 godzin. Jak już uporałem się z Bulwarem Zwycięstwa, było lepiej, znacznie lepiej. Co nie zmienia faktu, że to najsłabszy
Wolfestein od lat. Można kupić, pograć i nieźle/dobrze się bawić, ale bez rewelacji.
8/10 - grafika;
8/10 - audio;
6/10 - grywalność;
6/10 - ocena końcowa;