Rozmowa z ludźmi "wykształconymi", mają matury poszli na studia a nie wiedzą co to pit.
Dostaje esa, że jest pit do odebrania od znajomego z wspólnej roboty. On zaczyna pytać czy coś musi im płacić, ja że nie. Drugie pytanie "to po co to", ja że odzyska kasę z podatku (18%). Odpowiedź "aaa, czyli mam jechać po kasę".
Tu już dostatecznie się zażenowałem i wytłumaczyłem łopatologicznie co i jak, że oni dają tylko papier a on wypełnia drugi papier potem kasa przyjdzie pocztą.
Sorry, ja niby jestem ten głupszy bez matury, a jak co to czego to ja im tłumacze "życiowe" sprawy.
IMO pier**lisz trochę. Nie każdy człowiek musi się znać na tych sprawach.
Ja np. mam księgowych i oni się tym zajmują. Nigdy wcześniej nigdzie nie pracowałem poza moimi firmami, które założyłem. Po to są księgowi bym sam się tym nie zajmował. Oczywiście, jakies podstawy trzeba znać, ale np. podatek dochodowy jak jest wyliczany dopiero ostatnio mi księgowa dokładnie wytłumaczyła. To jak odliczają koszty, zus-y itp. to już nawet nie chce sobie tym zaprzątać głowy.
Wiele jest ludzi co nigdzie nie pracowało, co ma księgowych, co pracowali na umowe o pracę i się nie orientują w "zwrotach podatku", PIT-ach itp. Nic w tym dziwnego.
Inna sprawa, ze takich rzeczy powinno się uczyć w szkole. Jak działają podatki, jak założyć firmę, jak to jest z rozliczaniem, gdzie z jakimi sprawami do jakiego urzędu się udać. Teraz jest tak, że człowiek kończy szkołę/studia chce założyć firmę/ podjąć pracę to nie ma bladego pojęcia co, gdzie i jak. Samemu trzeba się dowiadywać, uczyć itd.
BTW od kiedy znajomość prawa, księgowości, spraw podatkowych itp. jest wyznacznikiem dojrzałości i inteligencji?