opowiem wam historyjkę. pewnego pięknego dnia (a dokładnie to 18 czerwca b.r.), bardzo zgrana grupa kilkunastu osób (z wyjątkiem 1 osoby, ale przemilczę to) wybrała się na biwak do małej miejscowości oddalonej od ich miejsca zamieszkania o kilkadziesiąt kilometrów. biorąc pod uwagę znajomość tych osób przez narratora (mnie czyli) oraz dobrą ostatnimi czasy pogodę zapowiadało się na super wypad. było jednak inaczej. owa grupa nie została bowiem przyjęta do wcześnej umówionego miejsca pobytu i zmuszona została do ulokowania się w biednych, dwuosobowych domkach letniskowych. mało tego przez 2 dni pobytu bohaterowie opowieści nie uświadczyli na niebie słoneczka. ciągle padał deszcz, a od czasu do czssu zrywał się wiatr tak silny, że łamały się gałęzie drzew. pogoda popsuła wszystkie plany wczasowiczów. nie było paintballa, pływania kajakami, basemu. tylko co bardziej hardkorowi 'zawodnicy' odważyli się na grę w siatkówkę podczas ulewnego deszczu, w błocie i między drzewami, na siatce zawieszonej na wysokości 1,5 metra
no i teraz najlepsze. każda z godzin spędzonych na biwaku, który opisuję, była godziną niemiłosiernej zmuły i nudy (sytuację ratowały trochę karty do gry, które pozwoliły na zmniejszenie poczucia nudy).
wiem, że dla postronnych nie jest to śmieszne, ale mnie bardzo rozśmieszył cały ten wyjazd, a w szczególności to, że w dniu wyjazdu na niebie nie było żadnych chmur jeno błękitne niebo...i tak. mógłbym wpisać tego posta do tematu o rzeczach denerwujących, ale denerwowała mnie zaistniała sytuacja tylko w czasie pobytu. teraz znajduję to wielce zabawnym
...no i sześśdziesięcioletni żul o ksywce 'nikson' wymiata