Jesteśmy sobie na ognisku, pijemy zimne piwko, jemy pieczony chleb (rozgoniła nas cholerna burza z deszczem). Skończyło się drewno i ognisko zaczęło gasnąć. Wysłali mnie i Świętego po coś do podpalenia. Poszliśmy na łowy, jakieś 600m od ogniska. Zgarnęliśmy po 3 je**ne bale na biceps. Warzyło to razem naprawdę sporo, dyszałem i sapałem jak szedłem i odliczałem kiedy już będziemy na miejscu...
Zapomniałem o jednej rzeczy. Przed wyjściem ściągnęliśmy koszulki i wyszliśmy z nagimi klatami
. No co, kilka piwek było już za nami
. Niesiemy i sapiemy te drzewa i gdy byliśmy jakieś 50 m od ogniska przyjechał na miejsce jakiś samochód. Polonez, każdy był pewien, że to straż miejska, przez którą jakieś 2 tygodnie temu mieliśmy ładnie prze*ebane, że lasy niszczymy, palimy, rozpijamy się i te sprawy
. Światła samochodu początkowo skierowane były na ognisko, toteż wszyscy zwiali z miejsca bijąc swoje rekordy życiowe na dystansie 1500 km
. Następnie światła zostały skierowane na nas. A my ogłupieni rzucamy drewno i podnosimy ręce do góry. Przypominam, że byliśmy bez koszulek, w krótkich spodenkch, cali upaprani w żywicy i w dodatku ledwo trzymający się na nogach
. Z samochodu wychodzi...kumpel
. Opowiadał, że śmiał z nas, tak że mu powietrza brakowało
, sam chciałbym to jeszcze raz zobaczyć
.
Oczywiście tamte tępaki zwiały i nie przyszły już, a koło ogniska zostały 3 pełne plecaki Żywców
. Hahaha, życie jest piekne
. I gdyby nie wspomniana na początku burza leżałbym teraz nietrzeźwy w krzakach
.