Zaznaczę na wstępie, że jeszcze jakoś przypadkowo nie miałem przyjemności z książką Dawkinsa, jej popularność bowiem była dla mnie aż nadto sugestywną podstawą by sądzić, że jest to najprawdopodobniej napisana stricte w celu etapowania opinii publicznej swoją aż nadto kontrowersyjną i agresywną w formie treścią, oprę się więc teraz jedynie na wspomnianym filmiku.
Z przytoczonego fragmentu o bogu na samym początku potwierdzają się jedynie moje obawy, co do mało stonowanego stylu autora, który jest niemal jawną prowokacją w stronę ludzi wierzących - i choćby nawet było to uczynione jedynie w celu nadania dosadności jego wypowiedzi, to jest to jednak dla mnie argument świadczący zdecydowanie przeciwko temu panu, który jako osoba wykształcona i w ogóle z całym tym swoim profesorko-anglosaskim blichtrem mógłby jednak ścisnąć nieco wora i spuścić z tonu w odrobinę mniej kategoryczny. Co jednak w efekcie pewnie popsuło by całą szopkę i imprezka nie podkręciłaby raczej żadnej wyposzczonej na marchewce i ogórkach szklarniowych dewotki, więc w sumie można by to łyknąć.
Trudno jednak przejść obok naciąganych argumentów i pseudo-apagogicznym bełkocie tego drugiego capa, jak mu tam - Steina - który od samego początku szafuje argumentami na poziomie lekko sfatygowanego intelektualnie i dopiero co oderwanego od cyca mamy roztropka z prowincjonalnego kółka różańcowego, łapiąc tego pierwszego za słówka typu procent od czegoś-tam. Rażące jest także pobieżne odwoływanie się do jakichkolwiek innych bóstw i religii, tak jakby apriorycznie zakładano, że prawdziwy jest tylko ten jeden, jedyny chrześcijański, co z kolei trochę przeczy idei obaleniu twierdzeń Dawkinsa, a wskazuje raczej na postawę kolejnego nawiedzonego tv.show-kaznodziei, który, jak wielu przed nim, wykorzystując popularność wiary i żerując na, nomen-omen, bogu ducha winnych masach w klapkami na oczach idącymi za głosem jemu podobnych cwaniaczków, na których w znacznej mierze opiera się - przynajmniej według mnie - cała geneza religii w ogóle, stara się skubnąć coś dla siebie z tego biznesu. Takiego najchętniej przeciągnęło by się na linie za Land Rover po jakiejś, od biedy, polskiej autostradzie. No ale nie zapędzając się - ja osobiście duchownych bardzo szanuje. Z podkreśleniem -
duchownych - a nie hipokrytów, demagogów, populistów i manipulujących masami, często nawiedzonych i kreujących się na wielce uduchowionych intelektualistów, prostaczków z parciem na szkło, kasę, ponad wszystko władzę i może ewentualnie dupczenie ministrantów od czasu do czasu. W/g mnie duchowny jest i powinien być przysłowiowym lekarzem dusz, opoką moralną dla swoich wiernych i przewodnikiem dla zagubionych, człowiekiem światłym i tolerancyjnym, otwartym także na odmienne koncepcje i ponad wszystko odróżniającym zbawienną dla większości wiarę w jakąś niesprecyzowaną wyższą moc, która jest dla ludzi - z natury niezdyscyplinowanych i przez to niebezpiecznie nieprzewidywalnych - matrycą budujących społecznie wzorców moralnych i wszechmocną (a przy tym najwygodniej - także niewidoczną i nieosiągalną) instytucją kontroli, która bóg raczy wiedzieć ile razy powstrzymała ludzkość od doszczętnego wymordowania się w pień - od destruktywnego fanatyzmu. Niektórzy o tym zapominają, albo mając zgoła inną opinię idą na takie tam różne, np. święte wojny i jak się rozhulają to nawet zdarzy im się zorganizować spontanicznie jakąś małą, kameralną krucjatę lub też radośnie zaczynają wysadzać co poniektóre większe budynki z ludźmi grzeszącymi jedynie pewnym nadmiarem nacjonalistycznego ego.
Wracając jednak do głównego wątku - zakładając więc, że ten grubszy to hochsztapler, a ten pierwszy to nabuzowany oksfordzki buc, to jednak ze swej strony muszę przyznać, nawet jako formalnie rzecz biorąc chrześcijanin nie-katolik, że nie znajduję jednak osobiście absolutnie żadnej rozsądnej podstawy do wiary w cokolwiek nadludzkiego, co nie dość, że niewidoczne i nieosiągalne, to jeszcze uzurpuje sobie władzę nad światem, ustala jakieś reguły, każe dawać na tacę i ponad wszystko chce, żebym absolutnie każdego dnia kochał każdego jednego bliźniego swego, nawet tych pieprzonych dresiarzy, którzy zdeformowali jakiś czas temu twarz mojemu kumplowi czy tą grubą, durna, powaloną pindę z tramwaju, przez którą spóźniłem się ostatnio na spotkanie rekrutacyjne w robocie. Nie chcę jednak absolutnie obrazić tu czyichkolwiek uczuć religijnych, jestem w pełni otwarty na ludzi każdej wiary tak długo, jak nie ucieka się ona do prania mózgu lub przemocy. Więc może nieco inaczej to ujmując - nigdy osobiście całkowicie nie podważałem istnienia któregokolwiek z wyznawanych przez ludzkość bogów, tak jak nigdy nie uważałem, że ufoludki nie istnieją. Bóg jest zjawiskiem dobrym, o ile faktycznie wnosi do społeczeństwa ład, porządek i wzajemne poszanowanie w rozumieniu norm przyjętych przez naszą zachodnią kulturę. Z drugiej jednak strony nie widzę też - szczególnie, że mam - jak chyba każdy z nas - jako taką świadomość realiów panujących na naszej planecie, włącznie z głodem, wojnami i cała ludzką niesprawiedliwością, od której człowiekowi pięści bezwiednie zaciskają się odruchu naturalnego sprzeciwu, w poczuciu totalnej bezsilności i oszukania - żadnego powodu, by wierzyć w cokolwiek nadprzyrodzonego w obliczu całej zgromadzonej na przestrzeni tysiącleci wiedzy naukowej i czystemu, wypracowanemu jakimś nie do końca dającym mi się określić sposobem, poczuciu zdrowego rozsądku. Odpowiedź na odwieczne i zaporowe pytanie o początek wszechświata możemy także częściowo uzyskać przyjmując wobec siebie postawę nieco bardziej samokrytyczną, a mianowicie z pokorą przyznając, że człowiek jednak jest stworzeniem ograniczonym i dojrzale zakładając, że jednak może są rzeczy, których w danej chwili, a może i w ogóle, nie będziemy w stanie pojąć, lub że tak naprawdę to co mamy przed swoimi oczami obecnie jest tylko nieznaczną częścią tego, co nas w istocie otacza. Idąc tym tropem - nie można chyba kategorycznie odrzucić istnienia tzw. boga, tak samo jak nie można stwierdzić, że nie ma żadnych szans na wizyty ufo na Ziemi. Jednak o ile obie perspektywy wydają mi się raczej dość absurdalne, to jestem jendak bardziej skłonny przychylić się do tego drugiego. I teraz - skoro już ustaliliśmy, że mamy otwarte umysły i "jasne, że wszystko się może, ku***, zdarzyć", to trzeba jednak czasami zająć te konkretne stanowisko i umieć odpowiedzieć jednoznacznie na jakże kłopotliwe i przeze mnie osobiście znienawidzone, bo psujące nawet najprzyjemniejszą konwersację z nowo poznaną osobą, pytanie: czy wierzysz w boga/ Boga? Niestety słowa nie oddają wielkości liter i nie możemy się tu posłużyć wygodnym kłamstwem, więc zmuszeni jesteśmy przeważnie dać odpowiedź. Dawkins, choć pewności nie miał, o czy świadczy te 99%, jednak okazał się dużym chłopcem i podstawiony pod ścianą, a choćby i tak dla odczepnego oraz niezgorszego zysku - dął ją. I każdy - w/g mnie przynajmniej - powinien mieć ją sobie skrzętnie przygotowaną na tzw. wszelki wypadek. To tyle z mojej strony na razie, chociaż problem faktycznie jest głębszy i na obszerniejsza dyskusję - wolę teraz jednak przyciąć sobie w takiego Bioshocka, bo ma to w przybliżeniu taki sam współczynnik faktycznej produktywności. I może przeczytam sobie kiedyś tą książkę, żeby zobaczyć, czy jest w niej cokolwiek ciekawego... O_o
Aaa - i jeszcze jedno. Nie znoszę, naprawdę nienawidzę całej tej chałtury z urawniłowką i przyczepianiem wszystkim etykietek typu ateista, katol, komuch, liberał, wegetarianin, itp. W dupie mam takie kategoryzowanie ludzi, ze względu na jakiś przypadkowy pogląd w jednej, mniej lub więcej znaczącej sprawie. Znam zarówno wprost bajecznie wspaniałych ludzi będących gorliwymi chrześcijanami, co i kompletnie popierdolonych wyjebów, a przy tym samozwańczych "ateistów" i wyzwolonych pseudo-intelektualistów, bo mama dała im Harrego Pottera i wibrator doodbytniczy na gwiazdkę. Kto mnie nazwie ateistą, albo czymś takim w stylu bananowej bucówy - ma w ryj O_o. Dziękuję. Dobranoc.
Mimo, że mam głęboko w życi co Dawkins ma do powiedzenia (nie twierdzę z góry, że nie ma racji w czymkolwiek, po prostu - nie jestem tym zainteresowany) to jednak rozwala mnie nagonka na niego, uskuteczniana przez katolickie środowiska. Wiara przecież jest zupełnie niepragmatyczna i jakakolwiek polemika z pragmatycznym punktem widzenia przeczy samej ideii. O czymś takim jak miłosierdzie, akceptacja, miłość do bliźniego to już całkowicie kościół zapomniał. 
Ateiści też są wkurzający dość często, przez swoją przepłnionioną butą i wszechwiedzą postawę. Tak jakby wyzbycie się wszelkich "zabobonów" gwarantowało wolność umysłu.
Bardzo trafne spostrzeżenie i w pełni się zgadzam. Choć jednocześnie przyznam, ze z tym bobem i kotletami sojowymi to ciągle czuję się nieprzekonany

.