Ponieważ łatwiej jest wytykać błędy, niż chwalić, więc dorzucę, co mi się
nie podobało
.
- B&B to wg mnie całkowicie chybiony pomysł. Dziewczyny są zwykłymi przeszkadzajkami nie odgrywającymi żadnej roli w scenariuszu (mogłoby ich nie być i nikt nie zauważyłby różnicy); starcia z nimi są do bólu schematyczne (pojawia się Bestia i wygłasza swoją regułkę, następnie walka z Bestią, następnie przemiana z Bestii w Piękną, następnie strzelanie do Pięknych, następnie śmierć Pięknych, następnie rozmowa z Drebinem). Przemiany Bestia -> Piękna były zbyt długie (Snake w międzyczasie mógł spokojnie strzelić im w łeb i zaoszczędzić tym samym sobie i im kilkunastu minut życia) i również opierały się na tym samym schemacie. Ich historie w ogóle mnie nie ruszyły - raz, że były zbyt wymyślne (prawdopodobne, ale i tak zbyt wymyślne), a dwa - Drebin je opowiadał, jakby siedział z przyjaciółmi przy ognisku opowiadając sobie historie o duchach. Nie mówiąc o tym, że ich historie mnie w ogóle nie interesowały: ot, były jakieś laski, zostały zabite, nie ma potrzeby zawracać sobie nimi dalej głowy, bo postacie i tak są nieistotne; brakowało tu efektu Wolf czy Fortune
.
- spłycenie postaci Liquida i Vampa. Już nawet nie czepiając się tych nieszczęsnych nanomaszyn (nie ma to jak wytłumaczyć wszystko nanomaszynami...), Vamp był tu postacią jeszcze bardziej płytką, niż w MGS2 (już tam sądziłem, że jego potencjał został lepiej wykorzystany w "Dead Man Whispers" niż w głównym scenariuszu). Praktycznie, to nie miał on żadnej fabuły - ot pojawił się w kilku miejscach, powalczył efekciarsko, i potem zginął. Jakie motywy? Czemu pracuje z Liquidem? Co go łączy z Naomi? I czemu tutaj już tak efektownie nie unika strzałów, jak robił to w MGS2?
Zaś co do Liquida - zupełnie bezsensowna postać. Ot zwykły płaski bad guy, któremu bliżej do Volgina, niż Ocelota czy Liquida z MGS1. Typowy komiksowy przykład czarnego charakteru, w którym nie ma dosłownie nic pozytywnego i jest zły, bo tak. Pomysł z tym, że duch Liquida nie przejął Ocelota, tylko, że to była specjalnie, w sposób sztuczny, wykreowana świadomość - super, bo przynajmniej pozbyliśmy się idiotycznego wątku z nawiedzoną ręką. Jednak czemu w takim razie Ocelot wciąż ma pamięć Liquda (scenka ze "śmiercią" Liquida "FOX.... die....") oraz jego głos (w MGS2 oraz w japońskiej wersji MGS4)?
- Akiba, a raczej niespójność jego charakteru i próba, na siłę, powiązania go z Shadow Moses; akt 1 i początek 3 - Akiba to typowy debil-nieudacznik, który nie wiadomo jakim cudem trafił do Fox Hound, a którego problemy z żołądkiem w pewnej chwili są już nadużywane. Koniec aktu 3 i akt 5 - Akiba okazuje się być przystojnym młodzieńcem ("Książe Z Bajki", jak już ktoś tutaj wspomniał), odważny, inteligentny i w ogóle świetny żołnierz. WTF? W akcie 5 wymiata tak, że nawet Neo by się nie powstydził, zaś w akcie 1 atakuje Snake'a, nie odbezpieczywszy najpierw karabinu. Dokładnie taka sama sytuacja, jaka była w MGS2 - przez większość gry Raiden to typowy nowicjusz, a potem dowiadujemy się, że to mega-twardziel, który będąc dzieckiem zażerał się prochem i zabijał ludzi
.
- Scena z Meryl i Akibą w akcie 5... bez komentarza. Jest to fajnie zgrane, no ale... nie ma to jak wyznawać sobie miłość i planować ślub jednocześnie walcząc z niekończącą się watahą przeciwników.
- Snake w 5 akcie, już po wgraniu wirusa; w jednej chwili ledwo się rusza (praktycznie to się nie rusza, leży na podłodze), jest na wyczerpaniu, traci przytomność; po chwili Liquid wszczepia mu serum i staruszek żwawo przez następne kilkanaście minut okłada się ze swym braciszkiem. Przypomnę tylko, że jeszcze niedawno, w serwerowni, wszczepienie serum sprawiło tylko, że Snake mógł ledwo chodzić... (swoją drogą, tutaj cholernie podobał mi się motyw ze zmieniającymi się nazwami na pasku życia oraz muzyką w tle - genialne).
- końcówka. Już nawet nie będę narzekał na powrót Big Bossa, który w ostatniej chwili wyjaśnia całą historię Patriotów (pomimo, iż wszystkie inne ofiary FoxDie umierały w przeciągu kilku minut od pierwszych objawów, ten się trzymał twardo; chociaż Big Mama trzymała się dużo dłużej). Po prostu... jakoś tak przy pojawieniu się pierwszych napisów uważałem, że tam powinien być już koniec; że wszystko, co trzeba było, zostało wyjaśnione i zakończone. A tutaj nagle pojawia się BB i przez kolejne 30 minut dorzuca kolejną garść informacji, która wszystko, co było wiadomo do tej pory, przekręca o 180 stopni. A potem umiera.
O kilku (lub więcej) nieścisłościach czy niedopracowaniach (czemu nikt się nie pokwapił, by opatrzyć Big Mama tą ranę? jakiś bandaż uciskowy by się chociaż przydał) już nawet nie wspomnę.
I czemu kurna Big Boss, pomimo iż poskładany z ciał Liquida i Solidusa, wciąż nie ma oka? ;/