Skoro już jesteśmy przy lewackich filmach (
) miałem okazję obejrzeć
Sztukę Kochania i jak dla mnie średnio, pomijając już przekoloryzowanie, wybielanie postaci lekką konwencją prowadzenia fabuły oraz abstrahując od rzeczywistej sylwetki i moralnej dyskusji na temat życia doktor Wisłockiej, dialogi czasami wypadały sztucznie, chaotyczne przedstawianie wątków i kompresowanie całego życia autorki do rwanych scenek nie wyszło na dobre dla oddania samej biografii, m.in.
bardzo krzywdząc scenę z okresu wojennego, która każe jedynie się uśmiechnąć z dystansem i politowaniem, a zapewne nie taki miała efekt wywołać.
Do tego scenariusz momentami nie domaga, niektóre sceny jakby żywcem wyjęte z losowego rom-comu
typu grupa kobiet idących rzędem celem bronienia możliwości wydania książki czy już końcowe przedstawienie ludzi wyrywających sobie z rąk nielegalne kopie książki na targu i żywo ją komentujących.
Nie można za to odmówić obrazowi Sadowskiej, że jest przesączony klimatem idealizowania realiów lat młodości naszych rodziców, tutaj zwracając uwagę przede wszystkim na całą otoczkę wątku z Jurkiem, co w połączeniu z tłem muzycznym i wybranymi kadrami tworzy popularne kino, które może się podobać.
Ale czy o to twórcom chodziło? Wątpię, ponieważ temat seksualności, związków i płci winien być potraktowany z większym dopracowaniem, a nie powierzchniowo ukazany w śmiesznych dialogach, komicznych scenach o fotelu ginekologicznym i seksie z gołymi dupami na ekranie.
Chciałbym jeszcze dodać łyżkę dziegciu w postaci żenującego marketingu, który wygląda na celowy zabieg ukazany w scenie zamykającej (a wydawcą reedycji reklamowanego produktu zapewne jest sponsor filmu).
Ogólnie jednak polecam dla wyrobienia sobie zdania, choć pewnie większość na Sztukę Kochania się wybierze, gdy przymknąć mocno oko naprawdę nieźle się ją ogląda, role bohaterów są ciekawie dobrane (szczególnie wyróżniający się Eryk Lubos łamiący swoją konwencję, Boczarska w tytułowej roli też nie pozwala się krzywić) i dla niektórych par po projekcji istnieje szansa na bieganie nago po mieszkaniu w przypływie nagłego wyzwolenia, bo niestety poważniejszej analizy ciężko się doszukiwać patrząc na ciężar nakreślony przez ton i scenariusz filmu.
Za to klimacik, jak napisałem - mistrzowski: