The assasination of Jessie James by the coward Robert Ford - historię przedstawioną w filmie poznajemy od momentu przyłączenia się Boba Forda do gangu Jessiego Jamesa. Przez dwie i pół godziny śledzimy koleje losów uczestników pamiętnego napadu na pociąg, a w szczególności poczynania i wewnętrzne przemyślenia Boba, który upodobał sobie Jessiego jako bohatera, a który to, wraz z rozwojem wydarzeń, pogrążał się coraz głębiej we własnych urojeniach, wizjach, paranoi i obłędzie. Obie postaci są arcyciekawe i fantastycznie zagrane, a w szczególności fenomenalnie spisał się tu Brat Pitt, choć całej reszcie nie można też bynajmniej absolutnie niczego zarzucić. Z upływem czasu poznajemy kolejne fazy przemian bohaterów, wgłębiamy się w ich psychikę, staramy się zrozumieć ich motywy. Obraz jest niejako przekładańcem przeciwstawnych odczuć widza wobec bohaterów - w jednaj chwili zdajemy się być niemal pewni sympatii do Jessiego i wręcz przeciwnych odczuć względem Forda, a w następnej sytuacja zmienia się niemal diametralnie, niczym w kalejdoskopie. Z biegiem czasu odczucia te zaczynają się przeplatać i nakładać na siebie, co w naszych oczach nadaje tym dwóm postaciom coraz większej głębi. I ta ambiwalencja uczuć towarzyszy nam już nieodłącznie mniej więcej od połowy filmu do jego zakończenia, nie opuszczając nas nawet po seansie... Klimatem spokojny, kontemplacyjny, skłaniający do refleksji nad wewnętrznych stanem bohaterów. Niesamowita, legendarna już i owiana kultem właściwym najsłynniejszym osobowościom w historii postać Jassiego Jamesa. Film ze wszech miar godny polecenia, wszystko bowiem, w mojej skromniej opinii, wspaniale w nim zagrało. Poczynając od prześwietnego aktorstwa, przez niesztampowe postacie, po świetne, a momentami wspaniałe wręcz zdjęcia (gdzie w pamięć zapadają w szczególności plenery, sceny wśród łanów zboża i głaskanych wiatrem, rozległych po sam horyzont łąk i prerii) i znakomicie dobraną, idealnie komponującą się z obrazem muzykę. Jak dla mnie - film o przynajmniej pół klasy lepszy od takiego choćby No Country For Old Men, chociażby ze względu na spójność, ciągłość i kompletność, czego o wzmiankowanym , nie wiedzieć czemu obsypanym Oscarami, tytule powiedzieć nie można. Jeszcze raz - serdecznie polecam.
Ocena ogólna: 9/10