Fire Emblem to seria-protoplasta japońskich sRPG. Słynie z mechaniki permadeath, poważnego jak na gry Nintendo klimatu i mnóstwa znakomitych postaci. Developer, Intelligent Systems, zajmuje się FE od samego początku, czyli już przeszło 23 lata. Licząc remaki Awakening jest trzynastą częścią serii.
Od pierwszego rozdziału czuć progres w mechanice jaki poczyniło FE:A w stosunku do ostatniej oryginalnej odsłony, Radiant Dawn na Wii. Rozgrywka jest płynna jak nigdy przedtem, m.in. przez sporo możliwości dostosowania jej wg. własnych potrzeb w opcjach. Ilość szczegółów wyświetlanych podczas ataku, rodzaj podświetlania zasięgu przeciwników, automatyczne zakończenie tury – wszystko to możemy pod nasz styl gry ustawić. Twórcy nawet wprowadzili auto-walkę dla leniwych. Ja najbardziej lubię grać z wyłączonymi animacjami i średnim tempie poruszania się jednostek po mapie, kontrolując każdą jednostkę z osobna.
Łączenie jednostek w pary szybko staje się najważniejszą mechaniką. Daje dużo więcej możliwości taktycznych niż tylko ratowanie żołnierzy znane z poprzednich gier. W zależności od tego jakie jednostki łączymy dostajemy boost do różnych statystyk. Np. jeżeli chcemy podwójnie zaatakować łączymy dwie postacie z wysokim spd. Chcąc wygrindować słabszych bohaterówi dobrze jest dać im na wsparcie tanka z wysokim def itd. Do tego dochodzi fakt, że świetne dialogi suportowe zachęcają do korzystania z par.
Kolejną mocno charakterystyczną cechą FE:A są umiejętności i związane z tym wykorzystanie second seal. Bohaterowie mają po pięć miejsc na umiejętności, które zależą od klasy i zdobywane są wraz z poziomem. Oprócz standardowej zmiany master sealem możemy w miarę dowolnie żonglować klasami, aby zbudować idealny skill-set. Second seal resetuje level postaci z powrotem do pierwszego, nie mając negatywnego wpływu na statystyki. Pojawiają się też nowe klasy, takie jak jeździec gryfi. Najbardziej do gustu przypadł mi Dark Flyer, ponieważ dostaje Galeforce, skill pozwalający wykonać drugą turę, jeżeli uprzednio uda się zgładzić przeciwną jednostkę.
Zabawa z umiejętnościami dodaje reaplayability, a wytrwali grinderzy mogą pakować postać nawet przez 60-70 leveli, zanim osiągnią maksymalne statsy. Właściwie wszelkie zmiany w rozgrywce są na plus, jest to idealnie dostrojony Fire Emblem. Jedyne skille, które trochę odstają od reszty to ‘rally skills’, polegające na podniesieniu statystyk żołnierzom znajdującym się dookoła wykonującego ‘rally’ bohatera. Przydaje się to właściwie tylko na Lunatic. Warto wtedy sobie stworzyć rally-bota, żeby móc w ogóle stawić czoła oszukańczo silnym jednostkom komputera.
Poziom trudności jest dobrze wyważony. Misje poboczne są z reguły dużo trudniejsze od głównego wątku. Około dwunastego rozdziało SI staje się dużo bardziej wymagającym oponentem. Pojawia się więcej przeciwników po zmianie klasy, którzy zaczynają sensownie używać umiejętności. Najbardziej zaskakującym momentem był rozdział w którym bronimy jednego NPC przed atakiem jednostek powietrznych. Myślałem, że tak jak w poprzednich FE będzie wystarczyło, jeżeli postawię tanka na drodze jeźdźców gryfów i wyvern, żeby gładko przebrnąć przez misję, ale ku mojemu zdziwieniu komputer całkowicie zignorował moje jednostki i mierzył prosto w NPC. Pokazuje to, że twórcy podczas projektowania Awakening doskonale zdawali sobie sprawę jakie elementy sztucznej inteligencji gracze lubili wykorzystywać. Jeszcze bardziej widoczne jest to w DLC.
No właśnie, sporo darmowego DLC i otwarta mapa świata sprawiają, że doświadczeni gracze mimo starań twórców nie będą mieli żadnego problemu ze ‘złamaniem’ poziomu trudności, więc polecam fanom zaczynać od razu na Hard(Classic). Prawdopodobieństwo, że przegrindujecie przynajmniej jedną postać i tak jest bardzo duże. Tryb Newcomer w związku z tym uważam za zbędny dodatek. Miałby sens, gdyby konstrukcja gry była ciągła, a tak pozwala tylko na przerushowanie przez grę w paręnaście godzin i odbiera stresujących sytuacji z których słynie rozgrywka FE.
Awakening jest dopakowane funkcjami sieciowymi. Multiplayer polega na potyczkach w kooperacji 3 x 3, przypomina mi to trochę arenę z Sacred Swords. Moim zdaniem to nic specjalnego, ale łatwy sposób, żeby nabić sobie renown. Street Pass pozwala zmierzyć się z armią znajomego, kierowaną przez AI. Co tydzień pojawia się płatne DLC, codziennie via SpotPass dostajemy darmowe armie z którymi możemy stoczyć walkę, zatrudnić jej lidera bądź kupić od niej przedmioty, pojawiają się także itemy i nawet mapy.
Downloadable content to czysty fanserwis i mimo wysokiej ceny uważam sposób podejścia Intelligent Systems do dodatkowych treści jako bliski doskonałości: mapki dla corowych fanów, skupiające się na historycznych postaciach FE. ‘Game-breakers’ w postaci mapek do farmienia złota/expa. Wreszcie casualowe rozdziały skupiające się na dialogach między postaciami i przedstawiające bohaterów w niecodziennych sytuacjach, na przykład na jarmarku czy plaży zamiast ciągle na placu boju. Zróżnicowana oferta dla każdego rodzaju gracza, mój portfel już się boi.
Opowiedziana w Awakening historia jest wartka i zawiera parę ciekawych zwrotów fabuły, nie odbiega specjalnie od stereotypowego dla serii motywu ratowania świata jednocząc po drodze wiele frakcji, ale szczególnie porównując ze znakomitym Path of Radiance/Radiant Dawn brakuje jej nieco politycznej głębi. Uzasadnienie pojawiania się dzieci gotowych do walki odbiera moim zdaniem monumentalności temu tytułowi. Walhart, mimo że miał potencjał bycia badassem na poziomie Zelgiusa nie jest niczym więcej niż fillerem. Twisty pod koniec uważam za tanie. To oczywiście moje indywidualne zdanie i te zabiegi w żadnym wypadku nie umniejszają dbałości o szczegóły z jaką przygoda w najnowszym Fire Emblem została uknuta. Podoba mi się spięcie gry klamrą, rozpoczynając walką z Validarem w prologu. Delikatne sugestie takie jak znamię na ręce My Unit, podejrzenie Fredericka, wypowiedź Martha, że jego ojciec nauczył go walki to elementy, które docenia się dopiero przy kolejnych przejściach gry i sporo tego typu smaczków zdecydowanie zwiększa replay value FE:A.
Dialogi i postacie to najmocniejsza strona skryptu Awakening. Każdy powinien znaleźć parę ulubionych i parę znienawidzonych charakterów. Bbardzo polubiłem Tharję za jej obsesję My Unit i zamiłowanie do klątw. Z kolei absolutnie nie przypasował mi ‘śmieszny obcokrajowiec’ Gregor.
Ilość nawiązań do poprzednich części to nie lada gratka dla fanów serii. Jedna z postaci nazwała ptaszka imieniem Jaffar. Podczas rozmowy suportowej dwoje jeźdźców wspomina Caina i Abla. Pieśni Heronów również są przypominane. A propos Heronów pozwolę: Przyjrzyjcie się animacji najmocniejszych zaklęć w grze. Zauważycie runy Heronów latające dookoła ksiąg! Uwielbiam takie detale, a w nowym Fire Emblem jest ich pełno.
Styl artystyczny Awakening może budzić wiele kontrowersji. Kreska idzie zdecydowanie bardziej w stronę anime niż w poprzednich odsłonach, ubrania postaci są często przekombinowane niczym bohaterów Final Fantasty, a kobiece (i męskie) wdzięki tak mocno uwydatnione jak nigdy przedtem. Nie każdemu musi się to podobać, ale szczegółowego wykonania modeli, pięknych cutscenek w cel shadingu i nowych, dynamicznych animacji podczas walk nie idzie nie docenić. Efekt stereoskopowego trójwymiaru pasuje idealnie do gatunku, mapki takie jak w Paralogue 11 wyglądają obłędnie, absolutnie nie dziwi więc decyzja rezygnacji ze sterowania na ekranie dotykowym dostępnym jeszcze w Shadow Dragon. Trochę zamieszania wprowadza DLC, ponieważ wykorzystuje grafiki z okresu ostatnich dwudziestu lat i mocno kontrastuje z nowoczesnymi projektami Yusuke Kozaki.
Muzyka to majstersztyk. Klasyczne orkiestrowe aranżacje wplecione w rozgrywkę dodają przygodzie epickości i kierują nastrojem gry. Najlepszym na to przykładem jest mocno emocjonalny Chapter 10, gdzie melancholijna kompozycja rozbrzmiewa już w menu podczas wyboru postaci.
Voice acting jest wykonany bardzo dobrze, ale nie ma go też zbyt dużo. Urywane kwestie podczas przewijania ścian tekstu nieco drażnią. Miłym akcentem jest dodatkowa kwestia wypowiadana przez żonę/męża naszego ‘My Unit’ po osiągnięciu wsparcia na poziomie S. Na plus należy zaliczyć możliwość wyboru między japońską a angielską ścieżką dźwiękową.
Reasumując, najnowsza część serii Fire Emblem stawia kropkę nad i oraz podsumowuje gatunek, którego jest współtwórcą. Pochlebne recenzje nie są przesadzone, to najlepsza gra w serii i jedna z najlepszych gier na 3DSa. Dopracowany gameplay, treści na dziesiątki godzin, ogromny replay value, wybitna oprawa a/v – zarówno dla nowych graczy jak i starych wyjadaczy idealna gra. Zarzuty będą mieli jedynie najbardziej zatwardziali z zatwardziałych fanów FE, którym przeszkadza, że istnieje możliwość wyłączenia permadeath, otwarta mapa świata i parę nietypowych udziwnień w fabule. 10/10