Wpis. U nas w giełdowe weekendy centralnie przy schodach budynku przy Wadowickiej siedział gość z ksywą Dżaba, taki grubas ze stylówą Goodmana z Big Lebowski, z obsmarowaną koszulką od drugiego śniadania (rzadko wstawał), obstawiony sprzętem komputerowym i kilkoma stacjami dyskietek, dla nas ówcześnie na oko 100-letni szaman komputerowy, który miał każdy tytuł i najbardziej bulgotał, jak mu typy przynosiły po kilkanaście, kilkadziesiąt dyskietek, a takie duże zamówienia realizował tylko dobrym kolegom, niektórzy z nich mieli swoje stoiska i nagrywali reszcie gawiedzi. Z Dżabą można było zagadać, ale rzadko był skory do rozmów, przeważnie wstukiwał tajemnicze znaczki na klawiaturze w rytm industrialnych dźwięków wydawanych przez pracujące napędy 3,5 cala.