Kwestia gustu i możliwości. Myśląc o mieszkaniu w bloku mam cały czas nieodparte wrażenie siedzenia w ulu, brak prywatności i wolności, narzucania się sąsiadów z za ściany i za oknem na przeciwko, braku zieleni, czegoś tak na prawdę własnego i konkretnego. Ogródek przed domem przeżytkiem nie jest na pewno: własna przestrzeń przed domem, na której możesz zrobić wszystko, poopalać się po ciężkim dniu pracy, trzymając nogi na trawie, dzieciaki mają się gdzie bawić, a Ty możesz biegać w samych spodenkach, co w 4 ścianach mieszkania i przy inwigilacji podwórza przez przesiadujących w oknach sąsiadów raczej nie jest możliwe. Piszę oczywiście o typowych m3, m4, jakich pełno w polskich miastach, nie nowoczesnych i wypachnionych apartamentach z własnymi zielonymi tarasami. Urzędasy równie dobrze mogą Cię dymać, gdy mieszkasz w bloku - tu podniosą Ci opłaty, tam jakiś abonamencik, zabiorą kubły na śmieci (z oszczędności), pan z gazowni i kominiarz przychodzą wtedy, gdy oni mają czas, a nie Ty. Wiadomo, że dom jest o wiele bardziej zajmujący i trzeba się nieźle nabiegać od samego początku (jak przeżyjesz budowę przy nie do końca rozgarniętej ekipie, to można napisać, że jesteś uodporniony), a mieszkanie jest stosunkowo mniej zajmujące. Jednak gdybym miał odpowiednie środki, to tylko dom i kawałek własnej trawy.