Znużony pismami motoryzacyjnymi, na szybko przeglądanymi w salonikach prasowych i zmagazynowaniu dużej ilości Auto-Świata (głównie z przyzwyczajenia, bo wydawany często i tanio - ciężko jednak było wytrzymać takie nasilenie folksdojczów na łamach jednego periodyku) początkowo przeszedłem obojętnie obok magazynu Top Gear, który dla mnie był tożsamy głównie z wyśmienitym programem tv, gdzie kilkoro angielskich pasjonatów wozi się najlepszymi maszynami po różnych zakątkach globu i w różnych okolicznościach. To musiało i musi się podobać.
Pismo czasem przeglądam, ale tak naprawdę od deski do deski przeczytałem jeden numer i mam dosyć. Przy całej otoczce znakomicie zrealizowanych fotoreportaży (ale to głównie przedruki), widocznej pasji i możliwości podziwiania przepięknych, rasowych samochodów (co stanowi miłą odmianę od wszędobylskich kompaktów i limuzyn zza Odry), teksty i felietony są dla mnie nie do zniesienia. Nie wiem, czy to naczelny tak mocno próbuje wczuć się w skórę swojego "lokalnego boga", z którym prawie utożsamia się Clarksona na łamach pisma, czy to ruch ku uciesze gawiedzi, ale wymuszone śmieszne teksty każą mi momentami spuścić zasłonę milczenia. Naprawdę wolałbym już suche dane i kilka słów emocjonalnie obojętnego komentarza. Do tego dochodzą wrzucane tu i ówdzie wkurzające cytaty autorów brytyjskiej edycji (ww. Clarkson przewodzi), a artykuły typu "40 rzeczy, które dają facetom szczęście" z zamieszczoną na przewodnią stronie golarką elektryczną za 1.4k zł każą mi zerknąć z powrotem na okładkę, czy czasem nie złapałem do ręki Logo, tudzież innego Men's Health. Cóż, jednak jak widać warto się naginać dla możliwości wożenia się po polskich miastach furami niedostępnymi dla większości naszego społeczeństwa.
Znowu wracam do przeglądania zdjęć, czytania nagłówków i sączenia co ciekawszych informacji. Szkoda.
Co ciekawe, program odbieram zupełnie inaczej, więc w myśl zasady "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal" podziwiam tych facetów, że tak rewelacyjnie łączą zainteresowania ze sposobem na życie.