Zdecydowanie najsłabsza odsłona serii.
Nie znaczy to, że BI jest grą złą, czy co najwyżej dobrą. Co to, to nie. Ale grając w pierwszą odsłonę serii czułem, że spędzam czas nie tyle z najwybitniejszym przedstawicielem gatunku FPS, ale wręcz gram w najlepszą grę z jaką styczność miałem. Co prawda po jej ukończeniu emocje opadły, jednak uważam, iż Bioshock zasługuje na najwyższą z możliwych ocen. Na kontynuacji się nie zawiodłem w żadnym aspekcie. Mało tego, nowe motywy (sterowanie BD, czy tez postać Dużej Siostry) niezwykle przypadły mi do gustu. Infinity jest niby zgoła inne, ale szkielet pozostał ten sam – i bardzo dobrze.
Mamy kalki topowych przeciwników, podobne umiejętności, bliźniacze strategie, nawet podobne odgłosy (co akurat miłe jest). Tylko jakby jaśniej i bardziej kolorowo. Grafika jest bardzo dobra. Technicznie nie powala, ale nadrabia prezentacją – czyli tak jak przy okazji Dishonored. Niestety to już nie to co kiedyś. Audio trzyma klasę jak zawsze. Słowem – rewelacja. Gra się zasadniczo podobnie, ale kilka elementów nie do końca się sprawdziło – jak podniebna jazda i oznaczanie aktualnego celu wyprawy na szynach właśnie.
Największą bolączką jest przewidywalne zakończenie, które spora cześć graczy z taką lubością gloryfikuje. Kto grał w pewien słynny tytuł ekskluzywny na sprzęt Sony, który absolutnie zachwycił swoją końcówką, gdzieś w połowie gry jest w stanie się domyślić co i jak. Choć powrót do korzeni to miły akcent.
Reasumując. Zagrać warto. Przesadzać z „WOW” jednak nie ma co. I szkoda, że potencjał Ptaszyska nie został wykorzystany w pełni.
8 – grafika
9 – audio
8 – grywalność
8/10 – ocena końcowa