Zawaliłem właśnie egzamin z Javy. Wydawało mi się, że wszystko pamiętam, że wszytko umiem. Gdy zasiadłem nad kartką - pustka w głowie; różne nazwy, pojęcia, wszystko wypadło mi z głowy. A że koleś ocenia systemem binarnym (0-1) to raczej nie spodziewam się zaliczenia.
Do tego ostatni tydzień spędziłem siedząc nad projektem, który mieliśmy oddać wczoraj; nie zdążyliśmy, bo, jak to zwykle bywa, na koniec semestru jest wypad róznego rodzaju projektów, kół i innych pierdół. Zabrakło nam (projekt robiony w 4-osoby) dosłownie jednego dnia, by to skończyć, jednakże, jak się okazało, prowadzący już nie przyjmuje, daje 0 pkt i papa -- maksymalna ocena z przedmiotu do zdobycia (o ile zaliczy się egzamin) to 3+.
Już pal licho ocenę, od dłuższego czasu mam już po prostu w werbanie oceny, bo o stypendium i tak nie mam co walczyć; wkurza mnie jednak to, że zmarnowałem kilkanaście (a raczej kilkadziesiąt) godzin nad czymś, co nie przyniosło mi żadnego pożytku, a ten czas mogłem spędzić w 101 innych sposób.
Zresztą, cała prawda o studiach:
