Zamiast jechać na ogólnikach do 19 roku życia, po wydłużonej podstawówce, która powinna wykształcić każdego w stopniu co najmniej podstawowym, uczniowie po 14 - 15 roku życia powinni pójść do szkół w w zależności od zainteresowań / zawodów jakie będą w przyszłości wykonywać. A tam już droga prosta, pół czasu teoria, pół praktyka i mielibyśmy najwydajniejszy naród w Europie.
No pewnie, budujmy sobie z ludzi maszyny do pracy.
"Najwydajniejszy naród w Europie." - Jezu, jak to brzmi!
Masz rację, dobrze jest jak jest. Choć nie, nie jest. Powtórzę: lepiej byłoby gdyby w wieku 14 lat uczniom odpuszczano połowę przedmiotów, skupiając się na tych na których potencjalny uczeń pragnie się skupić. Potem ciągłość między takim wyspecjalizowanym liceum a studiami była by lepsza i wszystkim by sie łatwiej żyło. Pracownicy byliby wydajniejsi, pracodawcy zadowoleni, a ludzie kochali ministra edukacji. Ok, ostatnie zdanie to bzdura, ale 'you got the point, right?'
Wydajna jest np. Japonia.
IMO poziom edukacji u nas jest niewątpliwie wyższy, niż w takim USA, jednak nie AŻ TAK wysoki. Wydaje mi się, że ukierunkowanie szkół na tym poziomie to błąd, bo co może wiedzieć przeciętny 15 latek o tym, co chce w życiu robić, jeśli nie do końca jest o tym przekonana większość 20-latków. Z resztą miałoby to sens, w/g mnie przynajmniej, jeśli ograniczeniu uległy by jedynie przedmioty ścisłe i jednocześnie głównie właśnie w ich zakresie odbywało się ukierunkowywanie danych placówek czy klas. Nie powinno to jednak dotyczyć przedmiotów humanistycznych - najbardziej w/g mnie rozwijających, w sensie - nie ograniczonych do suchych reguł i faktów, a pozwalających na jakaś inwencję lub głębszy rozwój intelektualny, czy też emocjonalny, jednak także po konkretnej reformie systemu nauczania tychże - bo dzisiejsza matura z polskiego jest skierowana do przeciętniaków, nastawiona na powtarzanie utartych schematów i kompletnie dyskwalifikująca już na starcie jakąkolwiek kreatywność, bo na lekcjach języka polskiego wciąż słychać zwykle jedynie, że "Mickiewicz wielkim poetą był", a podręczniki historii nie są wcale na tyle obiektywne, na ile powinny, nie wspominając już o tym, że niemal całkiem pomijana jest historia świata (z wyjątkiem ukochanej Hameryki). Do tego większy nacisk na języki obce, które powinny być faworyzowane absolutnie wszędzie, a może coś się w polskiej edukacji BY zmieniło. No ale do radykalnych zmian w systemie potrzebna byłaby też radykalna zmiana mentalności ludzi, zarówno kadry, jak i uczniów, a na to już raczej nie ma bata. Więc reformy są dobre, ale nie wprowadzane z dnia na dzień i ingerujące jedynie w nomenklaturę, mundurki, kamery na korytarzach, kraty w oknach i karków przy wejściu (jak w mojej dawnej, prawie znienawidzonej budzie :*), ale długoletnia, przemyślana i celująca w merytoryczną sferę nauczania. Dotychczasowe reformy bez wyjątki były o kant dupy
. Większe ciśnienie, sensowniejszy materiał, poprawne metody i selekcja uzdolnionych - i wtedy możemy brać za target Japonię.