Myję sobie rano zęby, patrzę, a pod drzwiami pokoju nieobecnego akurat współlokatora, w progu, coś jest nie tak. Podchodzę i widzę, że coś się porusza. Jestem już wyczulony na każdy, najmniejszy nawet, ruch i przemykające niepostrzeżenie ciemne plamy widuję kątem oka znacznie częściej, niż powinienem. Tutaj jednak nie ma pomyłki - dostrzegam czułki.Poruszają się. Zza drzwi wystaje tylko głowa, ale już po tym poznaję, że to karaluch wielki jak stodoła. Chwytam w rękę kapeć, aby uderzenie było odpowiednio precyzyjne, chwilę przymierzam się, już mam walić, jednak w ostatniej chwili powstrzymuję cios - bestia jest zbyt duża, jeśli nie trafię lub tylko ją zranię może się wkur**ć i rzucić mi się do gardła. Po chwili namysłu, stojąc znieruchomiałym w głuchej ciszy mąconej jedynie furkotem łazienkowego wiatraczka postanawiam się ostrożnie wycofać. Chwytam z szuflady młotek. Wracam przed oblicze monstrum. Stoję tak chwilę w tępym osłupieniu, w ręku dzierżę nowy, lśniący jeszcze młoteczek z bardzo urokwilym, błyszczącym wciąż klinem. W końcu nasze spojrzenia spotykają się. Gapimy się nie siebie przed moment oceniając nawzajem siły przeciwnika. W powietrzu daje się wyczuć elektryzujące napięcie. Wstrzymuję oddech. Długo tak nie wytrzymam. Już prawie straciłem dzienną rezerwę zimnej krwi. Odwracam młotek, z czubka trzonka czyniąc śmiertelną broń. Mam tylko jedną szansę. Wykonuję zamach - tym razem już nie mogę się cofnąć! - trzonek z zastraszającą precyzją ląduje w miejscu ujawnienia się potwora. Mimo całego impetu - porażka! Naciskając na głowę kolosa czuję wyraźny opór. Przez sekundę daje się słyszeć jękliwy ryk. Zaryczał tak, jak zwykle ryczą ranione karaluchy. Karaluchy nie ryczą? Właśnie, ku***!! A ten je**ny skurwiel ryknął! Karaluch - wydał żałosny okrzyk bólu!! Raptownie otwieram drzwi. Nie dostrzegam już jednak niczego. Monstrum uciekło. Zabrało swoje sponiewierane nieudaną ofensywą cielsko i zranioną dumę i ukryło się gdzieś tam, między niewyobrażalnym syfem czeluści pokoju mojego współlokatora. W całym tym gnoju, jaki tam chowa, we wszystkim tych śmieciach, odpadkach, paprochach, kłakach i resztkach może żyć nawet całe komando podobnych temu zwyrodnialców. Regenerując siły, lecząc rany, wylizując własne flaki i tamując wyciek z okrytego chitynową osłonką móżdżku knuje teraz, obmyśla straszliwą, bezlitosną zemstę. I jak ja mam teraz spać spokojnie? Jak zostawić kawałek arbuza na biurku wychodzą na chwilę do sklepu? Jak chodzić samemu pod prysznic?!? Co ja mam teraz, kur**, począć?! Jak walczyć z tak nieposkromionym złem?!?! Co robić???! Hifeee!!!
True story. Zakończenie też napisze jeszcze życie O_o.