Destiny to hazard niemal w czystej postaci.
Siedzisz, katujesz tą grę godzinami z nadzieją, że wpadnie ci jakiś Exotic, Raidowa zbroja, czy inny wirtualny bzdet. Loot. To jak otwieranie paczek Lay'sów z Pokemon tazos w środku. Albo gumy Boomer z naklejkami z Pokemonów. Jak byłem dzieciakiem, to kupowałem te gumy, chipsy niemalże hurtowo w pobliskim sklepiku...ale standardowo, bardzo rzadko trafiałem akurat tą naklejkę/tego tazosa, którego chciałem dostać. Zacięcie jednak miałem, więc kupowałem, zbierałem...
Jeśli spojrzeć obiektywnie na ten tytuł, to w planie wirtualnej rywalizacji z innymi graczami ta gra wypada bardzo słabo. Destiny oferuje jedynie standardowy tryb capture the flag i deadmatch, właściwie to nie istnieją kalsy postaci, bo jedyne różnice między klasami to ich supery i wygląd. Na przykład taki BF4 oferuje znacznie bardziej rozbudowaną i różnorodną rozgrywkę sieciową, różne klasy postaci mogą być różnie wykorzystywane zależnie od sytuacji na polu walki, możesz używać pojazdów, masz bardzo szeroki wachlarz rozwiązań gameplayowych i raczej szybko się nie znudzisz.
W planie wirtualnej rozrywki, ta gra to również dno, bo każda misja opiera się na jednym jedynym przetartym schemacie - idź, niech Ghost włączy kompa, a ty w międzyczasie rozp**rdol kilka fal przeciwników. Tak nudnego gameplay'u nie wolno nazywać rozrywką, a fabuły przecież to też żadnej nie ma.
Gra tak na prawdę trzyma gracza przy sobie głównie dzięki swojemu Random Number Generator'owi, zamaskowanemu jednorękiemu bandycie. Jest on niemalże wyrocznią i decyduje czy dostaniesz dzisiaj exotica, czy też nie. Jak to w hazardzie bywa, drobne wygrane zawsze zachęcają do dalszej gry, dla tego od czasu do czasu dostaniesz jakiś ciekawy przedmiot. W międzyczasie jest też wiele przegranych, które co raz bardziej rozjuszają ale też na swój sposób motywują gracza do dalszej gry - bo jak to tak, przecież czasami jednak wygrywam, muszę spróbować jeszcze raz! Wasze dziewczyny/żony/narzeczone mają więc nosa i widzą co się święci. Widzą wasze zaangażowanie i poświęcenie, one czują smród tego RNG-jednorękiego bandyty i to je niepokoi.
Levelowanie broni i ekwipunku w tej grze, swoją żmudnością bardzo przypomina mi model gier f2p/p2w ze smartfonów, tyle że w Destiny nie możemy kupić paczuszki expa za 9,99 pln do szybkiego rozwoju postaci. Zamiast tego, trzeba grać godzinami, prawdziwy grindfest, powtarzanie tych samych misji po 50 razy. Wszystko zmierza do pogłębienia uzależnienia gracza, później jest DLC, nowe "wyzwania" jeszcze więcej ekwipunku do wygrajndowania na maksa.
No ale coś czuję, że się chyba wkrótce wyrwę ze szponów tego diabelstwa, bo zbyt dużo czasu mi to zabiera. Po ostatnich 2 Raidach dochodzi do mnie, że moje starania praktycznie w ogóle nie wpływają na to, co dostaję w nagrodę. Bandyta robi mnie w balona, żebym grał więcej. Coś musi być na rzeczy, bo pierwszy raz w życiu zacząłem rozważać kupno DLC do tego typu gry, a przecież jestem przeciwnikiem takich praktyk!