gramy glownie jakims kuzwa pionkiem, a nie Master Chiefem (zaledwie 3 chaptery), wkrada sie motyw rodem z Game of Thrones gdzie dobry staje sie zlym i na odwrot, zupelnie niepotrzebnie i pewnie to jest ten wielki twist, o ktorym trabiono przed premiera. Glownym antagonista staje sie jedna z moich ulubionych "postaci" gamingowych, a mianowicie Cortana. Po kiego, sie pytam? Wyidealizowany przez tyle lat obraz zielonej puszki z AI wbitym w jej potylice, nawalajacej do Floodow i Covenantow lezy teraz w gruzach. Nawet jesli Chief mial byc ukazany jako pomnik bohaterstwa, zmeczony, szukajacy swojego miejsca we wszechswiecie to i tak nie skumam dlaczego zdecydowano sie na taki ruch. Trzy misje, a raczej pod-misje, to nic innego jak lazenie po lokacji, wysluchiwanie co ma do powiedzenia plebs i ewentualne zbieractwo, a dwa z tych chapterow dzieja sie w tej samej lokacji. W grze spod szyldu Halo
. Na koniec zostawie Fillona. Po kiego takiego kolesia pakuja w zbroje Spartana to jest ponad moim pojmowaniem. Dwie laski u boku Locke'a wypadly o niebo lepiej niz Drake. I to w sumie jest glowny zarzut pod adresem Halo 5 - za malo Master Chief'a i Cortany w Halo gdzie mialem ich caly czas w poprzednich odslonach. Owszem, wszystko sie keci wokol nich, ale nowi protagonisci nijak sie maja do wspomnianej dwojki. Yhhh...