On nie "szkaluje". Raczej typ obserwatora. W ostatniej książce ("Skucha") jest zresztą mocno krytyczny wobec III RP.
Bardzo polecam jego książkę o tragedii na Broad Peak "Długi film o miłości".
Chłopcy z motylkami
Jacek Hugo-Bader
01.01.2014 01:00
W czerwcu wywaliłem na kilku billboardach ogromne ogłoszenie: "NAGRODA. Mój syn został napadnięty na tym osiedlu. Młodzi bandyci grozili mu nożem i zmusili do oddania pieniędzy i telefonu komórkowego. Muszę ich odnaleźć. Za informacje dotyczące bandytów - wysoka nagroda pieniężna. Jeżeli wiesz, kto to robi, znasz nazwiska, adresy albo masz inne informacje - dzwoń do mnie na numer 0 693 075 032"
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Fot. Albert Zawada/Agencja Gazeta
Wszystkie zdjęcia zostały zrobione na osiedlu Ostrobramska
Nie mogę patrzeć, jak mój syn chowa pieniądze do skarpetki, kiedy wychodzi do kina. Wzbiera we mnie złość i wściekłość. Nie mogę żyć w ciągłym strachu, że znowu wróci do domu psychicznie pokaleczony, upokorzony, zdeptany, pokiereszowany. Nie chcę drżeć zawsze, kiedy jedzie na trening rowerem. Jestem wściekły na siebie, kiedy mu proponuję, żeby wziął mój rower, bo jego jest lepszy i droższy. Kiedy pomyślę, że go napadną, jak będzie szedł z dziewczyną do kina przez kładkę nad ulicą Ostrobramską, że skroją go ze wszystkiego prócz majtek i skarpetek, budzi się we mnie nienawiść. Nienawiść, szlag by trafił - nienawiść i dusząca gardło wściekłość! Gówno mnie obchodzą twoje frustracje, mały żulu, twoje paskudne życie, chlejąca matka, problemy szkolne, brak drugiego śniadania i ojciec w kryminale. Kiedy o tobie myślę, dresiarzu z bloku, żałuję, że zlikwidowali karę śmierci. Niech cię wszyscy diabli!
Wypowiadam ci wojnę, pieprzony oprychu spod bloku.
Planeta Ostrobramska
Ten wściekły akapit napisałem 19 marca 2002 roku. Wtedy postanowiłem, że kiedyś powstanie ten artykuł. W tym dniu mojego syna Michała skroili po raz drugi.
Młodzieżowemu słowu "kroić" w kodeksie karnym odpowiadają trzy artykuły: 280, 281 i 282. To jest rozbój, kradzież rozbójnicza i wymuszenie rozbójnicze. Czyny te różnią się prawniczymi niuansami, będę je więc nazywał jednym słowem "rozbój", tym bardziej że 80 procent z nich to klasyczne rozboje. Bandyci w swoim slangu rozboje nazywają "dychami" albo "dziesionami", bo w dawnym kodeksie karnym był to artykuł 210. Może być "dziesiona z jedynką", taka zwyczajna, albo "dziesiona z dwóją", a więc z użyciem niebezpiecznego przedmiotu (artykuł 280 paragraf 2). Co ósmy napastnik jest uzbrojony. 13 procent ma broń palną, pozostali noże, bejsbole, kastety, tasaki, siekiery, brzytwy, gazowe rury, strzykawki (mówią, że z adidasem), łańcuchy z kłódkami, pręty zbrojeniowe...
Facjaty z gabinetu osobliwości
Pierwszy raz Michała skroili 13 września 2001 roku - dwa dni po ataku terrorystów na WTC w Nowym Jorku. Chłopak miał 14 lat. Oni byli nieco starsi. Było ich kilku. Napadli go, kiedy wracał ze szkoły. Zabrali mu 60 groszy, bo tylko tyle miał. Nie chciał ze mną rozmawiać, zamknął się w swoim pokoju i tak strasznie głośno włączył muzykę, jakby hałasem chciał zabić. Uważał, że nawalił jako mężczyzna. Cierpiał z powodu uległości, którą pokazał bandytom, bo przekalkulował, że nie miał z nimi szans. Co tu dużo gadać - bardziej przeżywałem atak na mojego syna niż atak na Amerykę. Terroryzm polityczny i terroryzm dziecięcy (młodzieżowy) na polskich osiedlach, przez policjantów nazywany czasem bandytyzmem złotówkowym, to jest to samo zjawisko - polega na strachu, na atakowaniu przypadkowych ofiar i wymuszaniu posłuszeństwa groźbą użycia przemocy.
Za drugim razem Michała napadło trzech-czterech trochę od niego starszych chłopaków. Znowu straszyli "wpierdolem" i zabrali dziesięć złotych. Wyszli z rekolekcji wielkopostnych w naszym kościele, co znaczy, że byli z naszego osiedla.
Nie mogłem pozwolić, żeby co pół roku kroili mi syna. Poszliśmy na policję. Młoda funkcjonariuszka protokół pisała godzinę. Potem musieliśmy przyjechać do niej jeszcze raz, bo źle to zrobiła. Nie pokazała nam fotografii przestępców. Przez tydzień naszej sprawy nikomu nie przydzielono, a po 27 dniach "wobec niewykrycia sprawców czynu" prokuratura rejonowa umorzyła dochodzenie.
Minęły cztery miesiące i skroili Michała przy kładce nad ulicą Ostrobramską. To jedyne przejście, które łączy osiedle Ostrobramska z wielkim centrum handlu i rozrywki Promenada. Najniebezpieczniejsze miejsce na osiedlu. Było ich dwóch. Napastnicy jakby dorośleli razem z moim synem, zawsze byli dwa-trzy lata starsi od niego. Jeden przyłożył Michałowi nóż i zabrał 13 złotych. Ten drugi był niezwykle wysoki, grubo ponad 190 cm wzrostu.
Niemal siłą zawlokłem syna na policję, gdzie straciliśmy trzy godziny. Funkcjonariusz maczkiem zapisał w protokole trzy stronice, potem wypełnił czterostronicowy protokół okazania albumu ze zdjęciami, bo uparłem się, żeby go pokazali. Myślałem, że obejrzymy świeże fotografie młodych miejscowych oprychów, a dostaliśmy plik czarno-białych odbitek ksero z gębami emerytowanych kryminalistów, starych zabójców, pedofilów, bigamistów i gangsterów z całego województwa, z których połowa pewnie dawno nie żyje. Straszne facjaty, które można pokazywać w cyrkach albo gabinetach osobliwości. Najnowsze zdjęcie zostało zrobione w 2000 roku.
Fot. AUTOR ZDJĘCIA
Po 31 dniach dostaliśmy postanowienie o umorzeniu dochodzenia, więc w czerwcu dałem to ogłoszenie na billboardy. Najpierw dzwonili bandyci, żeby mnie dopaść. Próbowali umówić się ze mną. Na szczęście nie są specjalnie rozgarnięci. Potem zadzwonił właściciel jednego z osiedlowych sklepów. Proponował pomoc finansową.
- Billboardy musiały kosztować majątek - powiedział. - Mam dwóch synów. Podróżuję czasami z którymś po mieście, a on mówi, że tędy nie idziemy, na tym przystanku nie wychodzimy - bo mogą skroić. Dla nich życie w tej dżungli jest normą. Są spokojni, ale ostrożni, a dla mnie to jest przerażające, że muszę chodzić konkretną stroną ulicy. Musi pan dopaść tych zbójów. Moi znajomi to dobrze sytuowani ludzie. Każdy ich chłopak kilka razy był krojony. Siedmioletniemu karaluchowi tornister z książkami ukradli. Syn naszych przyjaciół w zimie wrócił do domu na bosaka, bo mu buty zabrali. Wie pan, gdzie te dzieciaki spędzają wolny czas? W wielkich centrach handlowo-rozrywkowych. Galeria Mokotów, Wola Park, Panorama, Promenada. Tam jest bezpiecznie. Jest ochrona. Podjeżdżają taksówkami pod wejście albo rodzice ich podwożą i całą sobotę chodzą po kinach, sklepach, grają w kręgle, siedzą w kawiarence internetowej, jedzą w barach... Nowy styl życia wymuszony przez walkę klas. A młodzi bandyci grasują na drogach do tych wielkich centrów. Rabują tych biedniejszych, którzy nie mają na taksówki.
Pitbul City
Osiedle Ostrobramska przytuliło się do starego Grochowa w latach 70. Kilkadziesiąt strasznych bloków podobnych do siebie jak cegły w murze. Nie sposób przejść kilku kroków po trawniku, żeby nie wdepnąć w psie odchody. W alejkach szarpią się na smyczach umięśnione pary - nastolatki ze swoimi pupilami o świńskich pyskach. Innych psów nie widać. Trudno zrozumieć namiętność miejscowego elektoratu do pitbuli. Psy te są znane z potwornej siły, niepohamowanej agresji i z tego, że są głupie jak obroże, które mają na szyjach.
Krzysztof od września powtarza pierwszą klasę liceum. Zawalił rok, choć jest bardzo dobrym uczniem. W lutym przestał chodzić do szkoły.
- Przez kilka miesięcy nie wychodziłem nawet na klatkę schodową - opowiada. - Przeżyłem horror. Miałem jakąś psychozę, wieczny strach w sobie. Po nocach rozmyślałem, co mogłem zrobić, jaką walnąć ściemę, żeby mnie zostawili, na przykład, że śpieszę się do chorej matki. Z tekstów hiphopowych wiem, że dla nich postać matki jest bardzo ważna. Pijaczka, wrzeszczy i leje, ale dała życie, to szacunek się należy.
Krzysztofa napadli zimowym wieczorem na kładce nad ulicą Ostrobramską. Nie miał telefonu, pieniędzy, ale mu nie wierzyli, więc złapali go za nogi i zwiesili głową nad ulicą. Pod nim nieprzerwanie pędził sznur samochodów.
- Naprawdę nic nie miałem. Przecież nie ryzykowałbym życia dla paru złotych. Mnie się ciągle coś przytrafiało. Trzy razy mnie kroili na ulicy i jeden raz w tramwaju, chociaż staram się nie rzucać w oczy. W zimowych ciuchach mam na plecach ukrytą kieszeń, gdzie chowam telefon komórkowy, a teraz zawsze mam przy sobie starą motorolę ojca, żeby im dać na odczepnego. A na tej kładce dresiarze cały czas wyciągają kasę jak z bankomatu. Na działkę koksu, dyskotekę, piwo, McDonalda.
Szkoła pomogła Krzysztofowi wyjść z dołka i z domu. Od wypadku na kładce lekko się jąka.
Arytmetyka krojenia
Krzysztof nie jest ofermą. Normalny, wysportowany chłopak o przeciętnych gabarytach. Takie przygody jak jemu przytrafiają się bardzo wielu chłopakom na naszym osiedlu i na innych warszawskich i polskich osiedlach. Od niedawna zdarza się, że ofiarami są także dziewczyny. To plaga. Młodzi ludzie żyją w lęku, z poczuciem zagrożenia, które ustępuje tylko w domu.
W Gimnazjum nr 23 na osiedlu Ostrobramska uczy się 198 chłopaków; 48 przyznało mi się, że kiedyś zostali napadnięci przez bandytów. Co czwarty chłopak padł ofiarą brutalnego przestępcy. To samo spotkało dziewięć dziewczyn.
36 ofiar rozbojów wypełniło dla mnie ankietę. Opisali 102 przypadki krojenia. Na statystyczną ofiarę w Gimnazjum nr 23 przypadają prawie trzy rozboje, ale rekordzista Adaś Zajączkowski miał pecha siedem razy, jestem więc pewien, że poszkodowanych jest znacznie więcej, tylko nie chcieli się przyznać. W dwudziestoosobowej klasie mojej córki, która chodzi do społecznego gimnazjum w innej dzielnicy, krojonych było 11 uczniów - wszyscy w drodze do albo ze szkoły.
Najnowszy, trzeci "Atlas przestępczości w Polsce", wydany pod redakcją profesora Andrzeja Siemaszki przez Instytut Wymiaru Sprawiedliwości, podaje, że w 2001 roku w Polsce dokonano 49 862 rozbojów (we wszystkich trzech kategoriach od artykułu 280 do 282). Z tej liczby 5328 czynów popełnionych było z użyciem broni palnej albo innego niebezpiecznego przedmiotu. Obie liczby od 1990 roku wzrosły trzykrotnie. Warto jeszcze odnotować, że według autorów "Atlasu..." co piąty rozbój popełniany jest przez nieletniego sprawcę, podczas gdy dziesięć lat temu, na początku transformacji ustrojowej, co dziesiąty.
Dane te opierają się na policyjnych statystykach, które nie mają żadnego związku z polską rzeczywistością. Policjanci liczą przestępstwa zgłoszone. A z tych, które opisałem, Krzysztof i Adaś Zajączkowski nie zgłosili żadnego, a ja tylko dwa z trzech napadów na mojego syna. W ciągu pierwszych czterech miesięcy tego roku na warszawskiej Ochocie zgłoszono osiem rozbojów. A pamiętam taki okres, gdy dyrektorka szkoły mojej córki codziennie dzwoniła na policję, informując o jednym albo dwóch napadach na jej uczniów. Dla policji rozbój zaczyna się liczyć, kiedy zostanie wypełniony czterostronicowy protokół.
Fot. Albert Zawada
Dla takich statystyk nie warto kupować baterii do kalkulatora. Powiem więcej - są one szkodliwe, bo fałszują obraz bezpieczeństwa w polskich miastach, oszukują opinię publiczną i władze. Sam mogę to policzyć. W czerwcu "Gazeta Wyborcza" podała dane pochodzące od trzech polskich operatorów telefonii komórkowej mających razem 15,3 miliona abonentów. Otóż w ostatnim roku w wyniku zgubienia i kradzieży straciło komórki od 700 tysięcy do miliona osób. Przyjmijmy liczbę środkową - 850 tysięcy. Załóżmy, że ćwierć miliona komórek gdzieś się właścicielom zawieruszyło, chociaż nie bardzo sobie to wyobrażam. Zostaje 600 tysięcy skradzionych telefonów. Przecież nie dokonali tego kieszonkowcy, włamywacze mieszkaniowi albo złodzieje samochodów. A gdyby nawet, to co najmniej pół miliona Polaków traci telefony w wyniku bandyckiego ataku. Ale przecież nie każdy napad kończy się utratą komórki, bo ma je tylko dwóch na pięciu obywateli naszego kraju. Z ankiety przeprowadzonej w Gimnazjum nr 23 wynika, że zaledwie co trzeci atak kończy się utratą telefonu. Najczęściej bandyci zabierają ofiarom pieniądze, w następnej kolejności idą komórki, potem rowery i deskorolki, zegarki, biżuteria, discmany, walkmany, ubrania, buty, a jednemu buchnęli piwo w puszce i grzebień.
Jestem pewien, że w Polsce co roku dochodzi do co najmniej MILIONA BRUTALNYCH ROZBOJÓW, których ofiarami, w większości przypadków, są dzieci i młodzież. To 20 RAZY WIĘCEJ, niż podają oficjalne statystyki. 16 na 36 moich gimnazjalistów, a więc jedna trzecia, miało do czynienia z bandytami uzbrojonymi w noże.
Strach rośnie jeszcze szybciej niż przestępczość. Profesor Marian Filar z Torunia, specjalista z dziedziny prawa karnego, uważa, że lęk przed przestępczością rośnie do kwadratu jej prawdziwego wzrostu, co oznacza, że jeśli przestępczość wzrosła dwukrotnie, to strach czterokrotnie.
Polska znajduje się w czołówce krajów Europy o największym poziomie lęku przed przestępczością. Według "Atlasu przestępczości" 34 procent Polaków boi się po zmroku spacerować w okolicy swojego domu. Gorzej jest tylko w Rosji i w Czechach.
W Warszawie połowa mieszkańców po zmroku nie czuje się bezpiecznie na ulicy.
Karne planety
Motylki to są noże, które składają się z trzech ruchomych elementów. Jeden to ostrze, dwa pozostałe są rękojeścią. Motylka można rozłożyć i złożyć jedną ręką - dużo lepszy od sprężynowca. To ulubione kosy młodych bandytów.
Zaklejony
Ułożyłem ankietę, w której pytałem młodych sprawców rozbojów o technologię krojenia. Pytałem, kogo, gdzie i dlaczego wybierają, co mówią, co zabierają, co czują, czy się boją itd. Przy okazji zadałem wiele pytań dotyczących ich życia i duszy.
Poprosiłem o wypełnienie ankiet chłopaków z dwóch poprawczaków. W Studzieńcu pod Skierniewicami 25 osadzonych przyznało się, że dokonywali rozbojów - co trzeci mieszkaniec, a w Konstantynowie Łódzkim - 43, to połowa chłopaków.
"Rusek", czyli Sylwek z Żyrardowa, kroił u siebie w mieście, a kiedy policja go namierzyła, przeniósł się do Warszawy. Ma 18 lat, chodzi do drugiej klasy gimnazjum i rzadko używa zdań złożonych.
- Lubisz się bać?
- Bardzo nie lubię. Ale lubię, jak inni są w wielkim strachu.
- Po czym poznajesz, że są? - pytam Sylwka.
- To łatwo poznać. Widzę, że idzie lamus, strach ma w oczach, podchodzę, kroję, zarabiam...
- Ty! Zarabia górnik w kopalni, palacz w kotłowni. Ty kradniesz.
- Dla złodzieja to jest zarobek. Ja jestem złodziej.
- Raczej bandyta.
- Raczej złodziej.
- To czym się różni złodziej od bandyty?
- Bandyta napada. A ja nie napadam. Napadam, ale w inny sposób. Bez broni, co nie? Bez niczego, a on z bronią.
- A ty niby broni żadnej nie używałeś!? Noża na przykład?
- No. Noża tak. Motylka - Sylwek się cieszy, że wreszcie się dogadaliśmy.
- To kto ty jesteś?
- Niech będzie, że złodziej i bandyta to jedno i to samo.
Sylwek zgłosił się w zakładzie do pracy w warsztacie stolarskim. Chce zarobić na nowe buty.
- Przecież poprawczak daje wam buty - dziwię się.
- Ale jakie! Ja chcę mieć oryginalne, co nie? Tak się przyzwyczaiłem.
- Zabierałeś ludziom ciuchy?
- No. Buty, ciuchy, kurtki. Wszystko oprócz majtek i skarpetek.
- I wskakiwałeś w cudze łachy?
- Wskakiwałem albo sprzedawałem - śmieje się.
- A jak kogoś kroisz, to robisz mu krzywdę?
- Jak traci, to jest krzywda. Ale mi to nie przeszkadza. Mnie policja robi krzywdę, to ja się wyżywam na lamusach, co nie? Dlaczego mam przestać kroić?
- Kto to jest lamus? - pytam Sylwka.
- Taki, co chodzi do szkoły, się kuje. Taki maminsynek, co nie?
- Napisałeś w ankiecie, że bardzo często musiałeś bić swoje ofiary.
- Jak nie chciał oddać. Dostawał parę strzałów w ryja i musiał oddać, co nie? A jak nie, to na kopy, do nieprzytomności, i sam brałem. Ja dużo pod wpływem marihuany kroiłem. To wtedy z uśmiechem. Gość się boi, a ja z uśmiechem. A jak mnie marihuana puszcza, to jestem bardzo agresywny.
- Ćpałeś.
- Tylko amfetaminę i marihuanę. Jeszcze ecstasy i kokainę. No i klej ćpałem. Może od tego to mam...
Nie zabijaj - staruszek
W Konstantynowie i Studzieńcu ankiety wypełniło mi 68 chłopaków, którzy na wolności dopuszczali się rozbojów. Mają od 14 do 21 lat, ale większość mieści się w przedziale wieku między 16. a 19. rokiem życia.
Zanim trafili do zakładu, dziesięciu z nich gdzieś pracowało, a 20 uczyło się, ale niezbyt systematycznie, skoro przytłaczająca większość ciągle jest w gimnazjum, a kilku na początku zawodówki. Pozostałych 38 napisało, że nic nie robili, albo szczerze wyznali, że zajmowali się kradzieżami, rozbojami, napadami, piciem, ćpaniem i "dymaniem dziwek" (to pewien 15-latek).
Chłopaki starają się zrobić na mnie wrażenie, napisać o sobie najgorzej, jak się da. To więzienny szpan, od którego zależy pozycja w hierarchii. 19-letni Tomek bez przednich zębów z warszawskiej Placówki - osiedla położonego między Hutą Warszawa a cmentarzem na Wólce, które ma zasłużenie najgorszą opinię po lewej stronie Wisły - napisał, że był bossem pierwszej grupy w Konstantynowie. W lipcu wyszedł na wolność po odsiedzeniu trzyletniego wyroku za "dychę z bronią". Nie napisał: "dychę z dwóją" albo "dychę z przedłużeniem ręki", żebym nie pomyślał, że chodził na rozboje z siekierą, nożem albo gazrurką.
- Bo ja jestem bandyta - mówi Tomek. - Złodziej to jest ten, co kradnie, a ja bym pana jeszcze nożem posunął, bo już jestem taki wygięty. Kroiłem do dziesięciu osób dziennie. Wiedziałem, że kiedyś wpadnę, ale to się opłacało. Teraz za dychę z dwóją groziłoby mi od pięciu do 15 lat, bo jestem pełnoletni, ale jak nie byłem, to nie mogli mi dać większego wyroku jak do 21. roku życia. Dziennie zarabiałem tyle co pan przez miesiąc. Staruszek i małolatów nie ruszaliśmy. Mój rewir był na rondzie Babka. Pod biurami we dwóch-trzech na bezczela kroiliśmy biznesmenom laptopy. Ostatniego skroiłem 17 maja zeszłego roku. 16 maja wyszedłem na przepustkę, a następnego dnia miałem urodziny i byłem bez pieniędzy, to musiałem zarobić. Trafiłem dziewięć tysięcy.
- Bronił się?
- Jak się któryś bronił, to była wielka satysfakcja. Obrywał w nocha... Zresztą ja prawie zawsze waliłem. Parę razy bym nie musiał, ale mnie to walenie sprawiało przyjemność. Przed nami nie było ratunku. Zabić tobym nie zabił, ale okaleczyć bym mógł. Wpajano mi różne zasady i jedną nawet uznaję. Nie zabijaj.
- Tylko jedną? Jest jeszcze dziewięć.
- Pozostałe są nie na te czasy.
16-letni "Jędrek", czyli Michał z Bełchatowa, podobnie jak Tomek jest bardzo sprawny intelektualnie, ale dużo od niego niższy i drobniejszy. Nie wygląda na twardziela.
- Napisałeś, że kroiłeś dla przyjemności bicia. Do ciebie to nie pasuje.
- Ale też dla pieniędzy. Brakowało mi na alkohol, więc jak się trochę napiłem, szedłem i kroiłem. Ale kobiet nie okradałem. No, może, ale młodsze, 25-30 lat, takie, które sobie dadzą radę. Staruszek nie.
- Wszyscy mówicie, że nie okradacie staruszek. To kto to robi?
- Młodsi. Tacy po 12-13 lat. Jak okradnę staruszkę, korzyść będę miał niewielką, a ona do końca miesiąca zostanie bez renty.
- Masz dobre serce.
- Mam. Staruszek nie mogę. Jak widzę staruszkę, to jeszcze mogę pomóc jej ponieść zakupy. Mogę wejść do niej do domu i nic nie wezmę.
....