Jak holo-Luke pojechał Lemowi, że go zawiódł i przeprasza, to nie było nawiązanie do takiego samego tekstu Obi Wana do Anakina, ale za słabo zgłębionych tajnik mocy, dzięki którym klata mogłaby być jeszcze większa.
Poważniej jednak, najbardziej z całej stawki dał radę Driver, na tle Azjatki o poziomie jakiegoś serialiku telewizji śniadaniowej stanowiącej kompletne nieporozumienie (może to też wina wszechobecnych, schematycznych one-linerów przez cały film, nie było ani jednego tekstu bez lizania paluchami kartka po kartce podręcznika wyświechtanych tekstów). Wystarczyło posiedzieć trochę bardziej nad tymi postaciami, np. Benicio del Toro już zaintrygował tą wadą wymowy, co już daje jakiś development postaci. Laur największej parodii zbiera jednak rudy w roli Huxa, którego postać pojawia się już w pierwszych minutach filmu i jest maksymalnie przerysowana, do granic wybuchania śmiechem w sali kinowej.
Nie znam dobrze kanonu poza główną osią filmów i pomniejszych rzeczy w serialach Disneya, na pewno mamy ciekawą teorię nt. Snoke'a i tego, że reżyser jest znany z takich gierek, więc należy rozpatrywać tę część bardziej, jako zawiązanie dwóch skrajnych epizodów i obraz jednak nie tak powierzchowny, jakby się wydawało, ale na pewno nie jako samodzielną produkcję.
Co z tego jednak, skoro fabuła stała się "kameralna", nigdy nie sądziłem, że obejrzę pełnoprawny epizod, w którym motorem napędowym głównej osi fabularnej będzie brak paliwa. Zwróciłem uwagę, że całość była podana w sposób spieszny, bez odpowiedniego budowania i nagle tutaj Yoda, tam znowu coś innego, przeskakiwanie między wątkami, jakby zabrakło odpowiedniego developmentu, a z drugiej strony film się dłużył i z miejscem na mało wnoszącą sekwencję kasyna i jakichś eko-bzdur z dużą ilością Trico naraz, więc to nie najlepiej świadczy o samej konstrukcji filmu. Przez to też np. myślałem, że film skończy się 20 minut wcześniej, a to jak Luke wychodzi z groty, potem jak siali do niego z laserków i tak dalej.
Bzdur ponoć jest więcej, gdzieś czytałem, że najładniejsza scena w filmie - rozprucie The Supreme przez hipernapęd krążownika całkowicie miażdży kanon, ale w sumie machnąłem ręką, jak na całą logikę wydarzeń ukazanych w VIII Ep.
Film ma momenty, trzeba przyznać, początek, koniec i drobne smaczki, fajne nawiązanie w epilogu do dzieciaków w sytuacji podobnej do Anakina z pierwszego epizodu, jako pomagierów jakiejś poczwary, oznaka mocy do złapania miotły i patrzenia w gwiazdy.
Czytałem również gdzieś jakieś ploty przed filmem, że Hayden Christensen brał krótki udział w zdjęciach do nowej trylogii i zacząłem się zastanawiać, gdzie nagle wyskoczy, już myślałem, że pojawi się obok Yody, jako duszek, może w IX Ep. dostanie mu się kilka kadrów
Jak na razie, największy under-development w tych filmach to Kapitan Phasma, budowana, jako nowy boba fett, co chwilę na plakacikach, wydawała się istotna, a w TFA chyba z jedna scena, potem liczyli, że będzie miała większą rolę w TLJ, a w sumie tylko hangar, gdzie dała się zrobić jak dziecko Finnowi i dla niej to był fin, heh.
I niestety trochę widać, że to Disney, gdyby nie uniwersum, to nie widziałbym różnicy między ich filmowymi adaptacjami bajeczek, a TLJ, co podkreślają teksty Rose do Finna ratującej go od laserka, takie rzeczy nie przechodzą u nich chyba nawet w Myszce Miki.
Co do latającej Lei, jak już napisałem słaby jestem w pobocznych wątkach w kanonie, typu książki, opowieści, etc., ale o ile dobrze pamiętam Leia nie miała "mocy" w tak dużym sensie, jak reszta, pewnie, komunikowała się z Lukiem myślami w starych epizodach, ale chyba w sumie tyle, nie umiała przesuwać przedmiotów, używać grubo mocy. Z perspektywy filmów zdziwiło mnie, wybiło jeszcze mocniej z rytmu, bo chyba nigdy nie mieliśmy z tym do czynienia, o ile dobrze pamiętam qui gon jiny, obi wany, anakiny, luki i inne palpatiny nigdy nie latali "na golasa" w przestrzeni kosmicznej, ale oczywiście możemy od razu napisać, że to bajeczka, więc nie ma co się nad tym rozwodzić. Mam jeszcze jedną refleksję, że to bardzo "marvelowe", scena prowadzona prawie 1:1 jak całuski Quilla w kosmosie z pierwszej części strażników.
Mając na względzie wszechobecną schematyczność, szkolenie Rey przez Luke'a to chyba najgrubsza kalka ze wszystkich zagrań, obligatoryjne strzelanie focha, potem, jednak nie, bo ciężka przeszłość, kilka pogadanek, ale ona UMIE W MOC, może jej pomogę jednak, ale co będzie, jak się zjebie, Rey odnajduje szczególne miejsce dla nauczyciela, ckliwa historyjka. Nie pomaga tutaj fakt dochodzących dźwięków gorzkich żali se strony samego Hamilla, który w wywiadach nie patyczkuje się z twórcami i ich pomysłem na Skywalkera.
Na dzień dzisiejszy, nie licząc niektórych scen, otwarcia, zakończenia i możliwych teorii nadających głębi oraz pytań, możliwej oceny z perspektywy przyszłego IX Epizodu na tle całości serii, to epizod III od Lucasa całościowo bardziej mi się podobał.