Final Fantasy XVI, gra która udaje. To chyba najtrafniejsze określenie jakim można opisać nową odsłonę serii Square Enix. Po nieco ponad 70h dobrnąłem do końca historii i jak zwykle chciałem opisać swoje wrażenia. Wyciągam jednak wnioski z God of War Raganrok, którego dawno skończyłem, ale na forum nic nie wrzuciłem, bo gdy tylko zabierałem się do pisania, to ilość akapitów rosła w szybkim tempie (może za jakiś czas jednak coś wrzucę, bo chciałem dokończyć platynę). Postaram się więc dość krótko wypunktować FFXVI.
- choć nie jestem zbyt wielkim fanem części, które są stylizowane na średniowiecze, Valisthea przypadła mi do gustu. Scenarzyści chcieli zrobić nieco bardziej dojrzałą historię i po części im się udało. Jest dość mrocznie, jest polityka, są zdrady, zwroty akcji, śmierć, oraz stawka o znaczeniu globalnym (co bardzo lubię w tych grach). Problemem jest jednak przewidywalność, schematyczność (zwłaszcza scenariusz questów pobocznych) wydarzeń, to jak gra sama je zapowiada (śmierć ważnej postaci). Poza tym nie zawsze prezentuje wydarzenia w odpowiedni sposób (np. wspomniana już tożsamość Ifrita). Do tego za bardzo tłumaczy wszystko, z reguły ustami bohaterów - naprawdę ludzie mogą samo wyciągać wnioski, nie potrzebują przemowy w kwestiach moralności. Osobiście chciałbym więcej gierek politycznych, ten wątek dość szybko się spłaszcza i znika gdzieś z boku.
- postacie są napisane nieźle, choć na ich lepsze poznanie trzeba zbyt długo czekać. Może przydałoby się więcej questów drużynowych, tak aby było czuć, że nie jesteśmy sami. Można by także wykorzystać to do budowania postaci, ich historii. Szkoda także, że gra za szybko pozbywa się jednej z lepszych ról, choć generalnie ma to sens.
- zakończenie bardzo przypomina mi to z FFXV, nawet byłbym gotowy nazwać je kalką. Oba działają jednak trochę inaczej - XV rozkłada na łopatki, XVI może trochę także, ale jest w nim więcej nadziei i motywuje do przemyślenia wszystkiego. Co do samej zawartości i tego jako to się kończy napiszę osobny akapit w spoilerach, bo uważam, że jest dość ciekawe.
- jak już pisałem, FFXVI wydaje się, że powstawało jako inna gra. Ktoś jednak podczas produkcji zauważył, że brakuje tu wielu rzeczy typowych dla serii, czy gier RPG w ogóle. Postanowiono je dodać, ale tylko po to, aby można je było odhaczyć na liście, bez większego przemyślenia ich zasadności. Tyczy się to bardzo wielu rzeczy - sprzedawcy, przedmioty, sprzęt, crafting, statystyki, zbieranie przedmiotów, questy, wielkość mapy. Wydaje mi się, że nieźle opisuje to właśnie kwestia broni - można ją kupić lub pójść do kowala aby wykuł z odpowiednich składników. Może przy okazji wykuć wersję z upgradem, lub później można go zrobić u niego w osobnej zakładce. Nie wiem gdzie w tym wszystkim sens, może lepiej byłoby, aby kowal po prostu robił sam upgrade, albo wykuwał rzadki oręż. Zamiast tego trochę się dublują. Ostatecznie i tak nie ma to dużego znaczenia, bo bronie różnią się tylko trochę wyższymi cyferkami, nie wnoszą nic więcej. Podobnie amulety, nie zmieniają dużo, najlepiej jak skracają cooldown najmocniejszych umiejętności. Jeśli dodamy do tego fakt, że w grze niewiele jest przedmiotów do konsumowania, okazuje się, że nie ma na co wydawać pieniędzy. Gra o tym wie, bo tym co kosztuje najwięcej są utwory do "szafy grającej" - te kosztują znacznie więcej od całej reszty rzeczy. Tym sposobem pod koniec gry miałem chyba ok 800k gili.
- system walki jest bardzo prosty i brakuje mu głębi. Może lepiej było zrobić z tego grę pokroju Devil May Cry i pozbyć się większości elementów RPG? Ewentualnie pójść w drugą stronę i rozbudować to co jest, dodać prawdziwą magię, elementy, odborności, statusy, itp. Zamiast tego jest taka wydmuszka, która czasem daje satysfakcję, ale taką prymitywną. Myślałem, że przynajmniej ataki przeciwników trzeba będzie jakoś rozgryźć, nauczyć się ich, ale przeważnie nie ma to znaczenia. Wystarczy tylko naparzać unik i większość ciosów nas nie dosięgnie. Oznacza to dużą schematyczność walk. Tym bardziej, że nawet rozwój postaci nie wnosi dużo. Ostatnie dwa Eikony, to nawet nie były przeze mnie używane, bo uważałem, że wcześniejsze są lepsze.
- gra jest łatwa do tego stopnia, że ani razu nie zginąłem, co chyba nie zdarzyło się w żadnym FF. W zasadzie to większość starć przechodzi się bez problemów, nawet ostatnie starcia. Jasne byłem raz blisko przegranej, bo totalnie nie wiedziałem, jak zareagować na niektóre ataki przeciwnika. Ostatecznie jednak dojechałem do końca.
- questy są bardzo bazowe, czasem nie mają sensu, ale ich głównym zadaniem jest poszerzanie lore świata i postaci. Robią to lepiej lub gorzej, ale wzbogacają fabułę. Dlatego ostatecznie przestałem się tak bardzo nimi frustrować. Szkoda tylko, że wykonując je można zasnąć
. Tutaj dodam jeszcze jedną rzecz. Nie zamierzałem robić platyny, ale chciałem wypełnić ścianę wspomnień. Gdy brakowało mi już tylko jednego, byłem przekonany, że to Moogle da mi ostatni przedmiot za polowanie. Gdy go nie dostałem, rzuciłem okiem do sieci, aby dowiedzieć się, co to takiego jest. Jak się okazało, trzeba zrobić wszystkie wyzwania na czas. Totalnie olałem to, nie widziałem w tym sensu (nagrody nie są tego warte), dlatego byłem zaskoczony. Przecież to się w żaden sposób nie łączy z tym. Zlecenia od Moogla chociaż czasem są powiązane z questami...
- w zasadzie to już po kilkunastu godzinach miałem ochotę rzucić wszystkie rzeczy poboczne i przeć do przodu z misjami głównymi. Męczyłem się grając w tę grę, a coś takiego w takim tytule nie powinno mieć miejsca. Jasne, gorsze momenty zawsze się zdarzają, ale tutaj było tego zbyt wiele. Na szczęście, Szesnastka nie zrzuca na gracza wielu questów, więc jeśli robi się je na bieżąco, można przez to jeszcze przebrnąć. Gdyby walki były ciekawsze, to ratowałyby sytuację znacząco. Podobnie jak eksploracja - lokacje bywają czasem spore i można w nich znaleźć ukryte skrzynie. Niestety jednak w związku z tym, że tak niewiele rzeczy ma w FFXVI znaczenie, większość skarbów jest bez sensu. Nie czuć, że warto zbadać każdy zakamarek mapy.
- gra jest widowiskowa i przypomina w tej kwestii stare God of War. Z drugiej strony jednak, przez brak trudności, nie czuję, że jestem w ten sposób nagradzany za swój trud. W związku z tym traktuję to jako następne cut-sceny, nie element rozgrywki. Fajnie się ogląda, ale brakuje w tym mojego udziału.
- wizualnie jest nieźle, zwłaszcza jeśli chodzi o otoczenie. Jest na czym oko zawiesić, zwłaszcza tam, gdzie twórcy wykorzystali skany (przede wszystkim skaliste lokacje). Postacie to już słabsza część grafiki, zwłaszcza te mniej istotne. Niektóre z nich wyglądają jak wyciągnięta z zeszłej generacji, albo nawet dalej. Tekstury ubranek czasem były bardzo niskiej rozdzielczości. Na szczęście ważniejsze postacie fabularne prezentują się lepiej, choć bez fajerwerków. W ich przypadku najsłabiej prezentują się twarze, które próbują wpisać się gdzieś między stylizację a realizm. Włosy jak zwykle w grach FF wyglądają super, choć shader odstaje od tych topowych. Chmury są zlepkiem pikseli i to takim nazbyt widocznym.
- głosy postaci są świetnie dobrane i zagrane. Minus daję za to, że dialogi dodatkowe nie zostały nagrane, jedynie kilka słów. Dlaczego?! Muzyka może nie stanie się moim ulubionym OST, ale naprawdę była solidna.
FFXV było grą niedokończoną i w związku z czym zmarnowaną (potencjał był bardzo duży). FFXVI jest jak najbardziej skończone i pod tym względem jest w znacząco lepszej sytuacji niż poprzedniczka. Jest to "tylko" dobra gra. Gdyby potraktować to jako bazę i punkt wyjściowy, mogłoby być znacznie lepiej i w końcu dostalibyśmy bardzo dobre Final Fantasy. Niestety pozostaje czekać dalej, choć nie wiem, czy jeszcze kiedyś Square Enix wypuści coś ocierającego się o najwyższy poziom serii. Obecnie jednak to remake FFVII wiedzie prym, choć robi to niesiony na barkach oryginału. Niemniej oferuje przy tym całkiem wysoki poziom rozgrywki, czyli coś z czym Szesnastka ma problem. Tak czy inaczej, w swoich najlepszych momentach najnowszy Final świeci jasno i tego zamierzam się trzymać wspominając tę grę
.
Ciekawe, że w grze, gdzie właściwie wszystko jest podane na tacy, dostajemy zakończenie, które jest dość otwarte i zachęca do samodzielnego myślenia. Z reguły tego typu zagrania są po to żeby zachęcić do dyskusji i samodzielnego myślenia. Czasem sami twórcy nawet nie wiedzą jak naprawdę wygląda koniec. Tutaj mamy do czynienia z czymś trochę innym, według mnie. Na pierwszy rzut oka Clive i Joshua giną, ale cel zostaje osiągnięty, świat zostaje uwolniony od magi i ludzkość może żyć dalej. Gra jednak celowo podsuwa graczom twist, robi to wręcz nachalnie. Jeśli widz wcześniej nie zadawał pytań, tak teraz już musi - książka Final Fantasy autorstwa Joshua Rosfielda. Czyli przeżył? A może to Clive ją napisał i podał się za brata, aby uczcić jego pamięć i żeby w ten sposób mógł żyć dalej?
Ten moment sprawia, że trzeba wrócić do poprzednich scen i zastanowić się nad ich kontekstem. Czy Clive wskrzesił Joshua? Teoretycznie Feniks mógł leczyć jedynie ciało, tylko po co Clive by to zrobił skoro zaraz potem i tak wszystko zniszczył? Ponadto miał w sobie już nie tylko moce Eikonów, ale i Ultimy, a więc swojego stwórcy. Może więc mógł go wskrzesić, choć wydaje mi się, że gra by to zasugerowała wyraźniej (choć mogę się mylić, to jest dla mnie największe niedopowiedzenie w zakończeniu). Z drugiej strony może ma to właśnie budować tą niepewność co do zakończenia. Tak samo jak fakt, że Dominanci po śmierci zmieniają się w kamień (co potwierdził jeden z twórców jeszcze przed premierą). Joshua się nie zmienił (podobnie jak Benedikta, ale może to tylko kwestia czasu). Tak czy inaczej, jego los jest dla mnie najmniej jasny, choć ze wskazaniem na śmierć.
Następnie jest scena na plaży - Clive żyje, choć klątwa stosowania magii odcisnęła na nim swoje piętno. Niby tylko palce, choć po tym jak spróbował użyć czarów, objęła resztę dłoni. Wydaje mi się, że nie ma tutaj jednoznacznego wskazania na to, że umiera. Przenosimy się do Jill i kryjówki, gdzie jesteśmy światkami narodzin dziecka, a więc nowego początku. Jednocześnie gwiazda Metia gaśnie (ale nie całkowicie, jej blady blask pozostaje), co może symbolizować wiele rzeczy, od tych najbardziej oczywistych (śmierć Clive'a) po inne (koniec magii lub spełnienie życzenia Jill). Tak czy inaczej dochodzimy do sceny, gdzie Jill patrzy na wschodzące słońce. Uspokaja się, co może świadczyć o akceptacji i tym, że Clive zawsze będzie przy niej. Z drugiej jednak strony, sama powiedziała, że Clive zawsze wraca do niej o wschodzie słońca.
Jest tu dużo rzeczy do analizowania i nic nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Nawet muzyka (teksty utworów) zdaje się mieszać w możliwych teoriach. Tak czy inaczej, śmiem twierdzić, że przynajmniej jeden z braci przeżył, raczej Clive, ale i tego drugiego wykluczyć nie mogę. W końcu gra daje wyraźne wskazówki co do zakończenia. I choć można wszystko tłumaczyć na liczne sposoby, to wracając do książki z ostatniej sceny, któryś z braci musiał ją napisać. Clive ma na to spore szanse
.
Jak już pisałem na początku tego spoilera, jestem zaskoczony tym, że zakończenie jest tak bardzo otwarte, a przy tym jednak dużo wydaje się sugerować. W teorii, gdyby wyciąć kilka ujęć (zwłaszcza książkę) odbiór byłby inny, znacznie bardziej mglisty i raczej wiązałby się z życzeniami fanów. Tutaj jednak jest tak jakby twórcy chcieli, aby gracze sami złożyli wszystko w całość. To albo jednak wszystko jest znacznie bardziej proste i jednoznaczne
. Jest to jednak gra, gdzie motywem przewodnim jest nadzieja, więc...