Nintendo 64 - nie licząc pegasusów i komputerów Amigowych, to moja pierwsza konsola. Momentu przyjścia listonosza nigdy nie zapomnę. Rozpakowanie pudła, wąchanie pudełka z Mario 64, pierwsze ruszenie gałką - mój umysł z niedowierzania dostaje errora, że było to 13 lat temu.
Ninny kierowało się wtedy prostą polityką - mało gier, wysoka jakość. Takie giery jak SM64 (który uważam, za najwspanialszy tytuł ever), Zelda OoT (mega klimatyczny szpil, z niewiadomych przyczyn potrafi mnie przestraszyć), Goldeneye 007 (multiplayer niszczył), Mario Kart (multiplayer niszczył x2), Mario Party (multipl-...), Conker (nie, nie wiem jak ta gra została wydana przez grzeczną firmę z Japonii), Destruction Derby 64 (geniuusz) i Duke Nukem 64 (nie jest pewien czy taki był podtytuł; gra niszczyła surrealistycznym klimatem).
Wracając do Super Mario 64. Ta gra do dzisiaj jest miodna. To niesamowite, że po tylu latach pozycja może dalej tak rajcować. Absolutna kontrola nad postacią - klucz sukcesu tej gry. Kolorowa grafika, pocieszna muzyka i najważniejsze - ta aura tajemniczości wokół zamku (te sekretne przejścia, tajemnicze miejscówki... KLIMAT). Szczerze nie wiem do czego się przyczepić. Nawet kamera mi jakoś nie przeszkadzała. Dla mnie, jako młodego szczyla, był to totalny niszczyciel. Coś, czego nigdy nie doświadczyłem. Grałeś i czułeś, że masz do czynienia z czymś wielkim, wspaniałym, najlepszym pod względem jakości. I dochodzimy do 2012 roku, a ja dalej wkładam kartridż z tym tytułem. I wciąż jest bardzo przyjemny. Zupełnie się nie postarzał. Jeżeli uznajesz się za gracza, kup tę grę i ją przejdź. Ostatnia walka z Bowserem (gdy robi z podłogą pewną rzecz), to pierwszy moment w moim growym życiu, który mogłem nazwać EPICKIM.
Gier było więcej, nie wspomniałem o cudownym Extreme-G czy o Turokach (dwójka zgniotła moje zmysły), co tylko świadczy o wielkości tej maszynki. I choć dopiero przy PS2 mogłem zacząć nazywać się rasowym graczem, to jednak czasy z N64 wspominam za najpiękniejsze. Ten sprzęt miał po prostu duszę.