Temat jest mi znany, jednak z drugiej strony barykady.
Zawsze w klasie mialem kogos, na kim skupialy sie zle emocje pozostalych.
W szkole podstawowej byl to kolega z biedniejszej rodziny, obrazalismy go, bilismy, wszystkie rzeczy zganialismy na niego, kiedys sprawialo mi to przyjemnosc, poniewaz nie rozumialem problemu.
W gimnazjum bylo inaczej, w pierwszej klasie, nasmiewalem sie doslownie z wszystkich i nieraz doprowadzalem kolezanki do placzu. Zawsze byla to jedna osoba, nigdy nie skupialem swoich wyzwisk na kilku osobach naraz, oraz nie podchodzielm do sprawy w stylu "jest mi zle, musze go obrazic", bylo to raczej robienie posmiewiska z danej osoby, w celu milego spedzenia czasu w oczekiwaniu na autobus\lekcje.
Od drugiej klasy obralem inna podstawe, w momencie gdy zauwazylem, ze z kogos robi sie posmiewisko, zaczalem go bronic, robiac posmiewisko z osoby atakujacej. W ten oto sposob sprawilem, ze w klasie zapanowal jako taki spokoj i zostalem gospodarzem klasy, poniewaz wychowawczyni stwierdzila, ze jestem obiektywny i potrafie dzialac (brzmi niedorzecznie
). To jest wg mnie najlepsza postawa, ale oczywiscie wymaga pewnosci siebie.
Wspolczuje osoba meczonym w szkole podstawowej, bo wtedy ksztaltuja sie z reguly nasze relacje z rowiesnikami (ja zaczalem w przedszkolu), jesli ktos ma takie klopoty w szkole podstawowej, to zniecheca sie do ludzi na bardzo dlugo.
Ostatnio jadac autobusem, slyszalem jak 10-12 latki smieja sie z malomownej kolezanki, nauczycielka mimo zauwazenia sprawy nie zwrocila im uwagi. Podszedlem do niej i wyjasnilem sytuacje, powiedziala, ze w tym wieku to normalne. Grozniejsze spojrzenie poslane w strone dzieciakow je uciszylo.