Mnie np. Włosi denerwowali swoją swoistą interpretacją przepisów drogowych. Najważniejszy element samochodu, klakson, służy im do potocznej komunikacji, a nie ostrzeżeń. Auta w Neapolu z nieuszkodzoną blacharką należą do rzadkości. Obywatele włoscy jeżdżą jak chcą (może nie na surrealistycznym, indyjskim poziomie, ale jednak) a mnie się nie uśmiecha naprawiać samochodu u lokalnego mechanika za przecenioną robotę i dużą ilość pieniędzy. Jest jedna rzecz, która mi się u nich podoba. Luz. Jakakolwiek stresująca sytuacja, kolizja – rzeczywiście dużo gestykulują, rozmawiają, śmieją się. U nas ludzie się spinają, bo mają lakoniczną wiedzę, jak i co załatwić, są świadomi, że wiąże się to z bieganiem za papierkami, stresem i kasą, tzw. nowy problem na głowie. Taki charakter. Miałem sytuację, że po kolizji z mojej winy (nic się nie stało, lekko pogięte zderzaki) podszedłem z przeprosinami do faceta i chęcią załatwienia sprawy w sposób polubowny (spisujemy okoliczności, dane i po sprawie). Cóż, stało się. On na to: JA NIE WIEM, JAK TO SIĘ ZAŁATWIA! POLICJA! STRAŻ POŻARNA! POGOTOWIE! Nic nie poradzisz. Z drugiej strony też bym się denerwował, gdyby ktoś uszkodził mi samochód za ciężko zarobione papierki, których nie każdy ma w nadmiarze.
Zdarzyło mi się jeździć w Wiedniu parę lat temu i kultura jazdy kierowców mnie zadziwiła. Tam to ja byłem tym, który nie bardzo umie się poruszać w ruchu ulicznym. Wszystko płynne, jak startuje się spod świateł, to wszyscy naraz, jak trzeba się włączyć do ruchu, to zasada działania jak w zamku błyskawicznym. Co prawda nie jeździłem dużo po tym mieście, ale to co widziałem zrobiło na mnie wrażenie.