Blade Runner 2049 – opinia bez spoilerów.
Długą drogę przeszliśmy. Po pierwszym obejrzeniu Blade Runnera zakochaliśmy się w otoczce, sugestywnie i konsekwentnie zbudowanym klimacie atakującym wszystkie zmysły składające się na odbiór dziesiątej muzy. Wybitna ścieżka dźwiękowa dopełniająca obrazu majaczących w tle ciężkich zabudowań o ostrych krawędziach, których obrys daje się zwykle zauważyć przez przebijające się za mgłą i smogiem neony, tła stanowiącego artystyczny fundament dla kryminału luźno poprowadzonego konwencją kina noir, zadającym przy tym pytania o istotę człowieczeństwa, próbie odebrania Prometeuszowi ognia i konsekwencji zabawy w Boga, wplatając jednocześnie miejsce na domniemania trzymające fanów tego obrazu za języki od ponad 35 lat. I od tamtego momentu, nadszedł czas na zastanawianie się. Co by było, gdyby? Czas rozterki, która z jednej strony polega na pragnieniu szerszego poznania tego uniwersum, z drugiej obawy przed zepsuciem i zatarciem wrażeń zbudowanych przez lata w umysłach widzów. Po kolejnych, zainspirowanych filmem Scotta produkcjach filmowych, czy innych mediach, jak komiksy, opowieści fantastyczne, fanowskie filmy krótkometrażowe i anime, w końcu bliskie nam gry video, pragnienie i obawa coraz bardziej narastały, kolejne reedycje Blade Runnera w różnorakich wersjach kompletowanych przez lata, ze zwieńczającym je The Final Cut wydanym na Blu-Ray podsycały fanów.
Plotki o kolejnych próbach wskrzeszenia dla wielu tak klasycznego już filmu pojawiały się wielokrotnie, sam Ridley Scott dorzucał oliwy do ognia, tworząc po drodze mniej lub bardziej udane produkcje, niejednokrotnie pytany przez dziennikarzy przy okazji ich promocji o ewentualną kontynuację „Łowcy Androidów” udzielał majaczących i niespójnych odpowiedzi. Wreszcie, gdzieś w 2014, może 2015 roku gruchnęła wiadomość, że następnym filmem Scotta stanie się kolejna odsłona filmowej adaptacji prozy Philipa K. Dicka. Od tej pory, choć fanom serce zabiło szybciej, nie był to skok ciśnienia spowodowany radością, a raczej staniem nad krawędzią przepaści i próby utrzymania balansu, którego ceną było istnienie lub druzgocące zatarcie dobrego wrażenia pozostawionego przez dotychczasowego klasyka. Na szczęście, kolejne plotki i zapowiedzi dotyczące nadchodzącej kontynuacji powodowały stopniowe odsuwanie się od przepaści. Najpierw, Scott okrzyknięty producentem i konsultantem, wybitnie dobry znak, bo od strony produkcyjnej wykształcony artystycznie Ridley jest prymusem. Największy jednak optymizm wzbudziło ujawnienie nazwiska reżysera i autora zdjęć. Nikt inny, jak Dennis Villeneuve miał stanąć za sterem, wybór nastrajający pozytywnie przez portfolio Villeneuve’a utwierdził widzów w dobrym przekonaniu po premierze w 2016 r. filmu Arrival, stanowiącego swoisty test reżysera pracującego na teoretycznie ciężkim do przełożenia na język filmowy materiale osadzonym w otoczce sci-fi, test, z którego wyszedł obronną ręką dumnie trzymając w ręku tarczę. Za kamerą Roger Deakins, który celując kamerą nie chybia nigdy. O filmach, które kadrował można napisać wszystko, ale nie to, że są słabo nakręcone. In the Valley of Elah, No Country for Old Men, The Assassination of Jesse James by the Coward Robert Ford, Revolutionary Road, True Grit, Skyfall czy Prisoners, to kilka przykładów jego wybitnego warsztatu i artystycznego wyczucia oraz umiejętności budowania sceny obrazem. Z kolejnymi odsłonami wieści pojawiały się kolejne nazwiska aktorskie, w końcu nadeszły optymistycznie nastrajające zwiastuny, udany marketing w postaci filmów krótkometrażowych tworzonych przez uznanych reżyserów i stanowiących wprowadzenie fabularne do wydarzeń przedstawionych w nadchodzącym wielkimi krokami filmie. Pojawiało się kilka obaw, jak nagłe zawirowania na stołku kompozytora ścieżki dźwiękowej, powrotu Harrisona Forda, który nie wykazuje wybitnej formy w jesieni życia, słowem karuzela emocji, której zwieńczeniem jest wygodne zajęcie miejsca w sali kinowej i rozpoczęcie kolejnej podróży do post-apokaliptycznego Los Angeles z momentem ujrzenia pierwszego kadru Blade Runner 2049.
Podróży, która trwała trzy godziny czasu projekcji, a pomimo to minęła bardzo szybko, trzymając widza przez większość czasu za jaja przyklejone do fotela. Trzeba wiedzieć, już teraz na początku opisywania wrażeń, że film jest udany, a jego twórcy wyszli znowu z obronną ręką trzymającą lśniącą tarczę z napisem: daliśmy kurwa radę. Twórcy wykreowali świat na swój sposób, nie przekłamując, bądź negując dokonań wizualnych i fabularnych poprzednika, co więcej należy jednogłośnie stwierdzić, że Blade Runner 2049 jest hołdem złożonym fanom pierwszej części i od tej strony to niezwykle budujące doświadczenie, a jednocześnie może stanowić ujmę. Należy bowiem wiedzieć, że nie jest to obraz pozbawiony wad, jest ich przynajmniej kilka, tak jak można to wyróżnić w poprzedniku, ale negatywy zostały jednak przysłonięte przez kreację. Zostałem dosłownie porażony wizualiami, niemalże każda stopklatka to materiał na obraz i foto-tapetę, nie ma tu miejsca na przypadek, pieczołowitość w budowaniu napięcia kadrami, przerywanymi dźwiękami, niepokojem lawirowania świateł jest mistrzowska, a sprzyja temu niespieszne budowanie akcji. Każda rozmowa „gadających głów” jest fascynująca, co należy oddać, główną zasługą są dobre kreacje aktorskie, każde zwolnienie tempa przed możliwym znużeniem jest wprowadzane na wysokie obroty. Akcja jest prowadzona niespiesznie, wręcz kameralnie, co w moim odczuciu pozwoliło na kompromis twórczy i konsekwencję w kolejnych scenach. Od strony czysto artystycznej nie mam Blade Runner 2049 nic do zarzucenia, z utęsknieniem czekam na filmy z kulisów produkcji w edycji Blu-Ray i komentarz twórców, celem obejrzenia „od kuchni” scenografii, planów zdjęciowych.
Niestety, pierwsze uwagi mam do ścieżki dźwiękowej. Nie stanowi ona ujmy, świetnie buduje atmosferę filmu, zawiera wiele ambientu i odniesień do soundtracku Vangelisa, ale po opuszczeniu kina nie zapamiętałem ani jednego charakterystycznego akordu, nie szukałem nerwowo na sieci kolejnych utworów, ścieżka na tle poprzednika jawi się wyblakle, zawiera wiele schematów, charakterystycznych dźwięków „zimmerowych”, w tym częstą wariację „uderzeń” znanych od czasów Incepcji, co niestety przy dziele greckiego kompozytora stanowi niemiły kontrast, Blade Runner 2049 w ogólnym obrazie zdecydowanie zasługiwał na więcej. To jednak świadomy wybór Villeneuva, sam przyznał, że próbki soundtracku wykreowane przez jego dotychczasowego „nadwornego” kompozytora – Johana Johannssona były zbyt oryginalne i odbiegały od jego wizji połechtania nostalgii wielbicieli pierwszej części filmu. Z jednej strony szkoda, bo straciliśmy szansę na coś bardziej odważnego i może wybitnego, ale też nie można winić Dennisa za bezpieczne wybory. Cóż, nie dowiemy się raczej nigdy.
Aktorsko film wychodzi niezwykle obronną ręką, nawet cyniczny i nieco zgorzkniały Ford w roli Deckarda znakomicie się odnalazł i widać, że nadal tli się błysk w jego oku. Gosling zaskakuje subtelnościami, jednym grymasem buduje i za chwilę wywraca na drugą stronę obraz swojej postaci, a przede wszystkim spaja i dobrze dźwiga ciężar filmu oraz fabuły. Robin Wright bardzo poprawnie. Leto na mój gust zbyt teatralnie, do postaci Wallace’a mam najwięcej uwag, został potraktowany po macoszemu, brakło nieco głębi – może kwestia scenariusza, na tle Tyrella niestety troszkę słabiej. Zaskoczył mnie Bautista, niezwykle pozytywnie należy dodać, widać, że facet ma niesamowity potencjał. Na co najbardziej chciałbym zwrócić uwagę, to wybijające się na tle reszty role Joi, odtwarzanej przez Anę de Armas, a przede wszystkim Sylvii Hoeks w roli Luv, wielkie brawa za wykreowanie tej postaci, jednak żeby więcej napisać o niuansach, musiałyby polecieć spoilery.
Wypadałoby napisać coś o fabule, o której mam najwięcej do powiedzenia, chciałbym ją możliwie najszerzej opisać i podzielić się wrażeniami, która w swej oszczędności porusza wiele ważnych wątków, ma wiele niuansów, operowania przedmiotem, nie krzywdzi dokonań poprzednika, a jednocześnie do której mam szereg uwag. Jestem w dyskomfortowej sytuacji, bo napisanie czegokolwiek będzie wielkim spoilerem dla czytających. Napiszę więc krótko: jeśli zna się zabiegi stosowane przez Villeneuve’a w jego poprzednich filmach, to wiadomo, czego spodziewać się po budowaniu fabuły. Ja z jednej strony byłem zaskoczony, mrowienie pojawiło się na karku niejednokrotnie, jest miejsce na tak lubiane domysły, jest mnóstwo szczegółów, które warto omówić, kilka filozoficzno-religijnych wątków o istotę człowieczeństwa i duszę, kierowanych przysłowiowo „w kosmos” przy patrzeniu w letnie, nocne i gwieździste niebo, jest więcej nawiązania spójnego z książką Dicka, jednocześnie przynajmniej jedna scena powoduje zgrzyt, wyglądająca na wymuszoną przez zbudowany marketing, a szkoda, bo stanowi ważny zwrot dla fabuły. Jeśli miałbym podsumować uwagi, to krótko: trzymanie się tak mocno ram fabularnych narzuconych przez poprzednika stanowi jednocześnie największą zaletę, jak i wadę filmu, bo uniwersum zasługuje na zdecydowanie większą eksplorację.
Wartko podsumowując, Blade Runner 2049 to doświadczenie, fascynujące dla wzroku i słuchu, pomimo zgrzytów niezwykle angażujące, każące choć w małym stopniu uruchomić umysł, a przede wszystkim, co było dotychczas mało wyobrażalne – to przede wszystkim obroniona kontynuacja i metaforyczne złapanie balansu nad krawędzią. Mówi się, że jakość filmu poznaje się po domysłach, stawianych pytaniach i komentarzach dzielonych w towarzystwie zaraz po wyjściu z kina i jednoznacznie zapewniam, że te szybko się nie skończą.