Okres świąteczny był jednym wielkim maratonem filmowym:
Niepokój (Disturbia, 2007) - niesamowicie klasyczny i schematyczny thriller z domieszką komedii młodzieżowej z Shią LeBoufem w roli młodego gniewnego. Nasto-letni chłopak traci ojca w wypadku samochodowym i zaczyna mieć problemy w życiu. Po pobiciu nauczyciela skazany na 30-dniowy areszt domowy, z nudów (mama odłaczyła Live!) zaczyna podglądać sąsiadów. W pewnym momencie zaczyna podejrzewać, że jego sąsiad jest seryjnym mordercą i razem z kolegą ze szkoły i blond włosą pięknością, która niedawno wprowadziła się do domku na przeciwko zaczynają go obserwować. Akcja się kręci, bohaterowie zaczynają szpiegować pana sąsiada, wątpliwości się nasilają, narastająca histeria etc - reszta filmu jest standardowa. Największym minusem był dla mnie Shia LeBouf, którego jakoś nie mogą strawić, a plusem psychodelicznym David Morse w roli pana sąsiada (fani Dr. House, bedą kojarzyć go z Tritterem, policjantem ścigającym doktora swego czasu).
7/10
Jumper (2008) - najlepszy dowód na to, że 70 minut to zdecydowanie za mało na przedstawienie alternatywnego świata rządzonego przez tych którzy posiedli zdolność teleportacji Jumperów i tych którzy na nich polują - Paldynów. A gdzie tu jeszcze miejsce na interesującą historię? Jeszcze ci aktorzy jakoś tak... nijako.
5/10
Slumdog: The Millionaire (2008) - fajny pomysł i świetny początek (po 30 minutach filmu dałbym 9), ale im dalej w las tym bardziej autorzy przekoloryzowali, włączając w to happy-end i ckliwe zakończenie. Ogółem fajnie się oglądało, przyjemna muzyka (+ nuta z milionerów), nawet fajna fabuła, która niestety pod koniec zamienia się w bajeczkę.
7+/10
The Curious Case Of Benjamin Button (2008) - pomysł mnie nie ujął, więc i nie ma mowy o jakiejś rewelacji. Miejscami iście baśniowy klimat, fajnie przedstawiony proces starzenia się inaczej. Podobały mi się natomiast dwie sceny - ta z potrąceniem Daisy i przedstawieniem zależności między zdarzeniami w życiu na które nie mamy wpływu, oraz puenta w zakończeniu.
8/10
Choć goni nas czas (The Bucket List, 2007) - opowieść o umieraniu. Dwóch chorych ludzi dostało szansę od losu - poznali dzień swojej śmierci. Lekarze nadali im maksymalnie rok. Postanowili więc zrobić listę rzeczy które chcą zrobić przed śmiercią i zaczęli ją konsekwentnie spełniać. Freeman którego zdarza mi się widzieć w co drugim filmie (i co zaczyna mnie już irytować) dostosował się tym razem do poziomu świetnego Nicholsona. Chwytająca za serca opowieść. Mogłaby być lepsza w kilku aspektach (brakowało mi trochę... rozmachu), ale i tak podobała mi się. Polecam.
8+/10
Watchmen (2009) - byłem nieprzygotowany na to co zobaczyłem. O Watchmenach przed wejściem do sali kinowej wiedziałym tyle, że był taki komiks. Dostałem genialne widowisko, pełne przemocy, seksu, chciałoby się powiedzieć pełne życia, ale takiego bez różowych okularów. Scenariusz (od dziś Haytera kojarze z filmem, nie z grami), aktorzy, wszystko tu po prostu "zagrało". Dorzucając do tego umiejscowienie akcji w pogrążonej Zimną Wojną Ameryce, Nixona w telewizji i muzykę Boba Dylana, klimat po prostu wylewa się z ekranu. Subiektywnie - żaden film tak mnie nie ruszył od obejrzenia Donnie Darko. Film z przesłaniem - trzeba obejrzeć.
10-/10
Everyone says I Love You (1996) - komedia-musical Allena. Roztańczony Edward Norton, poważnie niepoważny Alan Alda, dowcipkujący Allen i cała plejada gwiazd. Film może trochę przesłodzony, ale raz na jakiś czas można taki łyknąć. Najważniejsze, że śmieszy i pozwala się odprężyć, a z takim nastawieniem go obejrzałem. Parę potknięć się znajdzie (nijakie, nie wpadające w ucho piosenki; w muscialu to wada), ale czas spędziłem przy tym filmie przyjemnie.
8/10
Get Smart (2008) - średni film. Dla głównego bohatera (Steve Carell) można obejrzeć, ale miejscami się dłuży. No i mógłby być nieco śmieszniejszy.
6/10
Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi (How to Lose Friends & Alienate People, 2008) - ciekawszy i śmieszniejszy od Smarta. Brytyjski dziennikarz, żyjący marzeniami i przelewający swoje myśli na łamach brukowca, trafia do redakcji szanowanego amerykańskiego magazynu. Wspina się po szczeblach kariery, poznaje ludzi by odkryć, że sława i pieniądze to naprawdę marne wartości, by kierować się nimi w życiu. Przyjemny i zabawny. Simon Pegg w głównej roli, na uwagę zasługują Kirsten Dunst (pani Spiderman) i fenomenalny Jeff Bridges (uwielbiam sposób w jaki mówi).
7+/10
Night On Earth (1991) - zachęcony dyskusją o Jarmuschu wybrałem Noc na Ziemi jako zapoznanie się z tym reżyserem. I... w sumie po co te napięcie - film świetny i chyba większość o tym wie. Mi najbardziej podobał się epizod w Paryżu z niewidomą graną przez Beatrice Dalle (geniusz! była po prostu boska), ale historyjkach w Rzymie i Nowym Jorku popłakałem się ze śmiechu. Nie oceniam, gdyż ten film nie jest (jak cała reszta) filmem komercyjnym i postrzegam go w nieco innej kategorii niż reszta.
No, a przede mną klasyka: Se7en, Skazani na Shawshank (nigdy nie oglądałem, nie wiem jakim cudem), L'avventura Antonioniego (także zachęcony dyskusją z GO), "It's A Wonderful Life" Franka Capry i "City Lights" Charliego Chaplina. Oglądać, nie umierać!