Dobra, wymęczyłem tego Killzona na hardzie, więc się refleksjami podzielę...
Najpierw sprawa Killzone vs Halo. Sprawa jest prosta, nie ma co porównywać :].
Klimat to połączenie "Szeregowca Ryana", "Drużyny Pierścienia", "Nieśmiertelnego", "Głupiego i Głupszego" i "Gwiezdnych Wojen (tych z Vaderem w czarnym nocniku na głowie)". Dlaczego... No bo mamy wojne na wzór tej drugiej światowej, czterech niezniszczalnych madafaków, debilnych przeciwników (i nie tylko, o czym później) noszących fachowe ciuszki.
Aha... bawiłem się przednio, ale ogólnie jestem bardzo tolerancyjny. Taki mój brachol dla przykładu, po tym gdy zobaczył jak to się strasznie tnie, zrezygnował z zabawy. Bo bugów ma ten tytuł co niemiara, gra jest niesamowicie niedopracowana. Jest tak zmaszczona, że aż miło popatrzeć.
Najpierw grafa. Gra się powinna nazywać Silent Kill, albo Hillzone. Bo mgła niczym nie ustępuje tej w pewnym miasteczku. Z drugiej strony jest to jakiś czynnik klimatogenny, wespół z wyblakłą kolorystyką (o zaginionych klatkach nie wspominając). Gdyby tak nie rzeźbiło byłoby znośnie.
Teraz drużyna. Pomysł wydawał się fajny, my i kolesie którzy nas wspierają. W praktyce są nieśmiertelni (bo AI mają marne i bez tego boostera padli by po paru krokach), a służą jedynie DEBILNYMI radami i walą równie DEBILNYMI tekstami, typu: "Przeładuj Franek!" (po wystrzeleniu 3 pocisków na 35), "Uważaj za Tobą!" (a za mną kurde ściana...), czy "Trafiłeś dziada między oczy Franek" (zaraz po tym, jak władowałem kolesiowi kulke w tył głowy). Jeszcze lepsze można usłyszeć grając poszczególnymi osobami.
A gra się mnie mniej więcej w ten sposób:
Templar - dupa wołowa i mięso armatnie w jednym. Ani szybki, ani dobrze opancerzony. Umie chodzić i biegać. Aha, jest fajna bajera, często w momencie gdy ginie spodnie w kroczu fajnie mu się wybrzuszają (ragdoll jest artstycznie skopany, to co się dzieje z ciałami to poezja).
Luger - pani snajper. Teoretycznie umie się skradać. W praktyce wyglądało to tak: zachodzę cichaczem jakiegoś ślepego palanta Helghastu, unicestwiam, zabieram się za drugiego a tu słyszę okrzyk "Gińcie sk*.*!", wpadają moi kochani towariszcze i zaczyna się klasyczna rzeźnia (o ile wcześniej nie zabiją nas zaalarmowani wrogowie). Tak, kolesie z zespołu to banda idiotów. Grając nią jest się zmuszonym słuchać haseł czarnego w stylu "Słodkie policzki", "Moja babka by w to trafiła" (to ostatnie tylko w sytuacji gdy nie masz amunicji, nawalasz z jakiejś niecelnej pepeszy do wroga wielkości piksela, a czarny stoi i dłubie w zębach miast pomóc)
Khakha - Chewbacca, jak go u nas zwiemy. Swój chłop, szpieg, ma nóż i czasami (ze 3 razy) będzie miał okazję wejść tam gdzie tylko Helgaściarze mogą. W przerywnikach filmowych czarny okazuje mu swoją niechęć, ale podczas gry zapomina o tym i słyszymy tylko pochwały...
I na koniec mój idol:
Rico - czarny madafaka, koleś który sprawia, że gra przechodzi się sama. Wybierając tą postac poczujeś się jak obecny gubernator Kalifornii w filmie T2. Śmigasz sobie z minigunem, nawet na hardzie nie czujesz że ktoś do Ciebie ładuje, idziesz (do przodu) i strzelasz, relaks absolutny. Czasami spluwa się przegrzewa, ale wtedy spokojnie możesz podbiec do atakującego snajpera i wykończyć firmowym "chwytem" czarnego, a potem równie spokojnie (spokój to drugie imie czarnego) przeładować. Tytułem dygresji, system walki ręcznej to paranoja, pozwala wyrżnąć sześciu chłopa uzbrojonych w karabiny nożem. Parafrazując wypowiedź pana Smolenia "Gdbyśmy dwóch takich wojaków mieli, to byśmy se sami te wojnę wygrali"...
I love this game! :]
/////
Tego posta sponsorowała cyferka 4 i literka D (jak Debil)