New Vegas.
Cud, miód i orzeszki. Jeśli przymkniecie oko na ten syfiasty silnik od Craphesdy to odkryjecie zajebistą grę RPG i godnym nazwy Fallout produktem
. Gram dopiero 5h, a już miałem kilka nawiązań do pierwotnych części co wywołuje niewątpliwie bardzo przyjemny dreszczyk
.
Zachwalany tryb hardkora naprawdę daje radę i dzięki niemu musimy pić, jeść, odpoczywać i uważać na obciążenie, bo amunicja nareszcie waży swoje i nie będzie radosnego noszenia setek ton amunicji do miniguna. Oczywiście standardowo połamane kończyny uleczymy przy pomocy lekarza lub torby lekarskiej, a kretyński pomysł bethesdy, gdzie leczyliśmy wszystko stimpackami (
) odszedł w niebyt. No chyba, że ktoś jest cipką i zagra na normalnych casualowych zasadach. Dobrym pomysłem było wprowadzenie przycelowania za pomocą elementów optycznych na broni. Strzelanie z ukrycia pozwala oszczędzać amunicję, bo praktycznie zawsze zadajemy wtedy krytyczne obrażenia i co słabsi przeciwnicy giną od jednej kulki.
W kwestii rozgrywki to dostaliśmy do dyspozycji takie nowinki jak przyrządzanie różnych smakołyków i środków leczniczych przy ogniskach czy też zabawa w pozyskiwanie lub rozbieranie amunicji, która akurat potrzebujemy lub nie. Pojawiła się ponownie możliwość rozbudowania broni i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sobie zwiększyć obrażenia czy pojemność magazynku w ulubionej broni
.
Fabuła powoli się rozkręca i widać, że zadania można wykonać na wiele sposobów. Jest ich też sporo więcej niż w trójce co cieszy bo będzie dobry powód do zwiedzania coraz większej ilości lokacji.
Wstępnie mamy mocne 8/9 (zobaczymy jak rozkręci się fabuła i zadania poboczne). Jako fanboy tej serii mógłbym dać i z 10, ale za ten silnik jest -1 na stałe
.