Recenzja

Recenzja Five Nights at Freddy’s: Into The Pit. Tak się robi gry!

Choć od premiery FNAF: Into The Pit na Steamie minęły już dobre trzy kwartały, tak pudełkowa edycja gry pojawi się dopiero wraz z początkiem czerwca. Uznaliśmy, że jest to dobra okazja, żeby wspomnieć coś o tej intrygującej produkcji.

Czemu recenzujesz grę sprzed niemal roku?

To proste – nie ma lepszego czasu, żeby wziąć się za tematykę nawiedzonych animatroników, niż obecny. Przede wszystkim mamy zaplanowane na ten rok dwie duże premiery: zbliżającą się wielkimi krokami grę o podtytule Secrets of the Mimic, a także drugiej części filmu o przewspaniałym tytule Pięć koszmarnych nocy. Do tego można jeszcze dopisać oficjalne rozpoczęcie współpracy pomiędzy Dead by Daylight, a uniwersum stworzonym przez Scotta Cawthona, jak i również wciąż wychodzące książki, wypełnione spaczonymi i niepokojącymi historiami.

Wśród tego mamy jeszcze wspomniane już czerwcowe wydanie pudełkowe gry Five Nights at Freddy’s: Into the Pit, która powstała na podstawie opowieści z książki o tym samym tytule. Polska wersja nosi nazwę W Pułapce i jest, jeśli dobrze pamiętam, pierwszą częścią cyklu Fazbear Frights, na który składa się 12 książek (z czego tylko 11 oficjalnych). To istotna informacja, o czym zresztą się później przekonają osoby, które uważnie przeczytają recenzję. Wytrzymaj więc proszę jeszcze chwilę bez przewracania oczami i scrollowania, w poszukiwaniu fragmentów dotyczących samej gry 😉

Platforma testowa

Czyli kilka słów na temat sprzętu, z którego skorzystałem, aby sprawdzić ten specyficzny, nawet jak na FNAFowe standardy, tytuł. Moim podstawowym urządzeniem testowym była oczywiście konsolka Nintendo Switch, w wersji OLED. Z racji tego, że nie przepadam za jej wbudowanym głośniczkiem, to podczas gry towarzyszyły mi również słuchawki. Lista sprzętu prezentuje się następująco:

Konsola: Nintendo Switch OLED
Słuchawki: Soundcore VR P10
Wyświetlacz: TV Philips 55PUS8959
Zestaw audio: Sonos Beam + Sub 2

Dobre złego początki

Pamiętacie jak wspomniałem w poprzednim punkcie, że Into The Pit jest specyficzne, nawet jak na standardy wytyczone przez Five Nights at Freddy’s? Teraz sobie ten punkt nieco rozwiniemy – przede wszystkim gra nie rozpoczyna się w nocy, kiedy to światła w pizzerii lub innym obiekcie imprezowo-gastronomicznym gasną, a my musimy w jakiś sposób przetrwać spotkanie z morderczymi animatronikami w środku. Produkcja od Mega Cat Studios, którym pięknie dziękujemy za udostępnienie gry, rozpoczyna się bowiem za dnia. Nocnych sekwencji jednak znajdziemy tutaj dokładnie tyle, ile sugeruje nam informacja zawarta w tytule.

Kolejnym punktem odróżniającym ją od większości (słowo klucz) gier z uniwersum, jest fakt, że gramy dzieciakiem – nastolatkiem, który jeszcze uczęszcza do szkoły. W poprzednich odsłonach graliśmy bowiem już dorosłym osobnikiem gatunku ludzkiego, choć rzecz jasna wyjątek stanowi Security Breach, wraz z DLC Ruin, gdzie również wcielaliśmy się w młodszych bohaterów. Gregory i Cassidy mieli jednak cechę wspólną z poprzednimi bohaterami serii, a mianowicie widok z pierwszej osoby - tutaj tego nie uświadczymy, a przynajmniej nie przez większość czasu.

Ostatnim z ewidentnych wyróżników jest fakt, że nie mamy do czynienia z produkcją zamkniętą w jednym miejscu, ponieważ do dyspozycji gracza oddano 4 lokacje w mieścinie. Są to Dom Oswalda, Pizzeria, (stary) Młyn, Biblioteka oraz Szkoła. Co prawda do wnętrza biblioteki i młyna nie wejdziemy, jako że dostępne są jedynie z zewnątrz, ale cała reszta budynków została wyposażona we wnętrza, które możemy eksplorować. Pizzerię technicznie możemy liczyć jako dwie lokacje, ale o tym za chwilę.

Punktem spójnym była również dotychczas grafika, to znaczy, nie była ona pikselowa. Tutaj oczywiście nie liczymy mini gier, które (prawie) zawsze były pikselowymi „grami w grze”, a także skrywały różnego rodzaju tajemnice. Należało je poznać, jeżeli gracze chcieli odblokować dobre lub prawdziwe, jak zwał, tak zwał, zakończenie. Tutaj natomiast mamy do czynienia z pixel-artem i widokiem od boku, co zostało przyjęte przez fanów całkiem dobrze i ku mojemu zaskoczeniu, sam jestem tym podejściem oczarowany.

Zaczynamy grę jako Oswald – nastolatek, który całe wakacje przesiedział w podupadającej pizzerii, podczas gdy jego ojciec pracował w sklepie, a matka w szpitalu. Nie brzmi to na wymarzony sposób na spędzenie wakacji, a młody jest na tyle sfrustrowany, że wprost mówi swemu ojcu, iż niemal się cieszy na możliwość powrotu do szkoły. Jeśli macie zamiar zagrać w tę produkcję, to nie będę się dalej zagłębiać w konwersację ojca z synem, ponieważ warto poznać ją samemu. Liczy się bowiem cały kontekst, a także to, co następuje dalej.

Przejdźmy więc od razu do punktu, w którym rozpoczyna się faktyczna rozgrywka, a także ciąg zdarzeń, które doprowadzą nas do finału. Podczas wejścia do basenu z kulkami Oswald zostaje przeniesiony w przeszłość, do czasów świetności lokalu – do Pizzerii Freddy’ego Fazbeara. Poznaje tam dzieciaki, gra z nimi na automatach, po czym ma wątpliwą przyjemność spotkać żółtego, animatronicznego królika.

Klienci restauracji również mają okazję go poznać, ponieważ lokal w kilka chwil staje się centrum chaosu, ludzie krzyczą, panikują, a sam króliczek rozpoczyna prywatną imprezę. Jej tematem przewodnim jest morderstwo i groza, jednakże Oswald z jakiegoś powodu nie uznaje jej za interesującą na tyle, by wziąć w niej udział w charakterze ofiary, więc czmycha z powrotem do teraźniejszości. No, a skoro Oswald może polecieć w kulki i wylądować w czasach dla niego współczesnych…

…to i królik może sobie kicnąć w przyszłość.

Wierzcie mi lub nie, ale to wciąż nie są spoilery późniejszej części gry, ani nawet daleko posunięta fabuła – wciąż jesteśmy na samym początku. Niemniej dalsze rozpisywanie się może faktycznie zepsuć niektórym zabawę, więc ujmę to najkrócej jak się da. Tatuś zostaje porwany przez królika, królik zajmuje jego miejsce i jedyna osoba, która zdaje sobie z tego sprawę to Oswald.

Jego kotka, o uroczym imieniu Jinx (#lolxfnaf confirmed), również wyczuwa, że coś jest nie tak z panem domu. Od razu może uprzedzę pytania osób mniej wtajemnicznych – tak, możemy pogłaskać tego czarnego sierściucha. Ba, nawet powinniśmy to zrobić, jeżeli mamy w planach przejście gry na 100%, albowiem jest przewidziany za tę czynność achievement!

Chłopak musi więc przeżyć noc we własnym domu, jako że za dnia przeważnie jest w placówce edukacyjnej lub w domu jest również jego mama, znaleźć ojca, odkryć sekrety pizzerii (zarówno te przeszłe, jak i obecne), i przy okazji nie zawalić szkoły. Powiedziałbym, że od takiego natłoku obowiązków w tak młodym wieku można nabawić się bardzo konkretnej traumy, ale hej – to uniwersum FNAF. Tutaj nic nie jest „normalne”, a wszelkie schematy potrafią być bardzo szybko łamane.

Wspomagamy więc Oswalda w przeżyciu pięciu koszmarnych nocy (zamierzone) i zależnie od tego co zrobimy lub czego nie zrobimy, a także co znajdziemy, a czego nie znajdziemy, możemy dostać jedno z 4 dostępnych zakończeń. Ja przy pierwszym podejściu zdobyłem od razu 3 gwiazdki (co oznacza najlepsze możliwe rozwiązanie), ale duża w tym zasługa mojego fanbojowania – obejrzałem bowiem na kanale kilku YouTuberów cały gameplay już w dniu premiery i pewne elementy utkwiły w mej pamięci. No dobra, część ogólną chyba mamy za sobą, więc czas na tak zwane mięsko.

Panie, jak się w to gra?

Zaskakująco dobrze, ponieważ w tej krótkiej – serio, przejście zajmuje niecałe 6 godzin, jeśli eksplorujecie dostępne obszary – grze, zostały upchane zróżnicowane mechaniki, a także różnorakie sekrety i potencjalne zapowiedzi przyszłych produkcji. Dodatkowym atutem są modele postaci i cutscenki, które częściowo są obrazkami (jak w zakończeniach Security Breach), a częściowo animowanymi sekwencjami. Całość jest wspaniała, choć nie obędzie się bez paru doczepek z mojej strony.

Zacznijmy może od pozytywów, czyli zróżnicowanych mechanik, o których wspomniałem wyżej. Pierwszą z nich jest chowanie się przed przeciwnikami w różnego rodzaju miejscach – od szaf, przez szyby wentylacyjne, aż po stary strój animatronika. William Afton przekonał się na własnej skórze, że ten ostatni nie jest najlepszą z możliwych kryjówek, ale Oswald zdaje się o tym fakcie nie wiedzieć. Wracając jednak do ukrywania się, to skuteczność naszego schronienia zależy od tego, czy przejdziemy mini grę, która odpala się podczas poszukiwania nas przez przeciwnika oraz od tego, czy adwersarz widział, jak chowamy się w konkretnym miejscu - jeśli tak, to czeka nas jumpscare.

Mini gierki są różne, zależnie od miejsca, w którym się chowamy: od świecenia animatronikowi po oczach, kiedy ten zdecyduje się zajrzeć pod stół, przez wstrzymywanie oddechu lub uchylanie się przed wrogim wzrokiem, aż po strzepywanie pająków z kratki wentylacyjnej. Tak, w tej grze można ventować, niczym w „Amongusie”, choć to nie my jesteśmy tutaj impostorem. Jeśli pozytywnie przejdziemy grę, dostaniemy albo czas na ucieczkę i znalezienie kolejnej kryjówki, albo nasz prześladowca zgubi trop. To drugie sprawi, że będziemy mogli skupić się na zadaniach i popychaniu fabuły do przodu.

Jeśli zawalimy… cóż, powiedzmy że takich zębisk nie chciałbym widzieć w rzeczywistości, szczególnie tak blisko mojej pięknej twarzy. We FNAF: Into The Pit znajdziemy również automaty do gier, na których możemy zagrać. Jest ich kilka, część z nich jest ewidentnym żartem (Buffhelpy – kto wie, ten wie, a kto nie wie, niech nie sprawdza), podczas gdy inne nawiązują do retro hitów pokroju Space Invaders. Każda z nich jednak nagradza nas biletami, bez których nie ma mowy o najlepszym dostępnym zakończeniu.

Ciekawym rozwiązaniem jest także telefon, z którego możemy dzwonić pod różne numery, a który dostajemy na bardzo wczesnym etapie gry. Chociaż dostajemy, to za dużo powiedziane – Oswald podwędza go ze stolika ojca, jako że komórka technicznie należy do niego. Żeby się z kimś skontaktować musimy faktycznie zadzwonić na konkretny numer, co może przyciągnąć uwagę animatroników, jednak na całe szczęście mechanika telefonu działa nawet wtedy, gdy jesteśmy w kryjówce. Dzwoniąc pod niektóre numery natrafimy też na różnego rodzaju easter eggi.

Od razu może uprzedzę pytanie, tak, pod numer alarmowy też się da zadzwonić (w USA jest to 911) i nie, niestety nie sprawi on, że przejdziemy grę, ponieważ policja przyjedzie i aresztuje ojca-impostora. Chociaż nie powiem, tego typu zakończenie mogłoby być całkiem ciekawym smaczkiem, szczególnie że gra oferuje, jak zresztą już wspomniałem, 4 różne rozwiązania historii, a każde z nich zależy od tego, jak chętni jesteśmy do eksploracji oraz odkrywania nowych rzeczy. Mamy jeszcze mechanikę QTE (czyli Quick Time Event, gdyby ktoś zapomniał), która aktywuje się przy okazji kilku eventów w grze.

Nie można też przejść obojętnie obok tego, że Twórcy zdecydowali się zrobić użytek z motywu podróży w czasie. Część akcji, do których dojdzie w przeszłości, ma wpływ na to, co dzieje się w Oswaldowej teraźniejszości, a także część elementów z teraźniejszości, może być nam nad wyraz pomocna w przeszłości. Nie jest to jednak wykorzystywane w sposób perfidny i przez cały czas – moim zdaniem mandatoryjnych podróży w czasie jest na tyle dużo, by odnotować ich wartość, ale jednocześnie na tyle mało, by gracz nie irytował się podróżami to w jedną, to w drugą stronę.

To by podsumowywało temat ważniejszych mechanik, coś o sekretach też już przy okazji napisałem, więc zostaje nam jeszcze kwestia potencjalnych zapowiedzi przyszłych gier. Niektóre sekrety, na jakie możemy – a w zasadzie musimy, jeśli chcemy zdobyć najlepsze zakończenie – się natknąć podczas gry, to mini-gierki, które bazują na podstawie innych opowiadań. Mamy tam nawiązania do Fetch, Count The Ways i To Be Beautiful, które opowiadają o losach innych bohaterów. Szczególnie warto przyjrzeć się tej pierwszej, jako że po napisach końcowych dostajemy dopisek „C U”.

Można go przetłumaczyć jako „do zobaczenia” (slangowe „see you”), a że w podobny sposób porozumiewał się z bohaterem opowiadania „Fetch” tytułowy pieseł, to całość wygląda tak, jakby Mega Cat Studios implikowało, iż pracuje nad kolejną FNAFową grą. Jeśli tak jest, to od razu rezerwuję swoją kopię recenzencką gry, bo historia Aporta jest jedną z moich ulubionych. Tak, ktoś wymyślił, że robotyczny pies powinien wabić się „Aport” i wierzcie mi lub nie, ale jest to cholernie adekwatne imię dla tej mechanicznej abominacji…

Where wady?

Ano właśnie, niedociągnięcia tej produkcji w wersji na Switcha też są momentami widoczne, choć na całe szczęście nie jest to nic, co psułoby zabawę. Najbardziej irytującą rzeczą jakiej doznałem, było kompletne załamanie się AI animatronika o uroczym imieniu Chica (tak, jest kurczakiem, tak, żre wszystko co jej wpadnie w łapy i tak, jest wielka). Kiedy chodziła po mapie podczas gdy Oswald był ukryty, zdarzało jej się kręcić w kółko, raz normalnie maszerując, żeby za moment przejść do animatronicznej wersji skradania się i tak co chwila.

Ostatecznie udawało jej się ogarnąć i wrócić na odpowiednie tory, a i całościowo nie wpływało to jakoś bardzo na doświadczenie z gry, niemniej fakt że do tego dochodziło musi zostać przeze mnie odnotowany. Ponadto podczas jednej z interakcji, zamiast pokazać mi klawisz dostępny na Switchu, produkcja poinformowała mnie, że aby doszło do akcji muszę nacisnąć „F”. Nie wiem jak w Switch 2, ale moje OLEDowe Nintendo Switch niestety nie ma takiego przycisku – na całe szczęście gra bardzo szybko się zreflektowała i pokazała mi odpowiednią instrukcję.

Jeśli mam się jeszcze do czegoś przyczepić, to do niewykorzystanego potencjału Bonniego i Freddy’ego, którzy praktycznie nie pojawiają się w roli przeciwników na drugim z czterech poziomów trudności. Szkoda, bo byliby ciekawym utrudnieniem, a tak z tej ikonicznej trójki musimy wystrzegać się jedynie kurczaka, który w sumie nie robi nic poza darciem mordy. To rzecz jasna sprowadza żółtego królika do miejsca, w którym aktualnie znajduje się Chica (i domyślnie my), ale poza tym nic nam z jej strony nie grozi.

Podsumowanie i ocena

Całościowo uważam, że jest to produkcja, która zasługuje na niemałe uznanie. Five Nights at Freddy’s: Into The Pit wyróżnia się na tle innych gier z uniwersum FNAF i robi to naprawdę dobrze. Pomysł przeniesienia na ekrany historii zawartej w książkowym wydaniu spotkał się z pozytywnym odbiorem i sporym hypem ze strony fandomu. Sama produkcja też stoi na bardzo wysokim poziomie, a mnogość możliwych rozwiązań fabuły dodatkowo sprawia, że można ją rozgrywać wielokrotnie i za każdym razem odnosić inny rezultat.

Nie jest to jedna z produkcji, którą da się wymaksować przy pierwszym posiedzeniu, choć na całe szczęście sama gra nie jest długa. Niemałym plusem jest również cena, jako że na Nintendo Switch pudełkową edycję można dostać (jeszcze przedpremierowo), za niecałe 120 złotych. Uważam, że jest to uczciwa kwota, jak na dostępną w produkcji zawartość, a jeżeli komuś udałoby się dorwać ten tytuł jeszcze taniej, to nawet bym się nie zastanawiał, tylko od razu kupował.

Dla fanów świata stworzonego przez Scotta Cawthona jest to pozycja obowiązkowa, natomiast dla osób, które nie miały jeszcze styczności z Fryderykiem - ciekawa propozycja do ogrania. Mamy tu sporo nawiązań do „głównej” historii, aczkolwiek jej znajomość nie jest wymagana, aby dobrze się bawić przy tej produkcji. Ode mnie leci więc polecajka i trzymam kciuki za Mega Cat Studios, aby stworzyli więcej gier tego typu – dobrze wycenionych przygód, które oferują mnóstwo ciekawych mechanik.

Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy Mega Cat Studios.

Podsumowanie

Gra
  • Mnogość różnych mechanik
  • Śliczna oprawa graficzna
  • Dużo smaczków dla fanów FNAF
  • Różnorakie zakończenia
  • Można głaskać kotka
  • Kilka poziomów trudności
  • Polska wersja językowa
  • Możliwość spersonalizowania poziomu trudności...
Nie gra
  • ...ale dopiero po pierwszym przejściu
  • Niewykorzystany potencjał innych animatroników na niższych poziomach trudności
  • Chica kręci się niczym płyta na gramofonie
  • Najwyższy poziom trudności dostępny dopiero po pierwszym przejściu gry
  • Część żartów i tekstów nie ma sensu w polskiej wersji językowej
Artyzm
Dźwięk
Gameplay
Fabuła
Werdykt: 4.5/5
"Jedna z najlepszych"
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star

Five Nights at Freddy's: Into The Pit to gra, która jest pozycją obowiązkową dla fanów uniwersum stworzonego przez Scotta Cawthona. Może również stanowić dobry początek przygody z FNAFem dla osób, które jeszcze nie miały okazji wejść do świata spaczonych historii, przerażających animatroników, zimnej pizzy oraz fioletowego gościa, który zawsze wraca...


Platformy:
Czas czytania: 15 minut, 33 sekund
Komentarze
...
31.61.***.*** • #1
rabarbar
22 dni temu

Nie znam serii, gra wygląda dziwnie, ale namówiłeś 😄

odpowiedz
...
185.157.***.*** • #2
TheOtherOne
21 dni temu

Gra jest specyficzna, a lore całej serii to inna gęstość, niemniej tej produkcji zdecydowanie warto dać szansę! Daj znać jak się grało 😉

odpowiedz
Dodaj nowy komentarz:
...
Twój nick:
Twój komentarz:
zaloguj się

Ta strona korzysta z reCAPTCHA od Google - Prywatność, Warunki.


Treści sponsorowane / popularne wpisy: