Recenzja

Recenzja: It Came From Space and Ate Our Brains

Niewielka grupa Trianlge Studios wypuściła na początku miesiąca drugą produkcję swojego autorstwa, It Came From Space and Ate Our Brains. To prosta w założeniach strzelanina, w której różowi kosmici, przypominający trochę japońskiego Domo-Kuna najechali na ziemię, a my (w ciele kształtem przypominającym minecraftowe ludki) próbujemy przeżyć i przedostać się przez ich hordy.


Gra jest typowym przedstawicielem top-down shooterów, chociaż tutaj przez środowisko 3D w rzucie z trochę niżej zawieszoną i izometryczną kamerą, a nie całkowicie nad planszą. Stylistyka jest bardzo oryginalna - praktycznie wszystko w grze jest w odcieniach szarości, kosmici są różowi, a wszelkie ważne dla gry przedmioty i przeszkody zawsze są podświetlane lub wyróżniane kolorem, przez co bardzo łatwe do znalezienia. Na pochwałę zasługuje praca światła w tej grze - wszystko dzieje się nocą, lub w opuszczonych budynkach a latarka którą posiada nasz bohater naprawdę świetnie działa - widać tutaj, że Switch to nie byle zabawka i posiada sporo mocy, a stawiam paru kosmitów, że gra i tak nie wykorzystuje 100% mocy konsoli.
Gra posiada dwa tryby (w sumie to trzy, ale samouczek jest jednorazowy), Kampanię i Przetrwanie. W tym pierwszym mamy 6 etapów (na dachach, w szpitalu, w chińskiej dzielnicy, jaskini, na farmie czy w kanałach), których przejście zajmuje ok. godziny każdy. Oczywiście to zależy też od poziomu trudności, ale nawet na łatwym gra daje się już we znaki. W trybie przetrwania aren jest aż 12, ale są one znacznie, znacznie mniejsze i jak to tyb przetrwania, jedynym naszym zadaniem jest przeżyć kolejne fale przeciwników.

Wróćmy jednak do kampanii. Każdy z 6 wspomnianych etapów to dość rozległe areny, w których napierać będą na nas kosmici. Za zabicie każdego z nich dostajemy pieniądze oraz punkty - te pierwsze można wymienić na nowe bronie (6) i ulepszenia (więcej naboi, szybsze strzelanie), te drugie liczą się jedynie do tablicy końcowej. Pieniądze i powerupy można też znaleźć w skrzynkach i szafach. W dojściu do kolejnych punktów kontrolnych (kryjówek) przeszkadzają nam wspominani kosmici, a każdy kontakt z nimi odejmuje nam energię, po kilku czterech kontaktach zaliczamy zgon. Co jakiś czas trafimy na większą arenę, gdzie będą oni się spawnować z wielkich różowych teleportów i zaleją nas całą chmarą, ale generalnie cały czas gdzieś spadać będą na nas pojedynczy wrogowie - więc nasza ręka nigdy nie odpocznie. A że ciągle musimy strzelać i ciągle nas gonią, do tego energii za wiele nie mamy - ręka rozboli szybko. Same etapy są naprawdę ciekawie zaprojektowane i myślę, że spokojnie posłużyły by nawet bardziej rozbudowanej grze. Muzycznie jest przeciętnie, ale w takiej grze ma to najmniejsze znaczenie, natomiast same dźwięki otoczenia są typowe dla apokaliptycznej gry i bardzo fajnie budują klimat.

Na pięknej stylowej grafice, świetnym oświetleniu (a już w ogóle gdy pojawia się neony czy wybuchy), niestety cała fajność się kończy, bo z grą miałem kilka gameplayowych problemów. Ot chociażby, skrzynki które zawierają często jakieś powerupy, gdy już ulepszymy swoje pukawki potrafią zawierać tymczasowy upgrade który… jest gorszy niż to co mamy. Nieskończenie spawnujące się stwory może i budują poczucie grozy i przynajmniej gdybyśmy się po coś wracali, to nigdy nie będzie pusto - ale potrafią się dosłownie spawnować na głowę, jeśli akurat wejdziemy w miejsce, gdzie twórcy założyli ich powolne odradzanie. Często traciłem więc energię po prostu przechodząc przez pomieszczenie, bo spadał mi na głowę różowy glut. Słabo wypadają też zadania - zazwyczaj po prostu co 10-15 minut gry trafiamy do pomieszczenia, gdzie trzeba nacisnąć przycisk, pojawi się pasek odmierzający czas, w tym czasie napada nas wielka horda przeciwników, a my musimy przeżyć. Różni się to tylko tutyłem wyświetlanym na górze ekranu, typu "otwieranie bramy", "wzywanie windy", "oczyszczanie kryjówki". Nawet głupie przyniesienie jakiegoś przedmiotu czy przeszukanie szafek (które i tak wysadzamy) wniosłoby nieco urozmaicenia. Trochę daleko od siebie rozmieszczone są też checkpointy (kryjówki). W którymś momencie moim sposobem na przejście gry okazało się biec na złamanie karku, nacisnąć przycisk przy ostatniej przeszkodzie, zataczając koła rozwalić kogo się da i szybko wbiec do kryjówki. Frustracja z kolejnych śmierci (no, kto lubi Soulsy to chyba akurat uzna to za plus gry) dopadła mnie głównie dla tego, że kamera w grze jest ustawiona w specyficzny sposób - całość jest przesunięta o jakieś 20 stopni, a gdy gałką wybieramy kierunek do jakiego strzelamy, postać dobiera go względem ekranu a nie świata gry. Nasze "w górę" jest więc w świecie gry delikatnie w prawo i jest to nieco mylące. I daje niezły wycisk kciukom ;)
Oczywiście sterowanie na dwóch gałkach ma jeszcze jedną wadę - na Switchu nie pogramy w dwie osoby na jednej konsoli, gdyż jeden z joyconów ma gałkę z lewej strony i sterowanie celownikiem na strzałkach, bądź zamienienie sterowania lewo/prawo wyszłoby słabo. Może i dobrze, że nie próbowano na siłę skorzystać z tej możliwości, chociaż przechodzenie tej gry we dwoje sporo mogłoby ułatwić, a i pewnie do pośmiania by trochę było.

Ostatecznie więc stwierdzam, że It Came From Space and Ate Our Brains może i grą złą nie jest, ale brak jakiejkolwiek fabuły, zadania polegające na odliczaniu zegara aby otworzyć kolejne drzwi, brak możliwości wznawiania gry od checkpointów po opuszczeniu etapu, problem z korelacją kamera-prawa gałka, czy wreszcie momentami przesadzone spawnowanie przeciwników nieco frustruje. Gra wygląda świetnie, ma potencjał, ale potrzebowałaby dołożenia paru elementów. Przy świetnym level designie uproszczenia gameplayowe w sumie dziwią, tak jakby jedną rzecz robiła bardzo doświadczona ekipa, a druga wypełniła wszystko na skróty gameplayem z tutoriala z tworzenia gier. To chyba też jedna z niewielu gier, gdzie powerupy potrafią się okazać gorsze od naszych ulepszeń, zamiast dodawać zawsze do nich coś od siebie. Oczywiście, to rzeczy, które wciąż można dodać do gry jako patch z darmowym contentem, pytanie czy ekipa ma takie plany. Hotline Miami świetnie pokazało jak prostą strzelaninę wzbogacić scenkami tak, aby była interesująca. Tutaj tego czegoś mi zabrakło, chociaż oczywiście jako przekąska między kolejnymi dużymi produkcjami, czy nawet gra na posiedzenia na porcelanowym tronie sprawdzi się jak najbardziej. Na konsolach stacjonarnych łatwiej będzie też zagrać ze znajomymi.

Podsumowanie

Gra
  • świetna gra światłem
  • nie jest łatwo, zawsze coś nas goni
Nie gra
  • maksymalnie uproszczone zadania
  • ciężko zgrać dobrze kamerę z gałką na padzie
  • nawet na najniższym poziomie, checkpointy są baaardzo odległe
Artyzm
Dźwięk
Gameplay
Fabuła
Werdykt: 3/5
"Zwykły przeciętniak"
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star

It Came From Space and Ate Our Brains jest jak Hamburger w McDonaldzie. Świetnie smakuje, ale z serem byłoby jeszcze lepsze, i średnio nasyci nas na dużym głodzie. Ale graficznie równie gładkie jak bułeczka z tegoż burgera ;)

Platformy:
Czas czytania: 7 minut, 12 sekund
Komentarze
Dodaj nowy komentarz:
...
Twój nick:
Twój komentarz:
zaloguj się

Ta strona korzysta z reCAPTCHA od Google - Prywatność, Warunki.


Treści sponsorowane / popularne wpisy: