To nie jest ani zwykły remake, ani głęboka reinterpretacja. To krystalicznie czysty, odświeżony port dwóch gier, które potrzebowały w zasadzie jedynie drobnych poprawek, by ponownie udowodnić swoją wielkość. Tym razem na platformie, która sprzedała się w rekordowych setkach milionów egzemplarzy, bo Switch to jednak zupełnie inna skala niż egzotyczne i dawno zapomniane Wii. Najważniejsze pytanie, które zadawałem sobie przed uruchomieniem tych kultowych platformówek sprzed kilkunastu lat, nie brzmiało jednak, czy to gry same w sobie przetrwały próbę czasu. Bardziej zastanawiałem się nad tym, czy to Switch jako konsola wypadnie solidnie w starciu z nimi.
Uruchomienie pierwszej części Galaxy w 2025 roku to fascynujące doświadczenie. Po latach spędzonych w otwartych światach, w grach idealnych, takich jak Super Mario Odyssey, powrót do formuły Galaxy jest jak powrót na precyzyjnie zaprojektowany tor przeszkód. To gra, która nie marnuje ani sekundy naszego czasu. Jej geniusz tkwi w jednym, fundamentalnym pomyśle: grawitacji jako głównej mechanice z rozgrywki.
Grawitacyjny plac zabaw
Mario biega tu po maleńkich planetach, przeskakuje między polami grawitacyjnymi, biega do góry nogami i wykonuje skoki, które zdają się przeczyć logice. Ten koncept, w 2007 roku rewolucyjny, do dziś pozostaje unikalny. Nikt nie odważył się go skopiować z taką brawurą i precyzją, jak zrobiło to wtedy Nintendo. Każda galaktyka to zbiór małych, kreatywnych wyzwań, które nieustannie bawią się naszym postrzeganiem przestrzeni.
Ten pakiet to także wspaniałe zestawienie dwóch filozofii projektowania. Pierwsze Super Mario Galaxy to kosmiczna epopeja. Gra ma niemal melancholijny, baśniowy nastrój. Opowieść Rosaliny, odkrywana w gwiezdnej bibliotece, to zaskakująco dojrzała historia o stracie i samotności. Nasz świat-baza, czyli Obserwatorium Komety, jest miejscem pełnym tajemnic, które powoli zapełniamy życiem. To gra o wielkiej przygodzie, podkreślona absolutnie monumentalną, orkiestrową ścieżką dźwiękową.
Z kolei Super Mario Galaxy 2 to czysta, skondensowana do granic możliwości esencja rozgrywki. Nintendo po trzech latach od debiutu "jedynki" doszło do wniosku, że fabularne tło jest zbędne, a rozbudowany hub tylko spowalnia akcję. Wyrzucili więc jedno i drugie, zastępując je prostą mapą poziomów i statkiem kosmicznym w kształcie głowy Mario. Całą zaoszczędzoną energię twórczą wlano w projektowanie poziomów.
Dwie gry, dwie filozofie zabawy
Rezultat był porażający. Galaxy 2 to gra, która ani na sekundę nie zwalnia tempa – to prawdziwy festiwal kreatywności. Gra dosłownie co pięć minut wprowadza do zabawy nową mechanikę, pozwala się nią nacieszyć, i za moment porzuca ją na rzecz kolejnej, jeszcze lepszej. To tutaj powraca Yoshi, oferując zupełnie nowe możliwości poruszania się i interakcji z otoczeniem. To tutaj debiutują genialne w swej prostocie power-upy, takie jak chociażby genialny kostium, pozwalający tworzyć własne platformy. Wreszcie, to tutaj pojawiło specjalne narzędzie, dające możliwość przewiercania się na drugą stronę planety. Galaxy 2 po prostu wybrało sobie najlepsze elementy oryginału i stworzyło z nich bezbłędne arcydzieło.
Obie gry w nowym wydaniu wyglądają po prostu wspaniale, a jest to zasługa ponadczasowego charakteru artystycznego. Twórcy od samego początku nie celowali bowiem w styl, który mógłby całkowicie się zestarzeć, lecz w wyraziste kształty, żywe kolory i magiczne oświetlenie. Dzięki temu podbicie rozdzielczości do natywnego 1080p w trybie stacjonarnym (i 720p w przenośnym) daje efekt krystalicznej czystości. Co jednak najważniejsze, oba galaktyczne tytuły działają teraz w 60 klatkach na sekundę, co w grach wymagających tak dużej precyzji jest przecież absolutnie kluczowe do tego, by konsola w pewnym momencie nie wyleciała przez okno.
Muzyka, która sięga gwiazd
W recenzji Super Mario Galaxy nie można nie wspomnieć też o muzyce. To właśnie przy pierwszej części po raz pierwszy na tak spektakularną skalę Nintendo wykorzystało pełną orkiestrę symfoniczną. Utwory takie jak "Gusty Garden Galaxy" czy motyw przewodni z Obserwatorium Komety to już klasyka gatunku. W nowym wydaniu ścieżka dźwiękowa brzmi czysto i potężnie, bez zbędnej kompresji. W efekcie otrzymujemy prawdziwą ucztę dla uszu, której chce się chłonąć nie tylko podczas rozgrywki, ale także poza nią. Tak po prostu.
Jak do tej pory wszystko brzmi idealnie, ale nie można zapomnieć, że prawie każdy port gier z konsoli Nintendo Wii musiał zmierzyć się z jednym, gigantycznym problemem: sterowaniem. Obie części były bowiem zbudowane wokół specyfiki kontrolera – Nunchuka do poruszania się i pilota Wii-mote do celowania wskaźnikiem oraz wykonywania obrotu przez potrząśnięcie. Przeniesienie tego na architekturę Switcha było chyba największym wyzwaniem dla twórców
Zacznijmy jednak od dobrych wiadomości. Kultowy obrót Mario został wreszcie przypisany do dedykowanego przycisku (Y lub X). Jest to bez wątpienia gigantyczna poprawa względem oryginału, bo oznacza chociażby koniec z bezmyślnym machaniem kontrolerem w trakcie precyzyjnego skoku. Sterowanie podstawowymi ruchami Mario jest też dzięki temu dużo wygodniejsze niż kiedykolwiek.
Jedyna rysa na diamencie
Prawdziwym wyzwaniem było jednak poruszanie wspomnianym wskaźnikiem, bo w obu grach jest to dość kluczowy mechanizm. Służy bowiem do zbierania gwiezdnych okruchów (które są walutą i amunicją) i ogłuszania wrogów, czy celowania językiem Yoshiego. Nintendo rozwiązało to na kilka sposobów, zależnie od trybu gry. I cóż, nie wszystko zostało pomysłowo zastąpione przez nowe mechanizmy sterowania, co w konsekwencji oznaczało konieczność pójścia na pewne kompromisy.
Z zadokowaną konsolą, na Joy-conach czy innym zewnętrznym kontrolerze, nie ma mowy o żadnych problemach ze sterowaniem. Te pojawiają się jedynie w trybie przenośnym. Aby zebrać gwiezdne okruchy lub wycelować Yoshim, musimy zdjąć prawy kciuk z przycisków akcji i dotknąć palcem ekranu. O ile w spokojnych momentach eksploracji jest to co najwyżej drobna niedogodność, o tyle w samym sercu dynamicznej akcji okazuje się rozwiązaniem raczej niewygodnym.
Wyobraźmy sobie sekwencję, w której musimy skoczyć, użyć obrotu w powietrzu, a jednocześnie wycelować językiem Yoshiego w konkretny punkt na ekranie. W trybie przenośnym jest to dość niewygodne i ma raczej negatywny wpływ na dynamikę zabawy. Czy to dyskwalifikuje ten pakiet dwóch genialnych odsłon kultowej serii? Absolutnie nie. Jest to jednak kompromis, o którym trzeba wiedzieć. To również cena, którą trzeba zapłacić za możliwość grania w te arcydzieła w autobusie czy pociągu. Tylko tyle i aż tyle.
Port (prawie) idealny
Na koniec pozostaje kwestia ceny w stosunku do zawartości. Bądźmy szczerzy – to "tylko" porty. Nie ma tu żadnej dodatkowej zawartości; żadnych galerii, wywiadów z twórcami czy bonusowych wyzwań. To po prostu dwie gry z Wii, przeniesione w stosunku 1:1, podane w wysokiej rozdzielczości. Nintendo każe sobie płacić pełną cenę za odświeżenie kilkunastoletnich tytułów, ale do tego powinniśmy przywyknąć chyba już dawno, dawno temu.
Ostatecznie, w tym pakiecie dostajemy bowiem możliwość obcowania z absolutnie niedoścignionym mistrzostwem w projektowaniu poziomów. To gry, które wciąż emanują czystą, nieskrępowaną radością. Są pomysłowe, piękne, diabelnie grywalne i – wierz mi na słowo – pochłoną cię bez reszty na jakieś 50 godzin. Co najmniej.
Super Mario Galaxy + Super Mario Galaxy 2 na Switchu to pakiet, obok którego nie można przejść obojętnie. To szansa dla nowego pokolenia, by zobaczyć, jak wygląda perfekcja w gatunku platformówek 3D, i dla weteranów, by przypomnieć sobie, dlaczego zakochali się w tych grach lata temu. Mimo drobnych potknięć ze sterowaniem w trybie przenośnym jest to kolekcja absolutnie obowiązkowa.
Podsumowanie




It's me, Marioooo!




Komentarze
Dodaj nowy komentarz: