Ochota na: MotorStorm: Apokalipsa
Jest rok 2005, trwają targi E3. Sony oczarowuje wszystkich swoją najnowszą konsolą PlayStation 3 wraz z serią porażających „gameplayów” na których obok Killzone 2 swoją jakością olśniewała nowa marka wyścigów – MotorStorm. Resztę tej historii znacie nazbyt dobrze, czyż nie?
Przenieśmy się teraz 6 lat później do nie tak odległego roku 2011. Marzec. Premierę ma właśnie trzecia część osławionego racera zatytułowana Apokalipsa. Seria przez dwie poprzednie odsłony doczekała się rzeszy fanów, którzy na wprowadzane przez Apokalipsę zmiany patrzą różnie – a bo środowisko urbanistyczne, a bo ludzie pod koła wpadają i klimat nie ten. Ostatecznie gra kończy z ocenami delikatnie niższymi niż poprzedniczki, ale dość szybko zostaje zapomniana. Bez względu na to, Drogi Czytelniku, czy grę tę przeszedłeś dawno temu, jak ja, czy też nigdy nie miałeś z nią do czynienia – zapraszam Cię na pierwszy z serii artykuł „Ochota na”, który przybliży Ci wydane w nie tak odległym czasie gry w które warto zagrać pierwszy lub kolejny raz, mając je już na półce, by odnaleźć w nich uśpione pokłady przyjemności.
Co zatem stanowi o atrakcyjności gry Evolution Studios i dlaczego warto do niej wrócić? Trzy słowa – różnorodność, dynamika, widowiskowość. Ostatni MotorStorm na dużych konsolach oferuje wręcz zatrzęsienie torów, każdy w tak szerokiej ilości wariantów, że nie sposób tego spamiętać – autostrada nocą w burzy, rano w słońcu, popołudniu w tornadzie i wieczorem zalewana lawą? Są. Różnorodność opiewa także modele pojazdów od motorów przez wyścigówki, terenówki, ciężarówki i masę innych klas w zalewie wariantów. Co do tego? Mnoga ilość nawierzchni, każda odpowiednio reagująca z wybranym pojazdem. Mogę się założyć, że przy pierwszym podejściu do gry nie wykorzystaliście nawet połowy możliwych opcji , a żadna z nich nie zdążyła Was zanudzić. Dodatkowo czeka Was masa wyścigów do wymaksowania. Droga po złota okazała się być zbyt długa? Najlepszy czas ją dokończyć.
A widowiskowość? WIDOWISKOŚĆ chciałoby się napisać. Nie znam innych wyścigów, które tak bezmiernie obniżały szczękę grającego do podłogi przytrzymując ją tam jeszcze długo po ukończonej trasie. Piekło na drodze fundują dynamicznie zmieniające się trasy, gdzie akcje takie jak statek rzucony przez tornado przed maską fury, zapadające się piętra budynku w którym jedziecie, czy atak armii na kierowców to chleb powszedni. A kierowcy? 14 sztuk popapranych botów, które tylko czekają, żeby zmielić Was między kołami swojego Monster Trucka.
Pamiętacie jaką grafiką były oblane te zawody? Ja nie pamiętałem i ponownie musiałem głowić się, jak chłopaki z Evolution Studios utrzymali taką płynność gry. Wióry lecą, ludzie biegają, bomby spadają, a tekstury wciąż nie mają za co przepraszać. No, chyba że ktoś zjedzie na bok, zatrzyma się i zrobi zdjęcie starannie wybranej powierzchni. Na szczęście my nie z tych.
Wczoraj rano naszła mnie ochota na MotorStorm: Apokalipsę. Miało skończyć się na jednym wyścigu z dziewczyną, żeby zabić nieco przedpołudniowego czasu. Nie spodziewałem się wiele, w końcu grę kupiłem ponad rok temu i dobrze znałem. Skończyło się na całym turnieju, który przeciągnął się do, samotnego już, katowania gry w godzinach wieczornych. Macie Apokalipsę na półkach? Odpalcie, a istnieje duża szansa, że zyskacie kilka darmowych godzin wypasionego grania. Nie macie? Sięgnijcie po nią koniecznie, bo dzisiaj stosunek jakości do ceny jest wręcz śmieszny. Do przeczytania w kolejnej „Ochocie na”, która przypomni Wam pewną nie do końca docenioną produkcję lwimi łapami pisaną.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: