Publicystyka

Rozkmina z czerwonego fotela #2: Dotyk finezji

Przybyli. Bohaterowie artyzmu uraczyli nas swoją obecnością. Wykazując się odwagą podczas swej wędrówki, przetarli szlaki, zmiażdżyli stereotypy, pokazali, że da się inaczej. Udowodnili, że można iść inną drogą, jeżeli się chce. Szkoda tylko, że mało jest tych, którzy tak naprawdę odważą się zrobić ten sam krok. W ogóle nie przekonuje ich fakt, że jest wielu graczy, którzy tę drogę i poświęcenie docenią.

Pierwsze posiedzenie na czerwonym fotelu wywołało we mnie powrót znanego odczucia. Specyficznego, tytułowego zresztą dotyku finezji, z którym nie raz mogłem się w swoim życiu spotkać. Na zawsze pozostawia swój ślad, dzięki czemu patrząc na kolejne znamiona, mogę z łatwością wymienić Bohaterów, którym są one przypisane.
Zacznę od końca, czyli od najmłodszego z nich. Poznaliśmy go niedawno, chociaż wyczekiwany był z utęsknieniem przez kilka lat. Imię jego brzmi Journey.
Widziałem sporo w życiu, ale impet z jakim on się pojawił, naprawdę mocno wcisnął mnie w fotel. Najlepsze jest to, że podświadomie dokładnie tego chciałem. Wierzyłem, że podoła temu trudnemu zadaniu. I nie myliłem się. Tytułowa podróż, w którą nas ze sobą zabiera poprzez rozgrzane pustkowia, ruiny miast czy majestatyczne budowle, jest niezapomnianym przeżyciem. Dokonuje tego za pośrednictwem idealnie dopasowanej muzyki, otoczce podróży oraz pięknej w swej prostocie grafice. Pełna kontrastów, przejrzysta, bez zbędnych udziwnień i niepotrzebnych rzeczy. Dodatkowo, odpowiednio dobrana kolorystyka swobodnie gra na naszych odczuciach. W parze idzie daleko sięgający horyzont, skrywający dziewicze tereny, które nigdy nie zostaną odnalezione. Elementem, który głęboko sięgnął w me wnętrze jest niewątpliwie tryb wieloosobowy, pozwalający odbyć tę unikalną podróż bez słów, wespół z anonimowym kompanem, który  ujawni się nam dopiero u celu wyprawy. Doznanie, możliwe dzięki temu Bohaterowi, rzuca nowe światło na pojęcie rozgrywki online. Brawa dla twórców za to, że nie bali się takiego rozwiązania, byli do niego przekonani, mieli swoją wizję, którą postanowili się ze mną podzielić. I za to im dziękuję.
Nie każdy jednak widział to, co twórcy. Dlatego też w stronę mojego Bohatera wymierzono kilka ciosów. Dwa najsilniejsze to niski czas rozgrywki oraz wysoka cena. Nie wiem jak Wy, ale ja wolę spędzić wspaniałe 2h przy unikalnym tytule, aniżeli 6h bezmyślnie jechać szynami z wciśniętym R1. Cena? Szczerze, byłem w stanie zapłacić za Journey nawet więcej, by wesprzeć twórców, którzy nie bali się puścić swojego Bohatera w nieznane, dając nam dokładnie taką samą możliwość za jego pośrednictwem. Z radością więc i dumą patrzyłem, jak pewny siebie Bohater ze spokojem unika ciosów.


Od powyższego dzieli go generacja. Mimo podeszłego wieku jednak nie sposób zapomnieć o jego dokonaniach. Mało tego, nie tak dawno przeżywał on swoją drugą młodość. Kolejny Bohater biorący udział w finezyjnej krucjacie ma krótkie imię – REZ.
Pamiętam szydercze słowa, którymi zostałem obrzucony, gdy go poznałem. Wytykali mnie palcami i śmiali się ze mnie. Ale ja wiedziałem swoje. Poniekąd czułem się lepszy od nich, bo od razu dostrzegłem to, czego oni długo nie zauważali. Byłem przekonany, że odszczekają swoje słowa. I miałem rację.
REZ był, jest i na zawsze pozostanie grą wyjątkową. Swoje artystyczne oblicze wyraża za pomocą muzyki, oddaje nam bowiem możliwość jej własnego tworzenia. Prostota rozgrywki sprowadzona do analoga i jednego przycisku otwiera nam drzwi w nieznane. Zarys grafiki imituje kolejne lokacje, jakie przyjdzie nam zwiedzić razem z płynącą muzyką. W czasie rozgrywki nie raz łapałem się na tym, że moja stopa rytmicznie witała się z podłogą, a głowa kołysała niczym w figurce na samochodowej tapicerce. Totalny odpływ zaliczałem mając zamontowane na uszach słuchawki. Żadne wspomagacie nie były konieczne. Unikalne odcięcie od rzeczywistości serwowałem sobie właśnie za pośrednictwem REZ. Kumple, dopiero patrząc na mnie zrozumieli, z czym tak naprawdę mają do czynienia i co do tej pory omijali. Dzięki temu po dziś dzień, gdy słyszą z mych ust jego krótkie imię - REZ, odruchowo chylą czoło, wewnątrz prosząc o przebaczenie.

Poruszając kwestię przebaczenia, odnajduję w swym umyśle nawiązanie do kolejnego Bohatera. Dusza jego została rozbita na trzy części, z których ostatniej nie było nam jeszcze dane całkowicie poznać. Za pośrednictwem drugiego skrawka poznajemy Bohatera kultowego, po dziś dzień w niektórych kręgach niedocenianego, mimo wszystko swego czasu za każdą cenę pożądanego. Obecnie odmłodzony wraz z pierwszym skrawkiem duszy, wita nas w nowej jakości. Tak, to on, Shadow of the Collossus.
Poznałem go przypadkowo. Trafił do mnie drogą, przy której widniał napis „konkurs”. Po cichu liczyłem na jego przybycie, chciałem, by do mnie trafił. Miałem szczęście. Wygrałem go w konkursie, wstyd się przyznać, ale teraz nie z bardzo pamiętam w jakim. Mniejsza o to. Liczy się fakt, że przybył do mnie Bohater, który już wtedy był niespotykany. Oczytany zapowiedziami i recenzjami zdecydowanie wkroczyłem w jego świat. Na „dzień dobry” przywitała mnie niezwykła tajemniczość. Przyświecał jeden cel, który leżał w świątyni przyodziany w białe szaty. Był wszystkim. Tłumaczył każde moje zachowanie, nawet, gdy nie do końca wydawało się ono słuszne; może inaczej – gdy wydawało się niezrozumiałe. Po raz kolejny mogłem zwiedzić nieznaną krainę, tym razem z pomocnikiem o imieniu Agro. Duet jaki stworzyliśmy, doskonale radził sobie z kolejnymi wyzwaniami, którymi były gigantyczne Kolosy. Każda walka była inna, wyznaczając tym samym nowy trend w branży, tworząc tzw. „ruchome poziomy”. Starcia potęgowała muzyka, idealnie oddając emocje płynące z ekranu. Od nuty spokojnej, aż po wzburzoną i niepokojącą.
Nawet teraz nie potrafię znaleźć w sobie jednoznacznej odpowiedzi na pytania, w których z kolei odnajduję wyjątkowość tego Bohatera. Jakie są motywy jego działania? Co chce mi swoją postawą przekazać? Jaką historię przybraną w artystyczne środki chce opowiedzieć? Dlatego też nie do końca jestem przekonany, czy odnalezione nawiązanie w postaci przebaczenia, odnoszące się do mojego zachowania wobec Kolosów, można uznać za słuszne.
Sumienie jednak podpowiada mi, że tak. Ślad, który został odciśnięty w mojej osobowości przez olbrzymie Kolosy nie pozwala mi o wszystkim zapomnieć. Za każdym razem gdy na niego natrafiam, na chwilę się zatrzymuję, mrużę oczy i w skupieniu wracam do wspomnień, które w dalszym ciągu próbują rozwiązać tajemnicę mojego Bohatera.
Uwielbiam swobodę oraz wszystko, co z nią związane. Nie trawię natomiast ograniczeń oraz przymusu. Opanowanie, relaks, delikatność… Flower. Bohater, przez którego mało nie wyrwałem tekstami potocznie określającymi homoseksualistów, niektórzy już wręcz powątpiewali w moją orientację seksualną. Mam do niego wielki sentyment, ponieważ to za jego pośrednictwem przywitałem się z PlayStation Network. Prosty i genialny pomysł, który sprawia, że człowiek zgodnie z zamysłem twórców autentycznie się relaksuje. Wystarczy kręcenie padem i trzymanie dowolnego przycisku. Tylko tyle, i aż tyle. Wcielenie się w podmuch wiatru po części spełnia marzenia każdego z nas o lataniu. Przynajmniej moje. Odnajdywanie kolejnych kwiatów w gąszczu traw, sprawianie, by dzięki podmuchowi zakwitły i oddały nam część swoich płatków, jest trzonem rozgrywki. Dotknięcie każdego kwiatka okraszone jest stosownym dźwiękiem, który dodatkowo koi nasze nerwy. Feeria barw wylewa się z ekranu, podkreślając piękno świata oraz siłę, w której posiadaniu tak naprawdę jesteśmy. Do znudzenia mógłbym powtarzać słowa: relaks, ukojenie, piękno, delikatność, bo dokładnie one go charakteryzują. Wszystkie te cechy sprawiają, że nigdy nie mam zamiaru się wyprzeć owego artystycznego Bohatera. Czy to się komuś podoba, czy nie. I nazywajcie mnie jak chcecie.

Podczas swojej wieloletniej wędrówki napotkałem również Bohaterów, którzy zostawili cząstkę siebie w mojej świadomości. Nigdy nie zapomnę wspaniałego Okami, dzięki któremu co najmniej przez kilkadziesiąt godzin mogłem poczuć się jak Bóg, a właściwie Bogini. Wszystko po brzegi nasączone japońskim klimatem, orientalną muzyką oraz zjawiskową grafiką, która nawet była dostosowana do nowoczesnych ekranów. Walka przy pomocy magicznego pędzla i tuszu była czymś nowym. Czymś, co już na zawsze zostanie zapamiętane.
Oprawa wizualna jest również niezwykle charakterystycznym elementem mojego kolejnego Bohatera, a mianowicie Zeldy: Wind Waker. Z pozoru dziecinna, czeka, by odkryć jej wspaniałość. Prosta, aczkolwiek idealnie oddająca złożoność świata, który prezentuje. W połączeniu z rozbudowaną historią, która jest nieodłączną częścią serii, otrzymuję wspaniałego kompana. Przez niego nie raz koleżanka pisała mi szkolne usprawiedliwienie, podrabiając podpis rodzica (dzięki Iwona), a kumple musieli obyć się beze mnie na browcu. Przepraszam pani wychowawczyni, sorry chłopaki. Teraz mnie macie.
Następny Heros, którego spotkałem, był najbliższy rzeczywistości i wkroczenia w realny świat. Heavy Rain bowiem zaserwował mi potężną dawkę najróżniejszych emocji. Zaprosił poprzez nie do sprawdzenia siebie, dał odpowiedź na pytanie „Co ja bym zrobił w danym momencie?”. Obnażył mnie i pokazał, jaki jestem naprawdę, jak potrafię postąpić, co jest dla mnie najważniejsze oraz jakie są konsekwencje moich zachowań i dokonywanych wyborów. Rozgrywce towarzyszyli mi za plecami znajomi, obojga płci, którzy z zapartym tchem obserwowali akcję. Nie raz po dłuższym posiedzeniu dochodziło do wymiany zdań: „Dobra, robię przerwę”, -„Nie p@#$dol, graj!”, -„…ok., zszamam kanapkę i wracam”, -„YEAH!”. Momentami czułem się jak reżyser. Decydowałem kiedy cięcie, a kiedy akcja. Silne emocje z ekranu udzielały się osobom zupełnie nie obeznanym z tematem gier. Nie powiem, rzadki widok. I właśnie za ten dar szanuję mojego Bohatera.
Sentymentalny podmuch wiatru wzniósł mnie z czerwonym fotelem na tyle wysoko, że mogłem daleko zerknąć na horyzont. Przyszłość, która podąża stamtąd w moim kierunku niesie ze sobą kolejnych Bohaterów. Uwagę mą przykuwa rodzima Datura, która zapowiada przełamanie kolejnej bariery pomiędzy Graczem a wirtualnym światem. Cieszę się, ponieważ lada dzień będę mógł go w pokłonie przywitać. Wiem, że na pewno znajdziemy wspólny język. Niezwykle realistyczna interakcja, poprzez wykorzystanie wirtualnej dłoni do badania otaczającego świata, wykonuje spory krok w przód na płaszczyźnie maestrii. Do tego historia, która mocno wyrywa się ze szponów stereotypu. Czekam.
Nie mogę również pominąć trzeciego ogniwa, będącego składową wspomnianego dzisiaj Bohatera. Jest nim The Last Guardian, który ma ciężką przeprawę i nie wiem, ile zajmie mu dotarcie do celu. Niemniej jednak wierzę w niego i jestem dobrej myśli. Potencjał drzemie w nim ogromny i jeżeli tylko znajdzie odpowiednio dużo siły w sobie, wiem, że dumnie dołączy do swoich dwóch starszych braci.
Przed nimi wszystkimi dostrzegam również Ni no Kuni: Wrath of the White Witch. Jest już blisko, a zarazem bardzo daleko. Magia studia Ghibli połączona z doświadczeniem Level-5 wydaje swój plon w postaci niepowtarzalnego jRPG. To nie może się nie udać. Ghibli już raz skradło moje serce swoimi anime. Teraz szykuje się do ponownego przywłaszczenia moich emocji za pośrednictwem specyficznego świata, w którym w końcu będę mógł odegrać swoją rolę. Niestety będzie mi to dane dopiero w przyszłym roku. Mimo to będę cierpliwy, czekając w gotowości.

Co mnie niezmiernie cieszy, to świadomość, że jak się wszystkiemu bliżej przyjrzeć, to widać, że sporo Bohaterów artyzmu gdzieś tam jest. Ci, których tu nie wymieniłem oraz tacy, którzy jawią się w umysłach twórców i dopiero mają się narodzić. Oby tylko było więcej osób, które dostrzegą ich w momencie nadejścia, a jednocześnie docenią ich trud i odwagę, które sobie zadali, by móc się nam przedstawić. Sobie i Wam życzę, byśmy mogli w każdym momencie z otwartymi ramionami ich przyjąć. Orzeźwienie jakie ze sobą niosą jest bowiem zbawienne pośród monotonni i suszy, która wokół panuje. Łyk maestrii z kufla Bohatera? Bardzo chętnie, poproszę.
Upojony odbytą podróżą, wracam na swoje miejsce zasiadając w czerwonym fotelu i powoli zamykam oczy.
 
Natrafiam na wspomnienia… gorące wakacje… ona. Stała niedaleko mnie, zachęcała do podejścia. Było ich sporo obok siebie, ale wybrałem właśnie ją. Skuszony jej propozycją nieśmiało się zbliżyłem. Podekscytowanie plątało mi myśli, twardo przełykałem ślinę, krępowałem się.
Jedyne co pamiętam, to mała, pionowa i ciasna szpara. Widząc ją pierwszy raz, od razu pomyślałem „teraz albo nigdy” i wyciągając go z kieszeni, powolnym ruchem skierowałem ku niej. Nie trafiłem. Ukrywając zmieszanie szybko ponowiłem próbę. Tym razem wszedł. Wślizgnął się gładko, bez żadnego zgrzytu. To było jego miejsce, pasował do niej wręcz idealnie.

Czas czytania: 12 minut, 8 sekund
Komentarze
...
4364 dni temu

"porno" w "artykule", ostrzegałem...

odpowiedz
...
4364 dni temu

Przecież wiadomo od razu o co chodzi ;)

odpowiedz
...
4364 dni temu

[quote=Morfi]Przecież wiadomo od razu o co chodzi ;)[/quote]

Jeżeli ktoś nie natrafi na trop przesłania, to znajdzie odpowiedź w kolejnej rokminie ;]

odpowiedz
...
4356 dni temu

Ryo sporo gier wygrywa w konkursach. Na układy nie ma rady

odpowiedz
...
4355 dni temu

SotC był pierwszą grą, jaką wygrałem w konkursie. Potem długo nic (bo nie brałem udziału w żadnych), aż do wygranej Skyrim w konkursie Ultimy na kolekcję gier oraz ostatnio bon z GO (jeszcze nie byłem w składzie, żeby nie było;), który wymieniłem na FFXIII-2.

Nie ma układów, Sylvanie.

odpowiedz
...
4355 dni temu

[quote=Sylvan Wielki]Ryo sporo gier wygrywa w konkursach. Na układy nie ma rady[/quote]

Wystarczy odrobina szczęścia plus wiedza w temacie i nie trzeba mieć żadnych układów.

Nie to co niektórzy użytkownicy, co udają dwie różne osoby i starają się wygrać 2 razy w jednym konkursie...

odpowiedz
Dodaj nowy komentarz:
...
Twój nick:
Twój komentarz:
zaloguj się

Ta strona korzysta z reCAPTCHA od Google - Prywatność, Warunki.


Treści sponsorowane / popularne wpisy: