Worms: Revolution - już graliśmy !
Czy pamiętacie te wieczory, kiedy kopaliście tyłki swoim znajomym w kultowej grze Worms? Na pewno tak! Nie inaczej będzie tym razem, ponieważ Team17 zapowiedziało powrót serii do korzeni. Dzięki uprzejmości brytyjskiego studia, mam okazję wypróbować możliwości najnowszej gry z tego świetnego cyklu, która prezentuje się wyśmienicie - Worms: Revolution
Wersja gry, która została mi udostępniona jest już w bardziej zaawansowanym stadium produkcji, dlatego też na grafikę w ogóle nie zwracałem uwagi. Po prostu czerpałem radość z gry. Na samym początku nie zdawałem sobie sprawy, że będzie to powrót do starych, dobrych czasów spędzonych z robakami. Aż do czasu, kiedy uruchomiłem grę. Wtedy to właśnie poczułem się jakbym cofnął się w czasie i grał w Wormsy z lat 90. Miałem ochotę przynieść sobie coś do jedzenia i picia, a następnie przesiedzieć całą noc siejąc pogrom w szeregach ekipy przeciwnej.
Na pierwszy rzut oka zauważyłem całkiem ładne menu, z robaczkiem w tle, który knuje coś na swoim komputerku. Po przejściu dalej i wybraniu drużyn doznałem szoku w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Szczena mi opadła i pomyślałem sobie – „O Boże, przecież ta gra wygląda jak stare Wormsy". Buzia z radości nie mogła mi się zamknąć, zwłaszcza, że mogłem znów usłyszeć dźwięk ‘ALLLELLUUJAH’ podczas rzucania Świętego Granatu Ręcznego. Nie mogłem zapomnieć także o Super Owcy, która również została okrzykniętą jedną z najlepszych zabawek do usuwania przeciwników w tejże serii. Wiele frajdy sprawiło mi także odbijanie wrogów poza mapę kijem bejsbolowym, lub ognistym uderzeniem. Ucieszył mnie fakt, że mapy są generowane losowo, więc nie ma mowy o powtarzaniu się tych samych lokacji. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, ponieważ za każdym razem musiałem od nowa przystosowywać się do sytuacji, zmieniać wielokrotnie swoją taktykę i pobudzać swoje szare komórki do myślenia.
Po kilku rozegranych grach postanowiłem, że przyjrzę się dokładniej wodzie, ponieważ twórcy zapowiadali, że będzie ona miała o wiele większe znaczenie niż w poprzednich częściach. Sięgając pamięcią do wcześniejszych gier z tego cyklu, woda nie miała aż tak ogromnego znaczenia. Tutaj sprawy przybierają całkiem inny obrót. Bardzo chciałem zalać mojego rywala wodą i po kilkunastu próbach udało mi się to. Podczas gdy “Zwierzak’ (tak nazywał się robaczek) nurkował zauważyłem, że chciał się wydostać, ale jego wyskok był ograniczony i co każdą turę ubywało mu troszkę punktów życia. Nie mogłem patrzeć jak bidulek się męczy, więc postanowiłem skrócić jego żywot wcześniej wymienionym Świętym Granatem Ręcznym. Podczas grania spotkał mnie zabawny incydent. Chciałem wykończyć mojego przeciwnika, ale coś poszło nie tak. Co takiego? Otóż, wystrzeliłem pocisk z rakiety, ale trafił on w pędzel do malowania, który zabił “Soappy”(nazwa mojego robaka). Zamiast odczuwać zdenerwowanie to opętało mnie coś w rodzaju słowa ‘wow’. Byłem zaskoczony, że jednak elementy fizyki w tej grze zostały całkiem sprawnie wprowadzone i stanowią kolejną broń zagłady. Zaobserwowałem również, że SI stoi na wysokim poziomie. Rozegrałem kilkanaście meczy na poziomie trudności zwanym ‘Mięso armatnie’, który był odzwierciedleniem poziomu nowicjusza. Ledwo co udawało mi się wygrywać. O grze świadczy to bardzo dobrze, jak i o sztucznej inteligencji. Albo po prostu nie umiałem znaleźć żadnego kreatywnego sposobu na pozbycie się wrogich maluszków.
Moje wrażenia po zagraniu w udostępnioną mi wersje są bardzo dobre. Na wszystkie niedociągnięcia przymykałem oko, liczyła się tylko dobra zabawa. Znów mogłem poczuć się, jak za dawnych, starych, dobrych czasów, kiedy to potrafiłem siedzieć po kilka godzin dziennie grając w Wormsy. Jednym słowem są to stare dobre robaki z 1999 roku z kilkoma ulepszeniami i nowym silnikiem graficznym. Jak na dzień dzisiejszy, moje oczekiwania co do tej gry zostały w większości spełnione, chociaż myślę, że może być jeszcze lepiej niż jest.
Komentarze
Dodaj nowy komentarz: