Mikes, racja, zawsze śmieszyły mnie wszelkie 'komputerowe' sceny w różnych filmach, szczególnie polskich. Do dziś z uśmiechem politowania wspominam końcową scenę bodajże z Ekstradycji 3, tej, która ma miejsce w Pałacu Kultury; głuchoniemy dzieciak zatrzymuje odliczanie do wybuchu (oczywiście, na sekundę przed końcem, a jakże) za pomocą przyciśnięcia chyba Esc na klawiaturze w laptopie... a do tego pojawia się dźwięk błędu Windowsa
.
Mnie zaś najbardziej rozbawiło, jak sobie dziś przypadkiem przeczytałem w CDA recenzję TR:A, i to, jak recenzent narzekał na powrót do oldschoolu, czyli "monotonne" skakanie po skałach i rozwiązywanie zagadek, argumentując, że Legend był bardziej dynamiczny i uniwersalny, "bardziej obfitujący w silne wrażenia"... Sorki, ale to właśnie TR:A jest prawdziwym Tomb Raider'em. Legend był przepełniony bezmyślnymi i biednymi strzelaninami, jeszcze biedniejszymi pościgami na motorach, a jako platformówka (bo TR to jest platformówka... mimo wszystko) wypadał blado, bo był straszliwie prosty. Wiec narzekanie na to, że TR:A jest tym, czym prawdziwy TR powinien być, jest dla mnie naprawdę śmieszne.