Parkuję przy głównej ulicy. Parkometr, przyjmujący jedynie bilon. Nie mam drobnych. Widzę bank, pierwsze miejsce, w którym na pewno rozmienią banknot. Wpadam, kładę Kazimierza na blat kasy a kasjerka sączy z całą stanowczością: "za rozmienienie pieniędzy pobierana jest prowizja".
Nie wiem gdzie jestem. Na początku się zapowietrzam, po chwili ogarnia mnie lekki śmiech i rzucam jakąś małą, niezbyt jednak ciętą uwagę o "nowomodnych opłatach", myśląc oczywiście mniej kulturalnie o polityce tej placówki wobec każdego klienta, jaki przekroczy jej progi. Wychodzę i rozmieniam Kazka w kiosku.
Pytanie: czy kogoś czasem nie po***ało? To na prawdę przechodzi? Jest jakoś uzasadnione? Wierzyć się nie chce w taki jawny napad na kasę. Niedługo zapytam obsługę banku, jakie mają lokaty i wyskoczy z rachunkiem za ilość słów, jakie zostały skierowane w moją stronę.
Powodem może być fakt, że akcja miała miejsce w centrum miasta, a bank żeruje na zagranicznych gościach (jak np. kantory w atrakcyjnie turystycznie miejscach, zaniżając ceny jednostkowe walut). Śmieszne.