Tak na świeżo.
Co do samego pochodzenia Rey:
- nie jestem do końca pewien, że to córa Skywalkera, albo pierwsza linia tej rodziny biorąc pod uwagę, że Jedi byli niegdyś w sile - Han sam stwierdził, że Luke miał przynajmniej kilkoro uczniów,
- nie orientuję się obecnie jak wyglądają relacje wiekowe między nią, a Kylo, ale zakładając, że Ben jest starszy od Rey, po porażce w szkoleniu Rena przez Luke'a postanowiono wszystkich wykazujących zdolności ukryć po różnych zakątkach galaktyki, jak to było po III Epizodzie i Rey wylądowała na Jakku.
Ogólnie na pierwszy plan zdecydowanie wybiły się postaci Rey i Kylo Rena, brawa dla twórców.
Z wątku Kylo spodobało mi się, że pomimo lekko naiwnego podejścia do ukazania tej kwestii nie był postacią jednowymiarową, najlepsza w tej materii była jego rozmowa zaraz przed końcową akcją z Hanem, gra aktorska i twist dialogowy spowodowały, że Ren dla widza pozornie walczył z ciemną stroną (przy tym ciekawy i prosty zabieg z podanym tłem z jego twarzą w środku kadru, gdy po lewej widniały odcienie czerwieni, a po prawej błękitu), a chodziło mu głównie o dokończenie "przemiany". Notabene scena ta mocno przypominała mi potyczkę Flynna z Clu w Tron Legacy.
Nerwowość objawiająca się wyrazem twarzy, atakami furii, czy gestem - jak bicie się w bok podczas walki z Rey, tak, bardzo pozytywnie odebrałem aktora za maską, nie stanowiącego aparycji i zachowania szablonowego dla serii antagonisty, choć po potyczce z Rey jego wygląd zapewne się zmieni.
Nie wiem, czy pozostali też odnieśli podobne wrażenia, ale wiele wątków było podane jakoś tak z pośpiechem, bez uderzenia, większość "dużych" odkryć fabularnych po prostu po mnie spłynęło i myślę, że nie ma tu znaczenia nadzianie się wcześniej na potwierdzony spoiler fabularny (a dotyczył śmierci Hana i przejęcia przez Rey Sokoła Millenium). Starkiller kilkanaście razy większy od Gwiazdy Śmierci, a tu zaraz wybuch i po temacie, relację Hana i Lei po paru minutach miałem w dupie, Poe Dameron - niby charakterny pilot ruchu oporu mający ponoć odegrać bardzo dużą rolę na przestrzeni nowej trylogii, a z VII Ep. jego charakter był na tyle nijaki, że zapamiętałem głównie wątek Finna podwędzającego mu kurtkę, wątek przemiany i dezercji Finna no jakoś słabo, po ujrzeniu Luke'a miałem zdecydowane mrowienie na plecach, ale osobiście inaczej sobie to wcześniej wyobrażałem, sprutego, pooranego życiem starego mistrza w czarnych szatach zaszytego w jakiejś grocie (ale tu już jestem sam sobie winien utarciem pewnego obrazu w głowie), powstanie First Order i wątek Snoke'a (który imo nie jest Sithem, a wykorzystuje Kylo, który jako jedyny przed ukazaniem Rey objawia moc) - na razie ledwo zahaczone, jest co rozwijać w kolejnych częściach. Zapewne marudzę na siłę, w końcu mowa o wyczekiwanej z utęsknieniem space-operze, a pewnie zabrakło też czasu na mocniejsze rozwinięcie każdej z postaci i punktów fabularnych, widz jest dosłownie bombardowany co chwilę nowymi odkryciami.
Bardzo urzekły mnie smaczki: a to Finn wyjmujący kulę treningową Luke'a z worka na Sokole czy uruchamiający grę, rozmowa szturmowców bliźniacza do sceny z Obi Wanem wyłączającego pole siłowe z Nowej Nadziei i tym podobne. Właśnie, osobiście poczułem się lekko poirytowany, że trzon fabularny to kij i marchewka, kopiuj-wklej z IV Epizodu. Nawet zaraz po projekcji znajomi weszli ze mną w polemikę: "No ale tak miało być, miało przypominać starą trylogię", a przecież w tym założeniu chodziło o prowadzenie, środki produkcyjne, klimat, a nie skrojenie bardzo podobnej fabuły. Czy po Ciemnej Stronie Mocy są sami debile i robienie po raz trzeci tej samej broni z coraz większym rozmachem, a zarazem tym samym słabym punktem niczego ich nie nauczyło? Cóż, podziwiam upór i finansowanie
Film pokazuje pazur, jest świetnie zrealizowany, ton projekcji i klimat wzorcowy - czułem się, jak dzieciak jarający się w latach 90-tych laserkami i mieczami świetlnymi, niektóre sceny wręcz rewelacyjne - wybija się odkrycie mocy przez Rey po dotknięciu miecza świetlnego, lokacja spotkania Kylo i Hana, czy odkrycie twarzy przez Kylo i jego dialog z Rey, sceny batalistyczne to mokry sen fana Gwiezdnych Wojen, ba, nawet krytykowana tutaj scena końcowej potyczki Kylo Rena z Rey miała siłę właśnie dlatego, że sporo mówiła o postaciach - rozdartego i targanego emocjami "fanboja" ciemnej strony nie kontrolującego w pełni swoich zachowań kontra całkowicie nieoszlifowana, ale czysta moc. Przecież jakby Rey była po jednym weekendowym kursie u Luke'a na obecnym etapie zgniotłaby Kylo jak robaka.
Pomimo powyższych utyskiwań, wrażenia jak najbardziej pozytywne.
Na koniec dodam, że najbardziej żal mi Chewiego, pomijając całą dotychczasową historię z Hanem u boku, te subtelne sceny przywiązania - jak podanie Hanowi kurtki przed wyjściem na mróz spowodowały, że serducho pękło na widok załamanego futrzaka, a nie roniącej łzę naciągniętej na twarzy Carrie Fisher