No więc tak, od początku: najbardziej spokojna była podróż z Casprem, Selene, Mielem i Miazgą- cały przedział nasz, ogólnie sielanka. Zaczęło się rozkręcać, kiedy o 1 w nocy dojechaliśmy do Katowic i spotkaliśmy się z resztą ekipy. Szkoda tylko, że jak dla mnie, to była to najfajniejsza część wyjazdu.
Po 2 godz. na placu "kogośtam" i krótkiej sesji fot. (Casper, jako "ten, który się kręci" or sth oraz "moda na sukces" w zajebistym matrixowym płaszczu TaiCat) wyruszyliśmy do Wawy. Tu zaczęły się schody: w środku ja próbujący się zdrzemnąć (po raz kolejny przydał się płaszczyk
), po lewej trzech psycholi grających na zlinkowanych PSP (VonZay, Greg, Miazga), po prawej natomiast Selene z DS i Mario (ten, kto nagrywał te schizofreniczne dźwięki i muzyczkę to świr)
.
Dotarliśmy pod Expo, tam z Selene i TaiCat wryliśmy się w kolejkę i jazda
. Po pewnym czasie zaczęło się robić kiepsko: kolejki po bilety, kolejki do szatni, kolejki, aby wejść na experience, kolejki, ąby z niego wyjść, kolejki do kibla etc.
Sama impreza była jak dla mnie kijowa: mało mocnych,
nowych tytułów, do standów dopchać się nie dało (pograłem tylko chwilę w zawieszającego się SSX4, Colossusa, Medievila, B:Revenge), w Singstara grać się nie dało, tłok, hałas itd.
Jak dla mnie PSE polegało na ciągłym gubieniu każdego i ciągłym okrążaniu hali w nadziei, że się kogoś znajdzie.
Już na samym początku podszedłem do stoiska N+, aby spytać o Miazgę, jednak Redaktor Mielu był bardzo zajęty rozrzucaniem pisemek i udawał, że mnie nie zauważa
Rozwalił mnie koleś z autografami Miela, Gulasha... na koszulce, rozwalali mnie zajarani kolesie, którzy mogli przytulić się do hosstesy podzczas robienia fotki (zresztą ładniejsze przecie dziewoje jechały z nami
), a już najbardziej rozwalił mnie Meduz i mówiąca do niego hosstesa: "Tylko bez rączek!"
Gdyby nie ludzie, których wciąż gubiłem, i z którymi nie pogadałem tyle, ile bym chciał (np. Selene spotykałem jedynie chyba na zewnątrz, podczas przerwy na fajkę
), to Experience byłby beznadziejny (pozdro dla Caspra, który 10 razy zmieniał zdanie czy wracać do domu, czy zostać). Kiedy impreza się skończyła, myślałem, że pójdziemy się upić i wreszcie zrobimy coś pożytecznego
, ale jednak nie było mi to dane...
Wieczorem zmarznięci na kość czekaliśmy na Ryo, a potem udaliśmy do pizzy hat, aby...(i tu genialny pomysł, o który mogę podejrzewać jedną tylko osobę) siedzieć na ogródku, gdzie pizgało jeszcze bardziej.
Ludzie zainteresowani wiedzą, co myślę o tym posiedzeniu i paru osobach
Wreszcie nadszedł czas, by udać się na spoczynek. Moje zapytanie o to, skierowane do Miazgi, spotkało się jedynie z wymownym "Nie wiem, kur*#!"
I tu wielkie dzięki dla człowieka, który uratował sytuację oraz wpuścił pod swe opiekuńcze skrzydła i w progi swego domu TaiCat, a także czterech zmęczonych, zmarzniętych, cierpiących na niedobór alkoholu we krwi Mongołów
. Po szybkiej butelczynie Luksusowej, a także rozmowie, podczas której Casper snuł plany zawładnięcia światem (trzymam kciuki, ziom
), poszliśmy spać.
Następnego dnia już nic właściwie się nie działo- o 13 zmyliśmy się z Miazgą do domu.
Tylko dzięki tym ludziom było jakoś fajnie: Miazga, Casper, Mielu, Karyś, Selene, TaiCat, Greg, VonZay, Jedynek (jeszcze raz wielkie dzięki
), Vivi ("-Dużo razy tu jadłem i nic mi nie było."
), jego kumpel Jędrzej ("-Boże, on to zjadł... On to naprawdę zjadł!"
. Ale pierogi się jednak nie wydostały
), Conker, Weupa, Ryo i masa innych...
Fucki przesyłam jedynie Szafie, który restauracje w Katowicach zakłada, a nawet nie pojechał z nami
Summa summarum- wszystko, co jadłem w stolicy momentalnie mnie truło i w brzuchu miałem niezły kocioł. Po drugie "Zlot fanów Nintendo" był o niebo lepszy, niż "Zlot fanów Sony". Nie wiem, może ci pierwsi jacyś bardziej zabawowi są, czy coś...
A więc pozdro dla wszystkich i do następnego prawdziwego zlotu, nie ważne pod czyim patronatem, bo po prostu MUSIMY się wszyscy spotkać, choćby Lepper miał zostać prezydentem