Od początku?
Otóż pewnego dnia Robinho, który był już w Realu trzy lata, poprosił klub o nowy kontrakt. Brazylijczyk zarabiał coś ok. 2 miliony euro, czyli mniej niż piłkarze rezerwowi. Klub jednak wypiął się na niego, gdyż był zajęty sprowadzeniem Ronaldo. Przy okazji w prasie pojawiły się informacje, według których Robson miał być włączony w ten transfer. Oczywiście taki obrót wydarzeń nie spodobał się jemu. Na horyzoncie pojawiło się Chelsea. Gdy stało się jasne, że Krystyna nie przyjdzie do Realu, zarząd nagle zapragną podpisać z Robinho nowy kontrakt. Ten jednak nie był już zainteresowany i wolał opuścić klub na rzecz drużyny z Londynu. Calderon postawił sprawę tak - nie trzymamy nikogo na siłę, jednak musimy także dbać o interesy klubu. Dlatego też oświadczył, że nie przyjmie oferty poniżej 40 mln euro. Abramowicz nie chciał wykładać takiej sumy, zaś Real nie chciał jej obniżyć. Robinho zaś oficjalnie ogłaszał chęć opuszczenia klubu, przez co zniechęcił do siebie kolegów z drużyny oraz kibiców. W ostatniej chwili zgłosił się po niego Manchester City, który to stał się własnością szejków z Emiratów Arabskich. Jako, że wyłożyli odpowiednią sumę, a trzymanie zawodnika, który robił wszystko aby odejść (płakał, chciał zakończyć karierę - ogólna histeria) nie miało sensu, Real zgodził się.
Ot i cała historyja
.
Swoją drogą można jedynie gratulować zarządowi świetnego podejście do zawodnika, który przyczynił się do zdobycia dwóch ostatnich tytułów mistrzowskich. Teraz zostali bez Ronaldo i bez Robinho. Co ciekawe, w składzie jest tylko jeden skrzydłowy - Robben. Z drugiej strony Robinho i jego agent także przyczynili się do tego wszystkiego.
Okienko transferowe już zamknięte, a w klubie zamiast 25 zawodników, jest 24.