Planeta małp (Pierre Boulle)
Porcja starego, klasycznego sf z lat sześćdziesiątych, gdy wydawało się, że przemysł kosmiczny będzie tylko nabierać rozpędu i już nie zwolni. Losy historii w tym przypadku wyglądały jednak inaczej i technologiczny wyścig zbrojeń bardzo przystopował. No, ale ja tu nie o tym.
Osią fabuły
Planety małp jest dotarcie statku kosmicznego z kilkuosobową załogą, na oddaloną o wiele lat świetlnych Sorrorę (jak ją później nazwie główny bohater - Ulisses Merou). Planeta ta jest bliźniaczo podobna do Ziemi i jedyną zauważalną różnicę stanowi wielka, gorejąca Betelgeza, której jasnoczerwone promienie oświetlają niebo specyficznym blaskiem. Prawdziwa tajemnica Sorrory ukryta jest jednak pod grubą warstwą chmur. Jest nią oczywiście zamiana ról pomiędzy małpami a ludźmi, odwracająca cały światopogląd Ulisses'a do góry nogami.
Czym dalej brnąłem w lekturę, tym większe miałem wrażenie, że cała powieść wyrosła z prostego eksperymentu myślowego i fabuła jest jedynie pretekstem do jego szczegółowego przestudiowania. Pamiętajmy przecież, iż czasy, w których przyszło pisać autorowi, różniły się znacząco od dzisiejszych. Zwierzęta postrzegano podług kartezjańskich lub behawiorystycznych schematów. Skala okrucieństwa była niewyobrażalna. Nikt nie przejmował się małpami - w końcu to zwierzę jak każde inne, a jak zostało dawno dowiedzione, zwierzęta w przeciwieństwie do ludzi, nie posiadają duszy (są jak automaty, odpowiadające na dany bodziec określoną reakcją) - nie dziwi więc wyraźny sprzeciw pisarza na taki stan rzeczy. Opór wobec takim postawom jest czynem jak najbardziej chwalebnym. Dzisiaj sprawy mają się trochę lepiej i jest to zasługa właśnie takich ludzi jak Boulle, którzy wskazali problem i użyli argumentów - co by było gdybyś to Ty znalazł się na miejscu małpy? (oczywiście daleko jeszcze do ideału, małpy wciąż są wykorzystywane do badań, a warunki, w których są przetrzymywane, pozostawiają wiele do życzenia).
Zabierając się za czytanie
Planety małp należy pamiętać przede wszystkim o tym, iż kluczem jest sam problem. Fabuła zostaje przesunięta na dalszy plan. Wszystko opiera się na pokazywaniu następstw i zależności myśli głównej, zapominając o atrakcyjnym ukazaniu akcji. Nie znajdziemy tutaj również interesujących rysów osobowości. Nie da się ukryć, że bohaterowie są nijacy, nie wzbudzają ani naszej sympatii, wrogości, czy zainteresowania. Osobiście lubię podobny typ narracji (choć Zajdel jest w tym lepszy), jednak nawet ja odczuwałem wyraźny brak istotnych dla każdej powieści elementów przygodowych oraz opisowych. Nie muszę chyba jeszcze dodawać, że pięćdziesiąt lat, które minęło od ukazania się książki na rynku, ma także istotny wpływ na jej odbiór.
Zatem przy wyborze niniejszej pozycji, radziłbym sugerować się własnymi preferencjami. Ci, dla których liczy się tylko ciekawa akcja i wciągająca fabuła mogą sobie odpuścić. Reszta jak najbardziej powinna zapoznać się treścią (książka różni się znacząco fabularnie od filmu, choć występują pewne zbieżności).
7+/10Dotknięcie pustki (Joe Simpson)
Jest to mrożąca krew w żyłach opowieść o próbie zdobycia zachodniej ściany Siula Grande (góra w Andach).
Narratorem jest sam autor i zarazem główny bohater opowiadanych wydarzeń - Joe, początkujący alpinista. Pragnie on ze swoim bardziej doświadczonym kolegą Simonem dokonać tego, co nie udało się jeszcze nikomu. Wyruszają wspólnie do Peru, gdzie poznają Richarda - wolnego strzelca wędrującego po świecie w poszukiwaniu przygody - zgadza się on im pomóc w pilnowaniu obozu, z którego wyruszą na podbój szczytu. Obydwaj alpiniści przyzwyczajeni są jednak do wspinania się na wysokościach rzędu 4000 metrów, ale Andy to nie Alpy i tutaj sama polana znajduje się na tej wysokości, a trofeum po które tu przybyli wznosi się jeszcze na 2000 metrów. W takim klimacie czai się mnóstwo nowych niebezpieczeństw, lecz oni znają ryzyko, wiedzą, że nie będzie lekko. Są jednak zdeterminowani i już nic ich nie cofnie przed próbą dokonania niemożliwego. W końcu to ich pasja, a jak żyć, to pełnią życia.
Cała wyprawa ma potrwać nie dłużej jak cztery do pięciu dni. Wyruszają. Najpierw razem, całą trójką. Richard jednak szybko się odłącza, gdyż nie jest przystosowany do takich wędrówek. Dostaje informacje, że jeśli nie wrócą w ciągu tygodnia, to może ich uznać za martwych. W tym momencie tracą kontakt z rzeczywistością, liczą się tylko oni i wielka skała, na którą muszą się dostać. Reszta zostaje w tyle, zakopana na dnie świadomości. Dorobek życia zostaje sprowadzony do "teraz". Wszystko, absolutnie wszystko kończy się i zaczyna w tej oto chwili. Oni, ciężkie plecaki, pot i zagłuszający ciszę odgłos uderzeń rozpędzonego wiatru. Tylko to się liczy. Nic więcej. Rozpoczyna się przygoda, która z czasem, przerodzi się w najczarniejszy koszmar...
Główną atrakcją książki (oprócz tragicznej, opartej na przeżyciach autora historii) jest język w jakim została napisana. Barwny, pełen poetyckości, autorefleksji, niesamowicie plastycznie opisujący krańcowe wyczerpanie, walkę człowieka z samym sobą, własnymi demonami, próbę przekroczenia barier stawianych z każdą chwilą przez organizm, wzloty euforii i najgłębszej rozpaczy. Wydawałoby się, iż zwykły alpinista nie będzie nas w stanie uraczyć takim bogactwem słów oraz opisów. Zresztą, przed zapoznaniem się z treścią miałem obawy, że opowieść jest pewnym skokiem na kasę ("skoro udało mi się przeżyć coś tak niewiarygodnego, to warto to opisać, wydać i zarobić na tym" - myślałem sobie, próbując postawić się w roli autora). Tym razem jednak los postanowił inaczej. Joe jeszcze przed wydarzeniami spod Siula Grande pisał pamiętnik i dzięki temu miał niewątpliwe obycie w piśmie. Nieszczęsny wypadek tylko popchnął go do działania, czego efektem jest jedyna w swoim rodzaju pozycja.
Każdy, kto chce uzmysłowić sobie znaczenie zwrotu: "dotknąć pustki", powinien czym prędzej zapoznać się z lekturą
Touching the void. Nie jest to może arcydzieło, lecz na pewno rzecz wyjątkowa, prowadząca do zrozumienia umysłu w stanie totalnej bezsilności.
8+/10Wizje: Czyli jak nauka zmieni świat w XXI wieku (Michio Kaku)
Pierwsze, na co chciałbym zwrócić uwagę, to fakt, iż książka została napisana w 1997 roku. Jako, że podejmuje ona próbę wybiegnięcia w niedaleką przyszłość, to każdy rok ma znaczenie. Czternaście lat w takim wypadku to kawał czasu. I choć główne teorie fizyki (te mniejsze i większe) pozostały praktycznie takie same, to rozwój technologii był całkiem spory. Przypomnijmy sobie, jakie kilkanaście lat temu były telefony, komórki, jak rozpowszechniony był Internet, jak wyglądały gry komputerowe, itd., itd. Druga rzecz. Jeśli ktoś czytał
Fizykę rzeczy niemożliwych, czy wydaną niedawno
Fizykę przyszłości (obydwie autorstwa Kaku), to powinien spodziewać się masy podobnych wątków. Osobiście czytałem pierwszą z wyżej wymienionych (druga już leży na półce) i muszę jeszcze dodać, iż jest ona po prostu lepiej napisana - jakby z większą rzetelnością i powściągliwością. Mimo tych wad, nie da się ukryć, że
Wizje są nadal świetną pozycją. Są jak skok w dal, wykonany o krok przed linią czasu.
Autor (profesor fizyki, oraz popularyzator nauki - oprócz pisania prowadzi także audycje radiowe i telewizyjne) po rozmowach z wieloma wybitnymi osobistościami z rozmaitych dziedzin nauki, próbuje dać prognozę na przyszłość. Roztacza wizje nad rozwojem technologii, szacując ramy czasowe, kiedy i co, wejdzie w życie. Zastanawia się nad trudnościami, przytacza opinie ekspertów, śledzi obecne tendencje. Przewiduje konieczność unifikacji wiedzy z zakresu fizyki, biologii i badań nad umysłem. Tylko połączenie materii, życia, oraz inteligencji doprowadzi nas do naprawdę wielkich rzeczy.
Po tych czternastu latach można częściowo rozliczyć Kaku z jego pracy. Jak to zwykle bywa w podobnych tematycznie książkach, część rzeczy udaje mu się przewidzieć całkiem trafnie, a drugą część już nie do końca. Postuluje np., że w 2020 roku przeciętna rodzina będzie posiadać półinteligentne roboty wykonujące za nas wszystkie prostsze czynności (mało prawdopodobne z dzisiejszego punktu widzenia). Siłą
Wizji są paradoksalnie nie same wizje, a złożona argumentacja, opisywanie meandrów nauki za pomocą wyjątkowo przystępnego języka. Opisywanie, co było, co jest, a także czego jeszcze potrzeba do realizacji określonego projektu. Opinia autora jest tylko dodatkiem, o tak naprawdę najmniejszym znaczeniu.
Pasja, ogrom informacji, prostota. Tak najłatwiej opisać zawartość książki. A, że o przyszłości nie dowiemy się z niej tak wiele jak moglibyśmy oczekiwać? Trudno. Najważniejsze, że po lekturze każdy sam sobie stworzy własne wizje.
7+/10Uffff... Trzeba było nadrobić zaległości
Na dniach naskrobię recenzję książki, która dała mi szczególne powody do refleksji